Archiwa tagu: Podróże

U podnóża Himalajów – Pokhara

Gdzie wszyscy uciekają z zakurzonego Katmandu? Oczywiście do malowniczej Pokhary. Dla widoku hipnotyzujących Himalajów, spokoju, rock&rolla, najzajebistrzych tras trekkingowych no i momo oczywiście.

Z Pokhary rozciąga się cudowny widok na Dhaulagiri (8167 m.n.p.m), Annapurnę (8091 m.n.p.m.), Machapuchhare („rybi ogon” 6993 m.n.p.m), Manaslu (8156 m.n.p.m.), Peak 29 (7871 m.n.p.m) i Himalchuli (7897 m.n.p.m) z trzema wierzchołkami – Wschodni (7893 m), Zachodni (7540 m) oraz Północny (7371 m).

Mieszkańcy miasta to głównie Gurungowie,  Bramini i Chheteri.

Miasto i okolice zamieszkiwane są przez uchodźców tybetańskich. Największe obozy to Tashi-Palkiel na północy i Tashi-Ling na południu.

Podróż do Pokhary

Aby dotrzeć do Pokhary, należy zarezerwować sobie miejsce w autobusie, najlepiej z wyprzedzeniem. Warto poświecić jeden dzień na dobry research, przejść się Thamelem (backpackerska dzielnica) ponieważ zakres cen jest szeroki. Zwykły basic zaczyna się zazwyczaj od ok 8$ aż do 40$ i więcej, jeśli wolicie opcje deluxe z klimatyzacja. W droższych liniach, ktore posiadają stronę www, możliwa jest również rezerwacja online. Droga zajmuje ok 7h z licznymi przystankami na odpoczynek, gdzie możemy zakupić jakieś jedzenie. Woda jest w cenie biletu. Jeśli zapomnicie kanapek, będziecie mieli okazje zjeść podczas dłuższej przerwy w specjalnie przygotowanym bufecie na karteczki!

Jak to działa? Autobus zatrzymuje się i ziomeczki z obsługi krzyczą ile minut stoimy – nigdy nie rozumiemy. Jak wszyscy wychodzą, to znaczy że idą jeść. Bufet działa w przedziwny sposób. Idziemy do okienka i mówimy za ile osób płacimy i co chcemy – BUFET. Wtedy dostajemy karteczkę (żółtą) i ustawiamy się w kolejce po żarcie z bufetu i sobie nakładamy, co chcemy i ile chcemy. Oczywiście za pierwszym razem nie mieliśmy pojęcia jak to działa i nikt nie mówił po angielsku, wiec nie wiedząc co jest w bufecie wybraliśmy jakaś opcje w okienku i nagle ZONG – dostaliśmy różową karteczkę…Oczywiście głupie białasy wybrały danie z menu, czego nie ma bufecie i teraz trzeba czekać aż to zrobią. Meh…na dodatek było ohydne i z włosami.

Po wielu wyboistych (weźcie aviomarin jeśli macie problemu żołądkowe) godzinach jazdy docieramy do Pokhary – główną bazą wypadowaą jest Tourist Bus Park (mapka poniżej), ale pamiętajcie, że przy wyjeździe z Pokhary autobusy zgarniają też ludzi z innych miejsc, więc możecie się dogadać skąd wam zgarną albo czekać na TBP – autobus będzie ok 30min później. !!! Warto ogarnąć sobie u swojego przewoźnika skąd będzie odjazd i gdzie przyjazd !!! – zarówno w Pokharze, jak i w Katmandu. Nam w biurze podali zupełnie inna miejscówkę (w Katmandu) i była pyta, bo nasz taksiarz nie mówił po angielsku i przez 30min szukaliśmy miejscówki, która była po drugiej stronie Katmandu. Na szczęście mieliśmy nepalską kartę telefoniczna i kierowca autokaru nas poprowadzili (na biletach powninen być numer telefonu) . Dlatego sprawdźcie to dobrze! My jechaliśmy z Shuva Jagadamba – rusza spot Civil Mall w pobliżu Ratna Park. Inne busy ruszają z okolicy Thamelu.

katmandu przystanek.PNGNa mapce zaznaczyłam ulice (na czerwono), na której jest najwięcej miejsc, w których tanio kupicie bilety do Pokhary czy Chitwan, oraz miejscówki, z których odjeżdżają autobusy. Koniecznie ustalcie to w miejscu, gdzie kupujecie bilety, a najlepiej po kupnie biletów zadzwońcie pod numer firmy przewozowej, żeby się upewnić (numer jest na bilecie lub w internetach). Pamiętajcie, że w święta nie wszystkie firmy sprzedają bilety.

Guesthouse w Pokharze Om Sweet Home, w którym spaliśmy, również sprzedaje bilety na autobus i to dużo taniej, dlatego polecam wcześniej się z nimi skontaktować, również jeśli planujecie wizytę w Chitwan.

Jak tylko dotrzecie na miejsce, włącznie chill. Pokhara to jeden wielki relaks, pot lub adrenalina.
pokhara mapka.PNG

Noclegi

Ogromna baza noclegowa! tak naprawdę gdzie wybierzecie, tam będzie dobrze. My spaliśmy w Om Sweet Home przy Lakeside (główna ulica/punkt orientacyjny zaznaczona na mapce powyżej). OSH Guesthouse zamieszkuje nepalska rodzina + Austriak i Japończyk, którzy również prowadzą sklepik. Zawsze jest z kim pogadać, ludzie byli fantastyczni, pomocni i przekochani! A co najważniejsze…bezinteresowni. Kiedy Kozieł był chory, zaraz ogarnęli nam Dhal i herbatę z lokalnym winem, chętnie dzielą się nasionami bazylii azjatyckiej – świętej w Nepalu (również dobrej na wszelkie na choroby), a kiedy wyjeżdżaliśmy, zaproponowali ze nas podwiozą na skuterach, bo po co mamy kasę wydawać, skoro i tak przepłaciliśmy za autobus, bo u nich były tańsze. Polecam również to miejsce ze względu na piękne wschody i zachody słońca na dachu oraz cudowny widok na himalaje…niezapomniany. Zwłaszcza, kiedy miasto jeszcze śpi. Hostel znajduje się w cichym miejscu, pare kroków od głównej ulicy Lakeside i jeziora Phewa. Dookoła mnóstwo dobrego jedzenia (dzielnicę zamieszkują również Tybetańczycy).

PASZA

Zdecydowanie warto spróbować totalnie wszystkiego. Zaplecze sanitarne w Nepalu jest duzo lepsze niż w Indiach. Dlatego można zaszaleć – to istny raj! Możecie spróbować prawdziwej kuchni chińskiej, japońskiej, indyjskiej, tybetańskiej, nepalskiej, bhutańskiej. W menu sprawdzajcie czy opłata za serwis została doliczona, jeśli nie – zostawcie jakieś hajsy. DOBRY TIP – jeśli planujecie jadać w tym samym miejscu (my mieliśmy swoja miejscoweczkę), to zostawiajcie napiwki, naprawdę dużo to daje. Np. dodatkowy chai, większe porcje następnym razem, uśmiech i miłą rozmowę.

ZWIEDZANIE

  1. Przede wszystkim warto z buta uderzyć w miasto! Idąc Lakeside jak na mapce powyżej, idźcie za strzałką dalej! Mijacie wypożyczalnie łódek i przedzieracie się przez takie pole z krowami i kozami i dochodzicie do hippisowskiego raju z jedzeniem i tanim piwkiem
  2. Sarangot – szczyt paralotniarzy. Jak zobaczycię chmarę ludzi na niebie krążących nad górą – to Sarangot. Miejsce polecane na wschody i zachody słońca. Opcje:
    • pisza wędrówka, która trochę zajmie
    • ostre targowanko z taksiarzem (da się wjechać autem na samą górę)
    • wynajęcie motoru (ale ostrzegam, że droga może być  wyzwaniem )
  3. Chamere Gufa (Bat Caves!) – prawdziwna ciemna jaskinia! latarki można nabyć w punkcie sprzedaży biletów, a najlepiej zabrać ze sobą. Nie zakładajcie jasnych ciuchów, bo się uwalicie. Wyjście jest ciaśniutkie.
  4. W Pokharze znajduje się 6 niezłych muzeów. Warto wypożyczyć rower i sobie je objechać w ciągu jednego luźniejszego dnia.
    1. Gorhka Memorial Museum
    2. Annapurna Museum
    3. Potala Handicraft
    4. Regional Museum
    5. International Mountain Museum
    6. Buddha Darśan
  5. Stupa Pokoju (World Peace stupa, wejście free)- warto wypożyczyć łódź z Lakeside ONE WAY i przepłynąć na drugą stronę jedziora Phewa. PATRZCIE NA PRAWO, z za krzaków powinien wyłocić  się widok zapierającego dech w piersiach pasma Annapurny i Fishtail, do którego basecampu trekkingowaliśmy (Mardi Himal). Po kilkunastu minutach dopływamy na drugą stronę jeziora i wysiadamy u podnóża góry. Czeka nas mały trekking na górę. Ze stupy oraz pobliskiej restauracji rozstacza się przepiękny widok na Himalaje i Pokharę. Na górze znajduje się również niedroga restauracja, w której warto się zatrzymać i pogabić się trochę dłużej…Tutaj możecie zejść i załapać się na jaką powrotną łódkę, albo trekkingować dalej dooo
  6. Tashi Ling Tibeta Village (Wioska uchodźców z Tybetu) – droga ze stupy jest przepiękna, dlatego zachęcam. Zobaczycie inne oblicze Pokhary. Wioska rownież posiada swój unikalny klimat. Witają nas kozy, muły i wrzeszczące kochane Panie ustawione w idealnym targowym kwadracie. Jeśli ktoś planuje zakup pięknych tybetańskich pamiątek – maski, flagi, biżuteria i inne rękodzieło – TO WŁAŚNIE TU!. UWAGA – targujcie się! Tybetańczycy łatwo nie mają, ale mają trochę bardziej zacięty charakter niż Nepalczycy i nie pierdzielą się krótko mówiąc.
  7. Rzut beretem od tybetańskiej wioski znajduje się wodospad Patale Chango „wodospad poziemny”. Ma on ok 150m i wpada 30m pod powierzchnię ziemi, przepływając przez jaskinię Gupteśwor Mahadev. Znany jest jednak jako Davi’s Falls. Historia jest ponura. Para austriaków postanowiła wziąć kąpiel (naprawdę głupi pomysł i jak na niego wpadli?!)…niestety Pani turystka utonęła. Wyłowiono ją po 3 dniach w rzece Phusre. Niestety nie pamiętam ile kosztuje wstęp (chyba ok 200Rs/os – 3zł)
  8. Po powrocie warto odpowcząć w klimatycznym Parku Basundhara Park, gdzie znajduje się najwęższy odcinek jeziora Phewa

(PUNKTY 5,6,7,8 stanowią fajną bazę pod caaaaaały jeden dzień wycieczkowy – MAPKA PONIŻEJ)

pokarazwiedzanie.PNG

SPORTY

  • Łodzie – wypożyczalnie oferują różne opcje, włącznie z wypożyczeniem łódki na caly dzień (bez Pana wioslującego), wystarczy przejść się wzdłuż Lakeside
  • Kajaki/spływy – również wystarczy przejść się Lakeside
  • rowery – wypożyczalnie na każdym kroku/hotelach i guesthousach
  • paralotnie – na każdym rogu biura wycieczkowe/wypożyczające sprzęt (500zł lot)
  • trekking – ogromna sieć tras trekkingowych – możliwa opcja bardziej skomplikowana – samotna – wymagająca odpowiednich pozwoleń, oraz opcja wygodniejsza – biuro treekingowe – z tragarzem/przewodnikiem. Pozwolenia również są potrzebne, ale dodatkowo opłacamy przewodnika + hajs dla biura.
  • downhill (rowery ale bardziej)
  • ZBIEGANIE. Nie za bardzo rozumiem, ale ludzie wchodzą/wbiegają na górę i zbiegają
  • Ścianka wspinaczkowa 
  • Tor wrotkarski/rolkarski 

WYMIANA PIENIĘDZY

  • na Lakeside bankomaty stoją co 50m, tak samo jak miejsca umożliwiające wymianę hajsów (warto sprawdzić lub zapytać, które bankomaty nie pobierają prowizji, jeśli takie istnieją). Bankomaty widoczne są na mapach google.

TRANSPORT 

  • z buta – Pokhara jest malutka. My powędrowaliśmy na obrzeża w poszukiwaniu nasion, a znaleźliśmy szkolne zagłebie (całkiem ciekawe). Ale 4km od centrum to max, dalej nie ma nic ciekawego.
  • rower
  • skuter/motór
  • taxi

 

Jeśli potrzebujecie pomocy w organizacji podróży do Nepalu lub Indii piszcie – tuktukiem@gmail.com  oraz @tuktukiem

Zakurzone Katmandu i skradzione nerki

WIZA (on arrival)

Wizę można ogarnąć sobie za pomocą pośrednika, czyli drożej lub na miejscu. W przypadku pierwszej opcji, wystarczy wrzucić wyszukiwarkę ‚wiza do Nepalu’ w i wyskoczy wam masa opcji. Jednak nie widzę sensu aby przepłacać. W Polsce nie ma Ambasady Nepalu, najbliższa znajduje się na terenie Niemiec, więc koszta rosną. My, jak i większość przybyłych do Katmandu, wybraliśmy opcję ogarnięcia wszystkiego na miejscu.

Po przylocie udajemy się do totalnego chaosu. TŁUM LUDZI z jakimiś papierami, to jedyne co widzimy. Po chwili tłum, zaczyna kształtować się w coś przypominającego kolejkę, albo trzy. Czytałam, że w dwójkę jest łatwej, bo jedno może stanąć w kolejce, kiedy drugie ogarnia papiery. W praktyce, wszyscy biegali i pytali o co chodzi i jakie papiery są potrzebne i po co automaty (po lewej). Otóż:

IMG_20181102_144454

KROK 1:

a) JEŚLI MAMY ZDJĘCIA WIZOWE wchodzimy na salę i udajemy się do Pana, siedzącego po lewej stronie (za podestam do pisania) i nabywamy u niego formularz wizowy, który wypełniamy (dane, miejsce noclegu, ilość gotówki itp.) – Pan nie mówi po angielsku. Więc mamy 2 zdjęcia, paszport, formularz, gotówkę do zapłaty i karteczkę z samolotu, którą zawsze wreczają do wypełnienia białaskom.

b) JEŚLI NIE MAMY ZDJĘĆ WIZOWYCH – również po lewej stronie, za Panem, stoją automaty, w których możemy uzupełnić wszystkie dane (i formularz nam nie potrzebny) oraz możemy zrobić zdjęcie

(w tym czasie, druga osoba może już trzymać kolejkę, jest  tak długa, że spokojnie uda wam się wszystko wypełnić)

KROK 2:

Następnie udajemy się z wypełnionymi dokumentami i paszportem do okienka, gdzie pobrana zostanie opłata za wizę. Opłata może być pobrana w wielu (wypisanych nad okienkiem) walutach, jednak najbardziej popularna jest Rupia Nepalska i dolce. Obok okienka ( z prawej strony), znajduje się również punkt wymiany walut i bankomat (warto wypłacić/wymienić sobie kasę na Prepaid taxi). Zdecydowanie polecamy prepaid taxi, aby nie przepłacić.

CENY WIZ:

  • 15 dni– 25 USD
  • 30 dni – 40 USD
  • 90 dni – 100 USD

Kolejka jest naprawdę długa, więc faktycznie warto, aby jedna osoba zajęła miejsce, a druga ogarnęła formularze, które można wypisać stojąc w kolejce. W tym czasie można również załatwić np. kwestię pieniędzy na taksówkę czy wizę. Po upływie ok 1h/1,5h…podchodzimy do okienka, gdzie Pan nakleja zdjęcie na formularz wizowy i zabiera gdzieś drugie. Płacimy i dostajemy potwierdzenie zapłaty, z którym udajemy się do drugiej kolejki

KROK 3

Druga kolejka, stoi po stempelek w paszporcie. Jest dość chaotyczna, więc warto pilnować miejsca. Należy też zwrócić uwagę na to, po jaką wizę stoimy – na ile dni. Na okienkach i nad nimi widnieją odpowiednie informacje. Oczywiście ustawiamy się w kolejce dla osób bez nepalskiego paszportu. Po kolejnej godzinie jesteśmy wolni.

KROK 4

Po takim czasie, nasze bagaże już dawno przyjechały i leżą rozwalone wokół taśm.

KROK 5

Prepaid Taxi – cena na Freak Streat (Plac Durbar) to 800Npr (24zł). Są dwa okienka, które mijamy wychodząc – pierwsze, po lewej i drugie, kawałek dalej, po prawej. Ceny są takie same, jednak wybraliśmy drugą opcję. W żadnym punkcie nie wiedzieli gdzie leży nasz hotel, więc wybraliśmy Pana, który wcześniej zadzwonił do hotelu i ustalił co i jak.

NOCLEG

  • Himalayan Guest House, prywatna toaleta/osobno ciepły prysznic na piętrze/wentylator/7 nocy/ 2os/ 265PLN – bardzo dobra miejscówka, na legendarnej, hippisowskiej Freak Street, dosłownie za rogiem znajduje się Durbar Square. Mieszkając w tej okolicy, warto wyrobić sobie specjalny permit na okres ważności wizy (za free). Wchodząc od strony Freak street (w kierunku Durbar), dochodzimy na plac i skręcamy w lewo, do końca (biały budynek). DSC07646.JPGHotel prowadzony jest przez fajną parkę Chinkę i Nepalczyka, więc można zjeść u nich dużo dobroci w niskiej cenie.

ZWIEDZANIE

  • Durbar Square1000NRr/os. Bilety kupujemy w budkach przy wejściu na plac. W celu przedłużenia permitu, udajemy się do Site Office na Placu Durbar lub do Katmandu Metropolitan City Office na planu Basantapur od  Freak Street (7:00-18:00)
  • Stupa Swayambhu200NRs/os – Śnieżnobiała pagoda, będąca symbolem stworzenia, którą zdobią wszyskowidzące oczy Buddy. Według legendy powstała z kwiatu lotosu, który rozkwił na środku jeziora, jakim zlane były ówczesne tereny Katmandu. Piękne okolice stupy, zostały niestety zniszczone w trzęsieniu ziemi w 2015 roku. UWAGA NA MAPŁY!
  • Buddhanath400NRs (wieczorem bez opłat). Znany ośrodek buddyzmu tybetańskiego, których tradycja jest starannie kultywowana. O godzinie 4:00 i 15:00 w można wziąć udział w Pudży i doświadczyć buddyjskiej modlitwy. Na przeciwko wejścia do stupy znajduje się świątynia Tamang (5:00-11:00/15:00-17:00), z której można podziwiać piękny widok na pagodę. Mistycyzmu dodają zapalone przez mnichów, lampki maślane. Warto również odwiedzić świątynie Shechen Tennyi Dargyeling, gdzie również można zatrzymać się w prowadzonym przez mnichów hotelu
  •   Paśupatinath- 100NRs, (4:00-19:00) – jedyna z 4 największych na subkontynencie indyjskim DSC08108.JPGświąty-nia Śiwy. Przewodnik – kolejne 1000NRs. Miejsce to przywodzi na myśl indyjskie Waranasi. W świętych wodach Badmati odbywają się rytualne kremacje, które inaczej niż w Waranasi – można fotografować. Niestety…do głównej świątyni TURYŚCI WSTĘPU NIE MAJĄ i można jedynie podziwiać z daleka złoty posąg wierzchowca Śiwy – Nandi. Najlepszy widok na świątynie i ceremonie, znajduje się na drugim brzegu rzeki. Jest to jedna z nielicznych świątyń, której nie składa się ofiar ze zwierząt.
  • Spacer/ zakupy na backpakerskiej dzielnicy Thamel – warto wpaść tu na koncert, piwko, i dobre jedzenie oraz zakupy przed trekkingiem lub po suweniry
  • PATAN (Lalitpur) – 1500NRs – na zwiedzanie Patanu i Bhaktapur, dobrze jest wyposażyć się w bardzo rozbudowany treściowo przewodnik, poczytać w internecie lub wynająć przewodnika. Są to piękne starożytne miasta, każde z nich posiada plac Durbar i mnóstwo zabytków dookoła. Każde miejsce, nawet najmniejsza światynka ma swoją piękną historię. Płacimy za wstęp do miasta, muzea są w cenie.
  • BHAKTAPUR- 1000 NRs
  • NAGARKOT – 200NRs punkt widokowi na Himalaje w klimatycznej, górskiej wsi. Droga pod górę i z góry jest pełna wrażeń (urwiska i brak dróg). Jednak piękne widoki gór i pól ryżowych rekompensują wszystkie zdobyte siniaki. Najlepsze widoki ukazują się zaraz o wschodzie słońca, dlatego warto zostać na noc i wspiąć się na najwyższy hotel, ponieważ żaden konkretny viewpoint tak naprawdę nie istnieje.  Przy bezchmurnej pogodzie można dojrzeć  szczyty Dhulikhel, Everestu, Kanczendzongi i wielu innych. Jest to też baza wypadowa na krótki trekkingi.

Poza tym klawe okolice, o których warto poczytać i je odwiedzić, jeśli mamy dodatkowy czas i chcemy uciec od kurzu miasta:

  • Park Narodowy Sziwapuri Nagardżun
  • Kritipur
  • Pharping
  • Panauti
  • liczne muzea (np. narodowe lub militariów)
  • W opcji jest także pałac Narajanhiti – 500NRS, do którego nigdy  nie udało nam się dotrzeć. To była rezydencja nepalskich królów, która stała się miejscem krwawej masakry, podczas której zginęła ówczesna para królewska. (Monarchia została obalona w 2007r. i na banknotach zamiast króla, widnieje Mt. Everest)

Odradzam, albo byłam po prostu zawiedziona:

Garden of Dreams – rozumiem, że dla lokalnej społeczności, takie czyste, zadbane miejsce z przystrzyżoną trawką jest super, bo można schować się przed tłumem ludzi i kurzem. Jednak dla żądnych przygód, miejsce to jest dość nudne. Ładne, ale jest tam tylko restauracja i zielona trawka, na której można posiedzieć i odpocząć za 200NRs (6zł). Obszar jest mały i po ogrodach mogołów…ni to garden ni to park. Jak macie kasę i dużo czasu –  ok.

ŚRODKI KOMUNIKACJI

NO NIE! NIE MA TUKTUKÓW!

Po Katmandu najlepiej poruszać się pieszo lub lokalnymi autobusami, które odjeżdżają zazwyczaj z okolicy Ratna Parku. Niestety w Nepalu TUK TUK to bardzo rzadki widok, więc alternatywą jest również skuter lub TAXI. Skutera nie polecam na początek, ponieważ azjatyckich technik jazdy lepiej uczyć się w mniej zatłoczonych miejscach.

LOKALNY AUTOBUS vs TAXI

Lokalny bus w gruncie rzeczy nie trudno znaleźć, jednak warto pytać przechodniów gdzie dokładnie znajduje się przystanek (są oznaczone na maps.me). Przed autobusem stoi taki ważny ziomeczek, który wykrzykuje cel podróży oraz listę przystanków. Zbiera on również hajs w trakcie podróży lub przy wysiadaniu.

PORADY:

  1. nie siadaj z przodu
  2. powiedz kompanom podróży gdzie jedziesz, to powiedzą Ci gdzie wysiąść (chociaż nie mówią po angielsku)
  3. Przy wysiadaniu, tłum ludzi może utrudniać to zadanie, więc krzycz! Bo nie wysiądziesz i pojedziesz dalej

Oczywiście, że podróż autobusem trwa troszkę dłużej niż taxi, jednak dostarcza wielu przygód i znajomków. I JEST BARDZO TANIO!

BHAKTAPUR – taxi 400NRs(12zł) w jedną stronę/ Bus – 20NRs (0.86gr) (ok 30min)

O ile w Indiach nie odważyłabym się na lokalne środki transportu, tak w Nepalu jest cacy! Oczywiście, wszędzie trzeba się pilnować, jednak nepalczycy są z reguły bardzo pomocni i serdeczni.

ŚWIĘTA!!!

Bardzo ważne przy planowania zwiedzania, zakupów bądź podróże po mieście lub między miastami jest sprawdzanie czy nie zbliża się lub nie odbywa się żadne święto. W tym czasie ceny biletów mogą wzrastać, większość sklepów i zabytków może być zamknięta, a autobusy mogą nie jeździć. My musieliśmy przesunąć o jeden dzień podróż do Pokhary, ponieważ okazało się, że nasz zarezerwowany autobus nie kursował w apogeum Diwali, jakim okazał się być 9.11.2018. Tym samy straciliśmy trochę kasy za opłacony hostel.

BEZPIECZEŃSTWO 

W Nepalu ani razu nie poczuliśmy się zagrodzeni. Gubiliśmy się, łaziliśmy, piliśmy – nic. Po Indiach bałam się patrzeć na stragany, bo wiedziałam ze sprzedawcy rzuca się na mnie jak tylko zauważą zainteresowanie z mojej strony, a w Nepalu – luz. Chcesz kupić, kupuj, chcesz się targować – proszę bardzo, ale jak nie chcesz, nikt cie nie będzie zmuszał i za tobą biegał. To było bardzo dziwne. Ludzie w Nepalu są bardzo mili i pomocni, oczywiście nie wszyscy, wiec nie ufajcie każdemu. Ludzie albo szczerzą zęby i mijając nas krzyczą „namaste”, albo w ogóle nie zwracają uwagi na białych. W Indiach przejście 50m potrafi trwać godzinę, jeśli ustawi się kolejka do selfie.
Jeśli planujecie nocne eskapady, nocny przylot itp. – nie lękajcie! Nepal jest naprawdę spoko, łatwo wpaść na jakąś fajna imprezę, szczególnie w rytmie rocka. Maja jakieś rockendrolowe zapędy no! My zdecydowanie pokochaliśmy Nepal, który wygrywa z Indiami (tylko drogi mogliby ogarnąć).

Nie zgubcie nerki!

Jedyne przed czym nas ostrzegano, to wypadki drogowe. Po prostu lepiej nie trafić do szpitala, ponieważ handel narządami kwitnie i najczęściej wychodzi się z niego bez nerki. Z tego samego powodu, stan krytyczny lub po prosty no „nieciekawy”, kończy się śmiercią. 

No i warto tez uważać na latanie awionetkami, które krążą nad miastem jak szalone. Niestety, czasem gaśnie silnik. 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

NEPAL – przygotowania do podróży

Kolejną przygodę czas zacząć.

DSCN4778.JPG

Tym razem celem jest Nepal, jednakże jako typowi indiofile, chociaż na chwilę musimy postawić stopę na subkontynencie.

Na tę podróż chcieliśmy dać sobie co najmniej  2 lata…ale nie daliśmy rady. Rok po powrocie z Indii….WRACAMY. Decyzja zapadła w styczniu, więc znowu ciśniemy na 100% żeby zdążyć do Listopada.

Czemu do Listopada? Listopad-Grudzień + Marzec do najlepsza pogoda na podróże oraz trekking w Nepalu. Chcąc doświadczyć piękna Himalajów, należy wziąć to pod uwagę!

PRZYGOTOWANIA

Jak zwykle zaczęliśmy od zakupu biletów lotniczych – dość tanio, bo 3500zł 2os/2str. Od tej pory trzymam kciuki za Ukrainian Airline, bo opinie są dość przerażające. Research zaczęliśmy już zimą, ponieważ trzeba było trochę pokombinować. Jak wynika z moich obliczeń, bardziej opłaca się lecieć przez Indie, zamiast kupować bilety prosto do Katmandu. Znacznie częściej trafiają się promocje do Delhi, dlatego warto osobno kupić tani lot do Nepalu (oczywiście im wcześniej tym taniej, jak w PKP). No i tym sposobem zahaczymy o Indie ♥ (jeśli ktoś planuje jedynie transfer, wiza nie będzie potrzebna).

⇒ JAK SZUKAĆ I KUPOWAĆ BILETY LOTNICZE – „Jak tylko kupisz bilet, wszystko samo się układa” – Bilet do Indii

W między czasie kumulujemy kasę! Choć Rupia Nepalska jest 2x tańsza od Indyjskiej, ceny po trzęsieniu ziemi w 2015 trochę wzrosły.

Booking już klepnięty, nie ma co czekać i liczyć na szczęście na miejscu, tracąc czas na poszukiwania. Pamiętajmy – mamy SEZON podróżniczy, jest to też idealny czas na zdobywanie szczytów, więc oczekujemy inspirujących tłumów. Co więcej, w listopadzie wypada również Diwali – święto świateł, które automatycznie powoduje wzrost cen dla przybyłych białasów.

  • Booking – 6 miesięcy przed podróżą (i już brak miejsc w hostelach) – pozostaje couchsurfing.
  • Samoloty Indie-Nepal – 4 miesiące? trochę za późno się za to zabraliśmy i zapłacimy za to 😦 +500zł – lecieliśmy z JetAirways i Royal Nepal Airlines
  • Główny przelot – poszukiwania zaczynam bardzo wcześnie 10 miesięcy wcześniej, ponieważ muszę wcześniej klepnąć urlop w pracy
  • Kondyszka – 4 miesiące wcześniej + cały rok rowerowania ok 20km dziennie + weekendowe trasy ok 80km

Trasa podróży

Kraków » Kijów 1 dzień» Delhi (szybki transfer) » Katmandu i okolice (8 dni)» Pokhara(11dni)» Sauraha (Chitwan)(3dni)» Katmandu (2dni) » Delhi (4dni) » Kijów (szybki transfer) » Kraków

Co zabieramy?

  • zdjęcia do wizy nepalskiej, zdjęcia do legitymacji trekkingowca (ok 8sztuk)
  • leki na chorobę wysokościową – 1,5USD/150NPR – pół z rana i pół na wieczór. Kiedy na szlaku jest źle – schodzimy niżej i pijemy dużo wody mineralnej!
  • wszystko co zniechęci pijawki do krwawych drinków ( wsytępują od lutego do kwietnia)
  • coś co ukoi ból i powstrzyma ewentualna infekcję, jeśli jednak nieświadomie oddamy krew
  •  ciepłe ciuchy (wrzesień-styczeń), szczególnie jeśli planujemy trekking (temp. do -5 stopni, brak ogrzewania)
  • rękawiczki
  • softshell
  • polar
  • śpiwory (wrzesień-styczeń w base campach temp. -5/-10, w lodgach jest bardzo zimno)
  • okulary przeciwsłoneczne
  • odpowiednie ciuchy (poliestrowe! – szybko schną i wchłaniają pot, więc nie zmarzniemy)
  • wysokie skarpetki
  • kijki trekkingowe
  • mugga! 50% deet
  • tabletki do uzdatniania wody (w przypadku trekkingu)
  • batoniki Granola zwane w Nepalu: Trekkers Fuel/ orzechy nerkowca (kupujemy na miejscu!)
  • dobre, wygodne buty trekkingowe! (proszę tu nie oszczędzać!)
  • power bank solarny (z prundem w górach ciężko, noo chyba że wódka)
  • APARAT + dodatkowe baterie
  • Reszta po staremu: Co zabrać do Indii. Left hand free!

Kondycja!

Każdą podróżą się przejmuję i nie chciałabym żeby coś mnie ograniczało, np. ja sama. Więc wracamy do treningów! Na wysokości 4500 m.n.p.m wysiłek fizyczny to mega wyzwanie (zwłaszcza z zerwanym więzadłem), więc wzmacniamy siły, serducho i ciśniemy dobre kardio, bo stalowe łydki od rowerowych kilometrów już mamy!

Do trekkingu namówił nas Szef Kamila, który wraz żoną poliglotką gotuje i zwiedza świat:

https://www.kuukandtravel.com/jak-dotarlismy-na-himalajski-mbc-4500m-npm-i-jak-to-zrobic-zeby-sie-nie-zajechac-p/

 

Refleksja

W pewnym momencie, jak już postawi się człowiek życiu temu, zamanifestuje swoją obecność i ustali co mu pasuje, a  co nie, jakie ma cele i potrzeby, to się wszystko samo układa. Inspirujący i mądrzy ludzie pojawiają się na drodze i wtedy już ciśniemy prosto do celu.

Ofiary Udajpuru

„Udajpur jest niczym drogocenny klejnot, otoczony połyskującymi w słońcu wodami jeziora Pićola i zielonymi wzgórzami Arawali.”

Przynajmniej dopóki nie wejdziesz w nieodpowiednią uliczkę i nie rozszarpią Cię bandy dzieciaków. W skali poczucia bezpieczeństwa w ciągu dnia 10/10, nocą 5/10. W sumie to w każdym z miast przekroczyliśmy tą magiczną, nocną granicę bezpieczeństwa i weszliśmy gdzie nie trzeba. Uważam, że mieliśmy OGROMNEGO farta.  Chcą skrócić sobie drogę wleźliśmy w uliczkę gdzie celebrowano narodziny dziecka, więc wszyscy zlecieli się wokół nas i zaczęli nas szarpać krzycząc „BABY! BABY! BABY!”…źle trafili, bo dzieci to my nie lubimy. Dostłownie uciekaliśmy!

Shakirrrra w Udajpurze!

Jednakże warto odwiedzić. Cudowne miasto, ogrom punktów do odhaczenia, ale lokalsi i tak najbardziej szczycą się tym, że była tam Shakira i kręcona była Ośmiorniczka (1983), której pokazy odbywają się wieczorami w każdej knajpce.

Niestety jest to też jedno z miast,w których biura turystyczne mają duże pole do popisu (zaraz po Agrze). Wcisną wszystko, nawet zwiedzenie restauracji, gdzie jadła nasza kolumbijska gwiazda. Dlatego odwiedzając niektóre miejsce np. Pałac maharadżów Udajpuru (City Palace), które stanowi kompleks 11 innych, mniejszych pałaców, muzeów, hoteli…trochę wybulimy. Ale nie trzeba wchodzić wszędzie, sami możecie zdecydować co chcecie zobaczyć w środku. Co ciekawe, wciąż mieszka tam rodzina Maharadży, stąd część kompleksu jest niedostępna zwiedzającym. Szału nie ma, ale wejdźcie. Nie polecam również drogiego rejsu po jeziorze, który kończy się na wyspie Nehru, na której jest tylkooo wspomniana restauracja. Plusem jest to, że można obczaić dzięki temu City Palace z innej strony i przyjrzeć się bliżej sławnemu hotelowi z XVII w. (Lake Palace) na wyspie Dźagniwas (Jagniwas).

WYWALCIE PRZEWODNIK!

Ale tylko trochę. Po prostu nie bójcie się wyjść poza propozycje przewodnika. Pytajcie lokalsów co warto zobaczyć, łaźcie, gadajcie i testujcie. I tak wszędzie będą wam się naprzykrzać lokalni przewodnicy, którzy narzucą wam pewną trasę i klimat zwiedzania, więc zdecydujcie sami. My mieliśmy internet i dobry, papierowy przewodnik bogaty w opisy również mniej znanych miejsc.

Zwiedzanie od kuchni

Jest coś fajnego w tym mieście i może być to związane z jedzeniem. To jedno z niewielu miejsc, które oferuje szeroki wachlarz warsztatów kulinarnych, z których oczywiście nie przepuściliśmy. Ludzie są super i tak pozwalają wbić Ci do kuchni, dzięki czemu można uczestniczyć w przygotowaniach swojego posiłku. Jak przypomnę sobie te wieczory w restauracji na dachu z widokiem na Udajpur, to czaję tą całą romantyczność.

MUST-SEE!

  • Ślipgram oddalony od centrum Udajpuru 3km w pobliżu wioski Havala. Jest skansen poświęcony lokalnym grupom etnicznych (rękodzieło, chaty, kult itd.), a codziennie o 17.30 można zobaczyć folkowe występy artystyczne i zakupić czadowe rękodzieła, napić się czaju z miłym staruszkiem i poczuć zupełnie inny klimat Indii. Czill i otwarci ludzie.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

  • Sahelion Ki Bari – ogród dam dworu z XVIII w. Piękny park, gdzie można uwalić się na trawsku i odpocząć od zgiełku ulic, takie oko cyklonu.
  • Sadźdźangarh – Pałac Monsunowy na wzgórzu. Strasznie zaniedbany, ale panorama klawa jak cholera.
  • Królewskie Cenotafy i muzeum Ahar – zdecydowanie piękne miejsce, wśród skalistych gór gdzie możemy uciec przed turystami
  • Muzeum Bagore ki Haveli – malutkie muzea w Indiach raczej leżą i kwiczą, często zalane wodą, walają się tam jakieś przypadkowe taczki, miotły. Kasa z biletów raczej nie idzie na renowację, ale muzea są warte odwiedzenia. W Bagore możemy zobaczyć np. największy turban na świecie! CZAD?! eeheee.
  • STEPWELLS!!! – NIE ZNAJDZIECIE TEGO W PRZEWODNIKU, dlatego polecam sobie wrzucić stepwells na mapce i zobaczyć zajebistość architektury Indii. Do spaczangowania! → http://www.walkthroughindia.com/walkthroughs/10-ancient-popular-stepwells-india/
  • Eklinji Tempel XVw, piękna no piękna…nie można robić zdjęć i stoczycie walkę z okropnymi dziećmi żądającymi słodyczy i pepsi, ale warto. (Naprawę bezczelne dzieciaki). Cudowne rzeźbienia.
  • Warto wjechać sobie kolejką linową na Sunset Point. Mocna prowizorka, balustrady z bambusa i trochę syf, ale kto tam się przejmuje.
  • GALERIA HANDLOWA → McDonald! Punkt główny każdej szkolenj wycieczki. Dostępne są wege opcje, bardziej rozbudowane menu ostrości oraaaaz najlepsze lody na świecie. Więc warto go odwiedzić po wizycie w KINIE! Które wygląda jak drogie kasyno, fotele są rozkładane i mega wygodne, a kosztuje jedyne 200Rs (12zł). Co ciekawe, przed seansem należy odśpiewać hymn narodowy, oczywiście jeśli będzie on śpiewany w filmie przez aktorów, należy wstać i śpiewać z nimi. Pozostaje nam hindi, albo angielskie napisy.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

ALE ALE! HOLA HOLA! Nie mogę nie wspomnieć o zajebistych ludziach!

IMG_20170310_200921.jpg

Mahendra, Monis, Honey i reszta śmiesznej ekipy, która umilała nam każdy wieczór w Cafe Chillax (https://www.facebook.com/CafeChillaxUdaipur/) w hotelu Kaveri Palace. Absolutnie najlepsze wieczory, ciężkie nocne rozkminy na dachu, boolywoodzkie tańce, wspólne pichcenie i najlepszy tandoordi chicken na świece całym! Cholernie polecamy tych panów:) Na dodatek Monis przygotował mi super owsiankę z jakiejś kaszy, która wyleczyła mnie z żołądkowych problemów, z którymi walczyłam przez caaaaaaałą niemal podróż. SZACUN.

 Strasznie ciężko było nam opuścić piękny Udajpur i nowych przyjaciół. Zwłaszcza, że ostatnim przystankiem był Mumbai…kres naszej podróży.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

 

Hippisowski Puszkar

Puszkar, to jedno z najbardziej zajebistych miast Indii jakie odwiedziliśmy. Nie sposób opisać co tak naprawdę w nim urzeka. Czysty chill, Bob Marley, ale wciąż po indyjskiu!DSCN2289.JPG

ŚWIĘTA ŚWIĘTOŚĆ ŚWIĘTOWANIA

Na początek kilka ważnych informacji. Puszkar to święte miasto położone nad równie świętym jeziorem, nad którym wznosi się jedyna w Indiach ŚWIĘTA ŚWIĄTYNIA Brahmy. Co więcej, w mieście nie zjemy pysznego kurczoka tandoori, gdyż panuje całkowity zakaz jedzenia mięsa. Oficjalnie nie można również pić alkoholii i zażywać

DSCN2317.JPG

substancji odurzających…czego akurat jest tu pod dostatkiem (nasz host był tak zjarany, że mieliśmy problem z zameldowaniem się w hostelu:)).

Inną ważną regułą, której należy przestrzegać jest nie afiszowanie się z uczuciami. Trochę krzywo na to patrzą.

 

Satisfy My Soul

Pomimo surowych restrykcji, ta piękna mieścinka położona pośród gór powala swoim hippisostwem i zajebistością. Przede wszystkim to schronienie dla wszystkich, którzy mają wywalone na przereklamowane Goa i chcą przy muzyce Boba Marleya napić się czaju. TO CO UDERZA to średnia wieku…albo młodzi ludzie, albo hippisy po siedemdziesiątce – SZANUJĘ. Ale też rodziny z dziećmi, wyluzowane mamuśki i tatuśki. A najbardziej powala fakt, że…TO WŁAŚNIE TU ZAOPATRUJĄ SIĘ WSZYSTKIE INDYJSKIE SKLEPY NA ŚWIECIE! Bez jaj. To raj. Więc jeśli planujecie odwiedzić Puszkar, wstrzymajcie się za zakupami…tutaj dostaniecie wszystko i nie przepłacicie. Ceny zazwyczaj są spoko i nie trzeba się targować, chociaż warto próbować. Lokalsi raczej dostosowali się pod tym względem. I tym samym możemy tu nabyć np. super etniczne nerki za 12 zeta, plecaki za 6zeta, pięknie zasłony/narzuty w charakterystyczne wzory i mandale NIE NIE NIE! NIE ZA 120zł jak w Polszy…ale za 12zł. Interes życia.

No i tak.

Bob marley, hipisi, dzieci, zakupy, ale też KLIMAT. Klimat, bo wciąż indyjski pomimo tego wszystkiego. Nie ma takiego syfu jak w Waranasi, nie jest też tak zachodni jak Mumbaj czy Dżajpur, posiada swój indywidualny klimat tzn. krowie placki, trochę cyndzi, trochę strasznie szybko zapiżdżają nocą najebusy na skuterach, ale jest też chill, warsztaty jogi, mehendi, wyrób biżuterii, darmowe warsztaty gry na didgeridoo czy bębnach czy WIELBŁĄDZI TARG. Jest co robić. Fajnie wbić tu na dłużej i trochę odpocząć, wynająć skuter i pojechać na pustynię czy coś.

Nawet nie piszę co warto zobaczyć. Na pewno warto się poszlajać. My już mieliśmy dość nagabywania w hinduistycznych świątyniach więc obchodziliśmy je szerokim łukiem, zagłębiając się w niezbadane uliczki Puszkaru.

Pod pewnym względem Puszkar przypomina mi ul. Sławkowską w Krakowie – masa naganiaczy wciskających ulotki o bibce, albo menu.

No i szpital mają klawy -> ChECK!

Pewne jest to, że każdy tam wraca. Klimatu tego miejsca nie da się opisać, po prostu trzeba tam wbić i posłuchać transów z hinduistycznej kapliczki, na szczycie góry o zachodzie słońca.

DSCN2494.JPG

JAK DOTRZEĆ DO PUSZKARU?

Pędzimy pociągiem do Adźmeru, a następnie Jeepem za 250Rs jakieś 11km. Taxa dowozi nas tylko na obrzeża, ponieważ do miasta samochody mają zakaz wjazdu. Pewnie da się pojechać taniej, da się też drożej, można się z kimś zrzucić. Ale panowie się tam nie pierdzielą, jak nie pasuje cena – nie jedź:) Za przejechanie tej trasy i piękne górskie widooooooki dałabym i 500Rs. Z powrotem również nie ma się o co martwić, w mieście pełno jest miejsc, gdzie zaklepiemy sobie autko na powrót. Riksze raczej nie jeżdżą, autobusy również.

POGODA – klimat pustynny – gorąco za dnia, piździ nocą. Mimo wszystko  są to góry, więc jest chłodniej niż w tym cholernym Dźajpurze. 

Musicie zwrócić uwagę na:

  1. przerośnięte ryby w jeziorz, które karmione są kwiatkami (będą próbowali wam je wciskać czasem za hajs, czasem za free)
  2. NAD JEZIOREM NIE MOŻNA ROBIĆ ZDJĘĆ
  3. NA GHATACH ZDEJMUJEMY BUTY! można schować je do plecaka jak nikt nie widzi, albo zostawić w takiej śmiesznej szafeczce przy zejściu

ZAKUPY

  • Gdyby ktoś skusił się na paczuszkę z etno ciuchami – cena do polski 250zł/10kg
  • warto kupić kadzidełka (prawdziwe takie), wszystkie ciuchy i narzutki świata, piękną biżuterię, HERBATĘ i PRZYPRAAAAWY

70 lat hippisowania

A ja i tak nie zapomnę tego pierwszego dnia, kiedy błądziliśmy spoceni szukając hostelu, GPS nawalił, oblazły nas mrówki, trochę penialiśmy, bo nie wiedzieliśmy czym zaskoczy nas to miasto, aż natrafiliśmy na 70 letnią hipisiarę w kolorowej zwiewnej sukience, z laską niczym druid, która tylko rzekła „Follow me…” w tej chwili zupełnie wyluzowaliśmy i tylko się uśmiechęliśmy… w jej ślimaczej wędrówce umilanej pogawędką, doprowadziła nas dokładnie do bazy.

(Fajnie było tez jak podczas zakupów, ziąber pojechał do domu, żeby przywieźć mi narzutę w Buddą i kazał nam pilnować sklepu! no i ten magiczny wieczór z transami na górze Gayatri w świątyni Pap Mochani Mandir. No dosko tak ♥).

I JEDZENIE TEŻ JEST DOSKIE!

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

CHOLERNY DŹAJPUR

Po kolejnej podróży pociągiem już dawno zapomniałam o poradach dotyczących unikania podróży nocą, więc standardowo – do Dźajpuru przybyliśmy właśnie wtedy.

 

 

MIAMI W INDIACH

Jedyne miasto , którego przedmieścia nie były śmietnikiem. Szokowały natomiast scenerią rodem z Miami. Palmy, piękne białe domki, same markowe sklepy i neony, wszędzie neony. I kolejny szok – sygnalizacja świetlna! Sprawna! Efektowna i efektywna!

I to by było na tyle.

Poszliśmy szukać naszej bazy. Jak się później okazało, znajdowała się w najgorszym z możliwych miejsc. Plątanina uliczek, paskudnych dzieci i dzikich świń. Z czego dzikie świnie i uliczki były najbardziej spoko. Po drodze spotkaliśmy też radosny kondukt weselny, co tchnęło w nas trochę pozytywnego myślenia

Dotarliśmy do hotelu. Nasz pokój DELUX ĄĘ znajdował się na parterze, przy recepcji. Zaskakujące? Bez okien. Wyłożony w całości białymi, łazienkowymi płytkami i pajęczynami. Łóżkiem była dykta z 5cm materacem – ponoć dobre dla kręgosłupa! Co więcej, nasz weselny kondukt przybył z bębnami i śpiewami za nami! A konkretniej – za ścianę, która drżała z każdym dźwiękiem ♥ Do tego doszedł armagedon – gorączka, drgawki, skurcze brzucha, biegunka. Raczej mamy wywalone na hotelowe standardy, na głowę się nie lało, ale po kilku dniach, taka komora może męczyć psychicznie… no i ten BAS.

RÓŻOWE MIASTO WITA!

37 stopni, suche pustynne powietrze, gorączka – więc idziemy szukać różowego miasta zaznaczonego na mapie w przewodniku. Po kilku godzinach błądzenia z gps-em w tym cholerny upale, pytamy:

„Heloł Mister, du ju noł hał tu get tu pink siti? hę?”

” ooł stjupid pipol! Ol dźajpur is nołn as de pink siti!”

Serio? Kurde serio?! Gdzie?!

Przekonani, że Indusi pewnie wymalują jakąś starą część miasta na różowo, gdzie wszyscy będą strzelać foteczki, nie wpadliśmy na to, że ten łososiowy kolor wszędzie „widoczny”, wymieszany z kurzem, to właśnie sławetny róż. Face palm.

Dżajpur nie zawsze był „różowy”, dopiero dla uczczenia wizyty księcia Alberta, wymalowano budynki na powitalny róż. Ten design jest utrzymywany po dziś dzień i to pod groźbą kary jeśli od odświeżenia ścian będziemy się wykręcać.

MUST-SEE!

Ruszyliśmy dalej. Do odhaczenia w ciągu 4 dni:

Pałac Wiatrów – Hawa Mahal  z cudowną fasadą składającą się z pierdyliona małych okienek, które umożliwiały odizolowanym od społeczeństwa Damom Dworu, podglądać życie ulicy. Jesto miły akcent przywieziony przez mogołów (tzw. Parda).

 

  • Pałac Miejski
  • Dźantar Mantar
  • Fort Amber –  warto dać strażnikowi w łapę, żeby zabrał nas w zamknięte dla turystów części fortu
  • Nahargarh
  • Jaigarh
  • Royal Gaitor

Pałac Wiatrów – Hawa Mahal 

Znany z klawej fasady, bryzy i świstu wiatru. W środku – no cóż – szału nie ma. Warto pytać o bilet studencki (jeśli mamy legitymację).

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Fasada przypominać ma koronę Kriszny. Składa się z 953 malutki okienek, które umożliwiały kobietą obserwowanie życia ulicy. Jest to związane z tradycją pardy, która z  przywędrowała wraz z mogołami. Kobiety nie mogły brać działu w uroczystościach odbywających się na ulicy, więc przyglądały im się z ukrycia. Małe okienka i charakterystyczne koronkowe zdobienia, zapewniają w pałacu przyjemny chłodek i ten świst, którego nie słyszałam. W każdym radzie – warto zobaczyć.

IMPREZA U MAHARADŻY

Pałac miejski – siedziba Maharadży, którego rodzina wciąż zamieszkuje część tej hulaszczej hacjendy. Drugą część wynajmują bogaci ludzie słuchający dubstepu, żeby zrobić sobie wesele. Teren pałacu jest spory. Fajne są największe na świecie srebrne kadzie, w których maharadża rzekomo przewoził wodę z Gangesu (na zdjęciu poniżej). Poza tym jest tam kantor, luksusowy sklep, sale audiencji, muzeum powozów, sklepy, sklepy i jeszcze raz sklepy, zdjęcia za hajs, wróżenie z twarzy, 4 fajne drzwi okupowane przez rosyjskie instagramowiczki.

Ogólnie za taki hajs (jak na Indie sporo, ale nie pamiętam ile dokładnie 300rs/os?) i sławę, baaardzo rozczarowuje, no i ten dubstep…

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

SAMOBÓJSTWO W DŻANTAR MANTAR

Dźantar Mantar olaliśmy. Żałuję. Ale było za gorąco. DM to obserwatorium astronomiczne, gdzie znajduje się również największy na świecie zegar słoneczny i astrolabium – cały kompleks widnieje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Historia dźantaru jest fajna, dlatego polecam zgłębić wiedzę i odwiedzić to znane z samobójstw miejsce.

NIE ZAPOMNIJCIE DAĆ W ŁAPĘ STRAŻNIKOWI!

Fort Amber i Jaigarh fort – oba warto zobaczyć! Naprawdę robią wrażenie.

WARTO ZACZĄĆ ZWIEDZANIE OD FORTU! bo istnieje tu szansa zakupienia biletu na podobnych zasadach jak w Taj Mahal – kupujemy jeden bilet do np. 3 miejsc i wychodzi to taniej, niż jakbyśmy kupowali je osobno. Warto tylko sprawdzić przez ile dni, albo godzin, taki bilet jest ważny, żeby się nie okazało, że dwa inne miejsca tego dnia są zamknięte i za wejście do samego fortu, zapłacimy jak za trzy wejścia. To Indie, więc wszystko jest możliwe. Nad samym fortem nie ma co się rozwodzić, jest ogromny i warto przeznaczyć na niego trochę czasu (3h?). Warto też dać strażnikowi w łapę, żeby zabrał nas w miejsca niedostępne dla turystów. Nam nie udało się zobaczyć wszystkiego, bo już zaczynałam konać w chorobie.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Nahargarh zobaczymy następnym razem, tym również nie dałam rady. Indie 2:0 Ja. Odsyłam do google grafika. Jest to fort, zwany również tygrysim, który wznosi się na Dźajpurem. Sam Dźajpur otoczony jest ze wszystkic stron wzgórzami, co wygląda zacnie.

DSCN2085
Royal Gaitor

W między czasie pojechaliśmy również zobaczyć imponujący Royal Gaitor – polecamy. Cisza, spokój, mało turystów.

Żeby wynagrodzić sobie dźantar mantar i tygrysi fort, pojechaliśmy do Świątyni Słońca. Szybka akcja. Mieszka tam rodzinka, która zarabia na robieniu mehendi na czas. Ze świątyni Surya, potoczyliśmy się do pieprzonej świątyni małp.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

CHOLERNE MAŁPY – ale polecam!

Monkey Temple – brzmi obiecująco. Droga również jest obiecująca, piękne widoki, jarający blanty jogini z dredami śmigający na skuterze. Klimacik. Jest to w sumie kompleks świątyń – Siv Mandir, Hanuman Temple i pewnie coś jeszcze.

Po dotarciu na miejsce, przywitał nas ten dupek ze zdjęcia poniżej. Gadał jakieś głupoty, chciał datki na coś tam, a później jeszcze kasę za bilet, zawiązał nam sznurki na rękach (NA ZŁYCH RĘKACH -,-), kazał zjeść rodzynkę, namalował kropkę na czole, aby na koniec wypisać rachunek – NORMALNIE NA BLOCZKU.

Poszliśmy dalej. Piękna architektura, świątynie w skale, małpy, krowy – no super! Po prawej stronie stare panie z gołymi cyckami biorą kąpiel i machają dzwonkami. Mijamy kolejnego pana przy donation box’ie i strażnika, który krzyczy, że mamy dać hajs na indyjskie krowy. Wchodzimy do kolejnej świątyni, gdzie nic nie ma oprócz gościa z ajfonem za pazuchą, który pieprzy głupoty, wali nas po głowie zakurzonymi pawimi piórami, rysuje kropki na czole i chce hajs. Gdybym prawie nie zemdlała, to bym ich rozniosła. Zrezygnowaliśmy z wejścia do drugiej „świątynki” w obawie, że nas na to nie stać. Masakra. Wydymani na hajs, ze złością zmazaliśmy czerwone kropy z czół i ruszyliśmy pod górę, w poszukiwaniu naszego rikszarza, konając powoli, gdyż choroba osiągnęła apogeum. NEGATYWNOŚĆ – to miejsce jest naprawdę super! idźcie tam! po prostu nie miałam siły się tagować, bo umierałam i wspominam to źle, ale chętnie stawiłabym czoła raz jeszcze tym naciągaczom. A gość z ajfonem opowie wam o trójcy, specgrupie od rozwałki: Wisznu, Śiwie i Brahmie.

 

WUJEK McDONALD

Były też plusy. Po prawie 2 tygodniach indyjskiego jedzenia, jednym zatruciu samosami(?), upale i wkurzeniu – znaleźliśmy wujka McDonalda ♥ Jeśli kogoś to interesuje, to menu znacznie się różni od znanego nam. Głównie poziomem ostrości, wielkością porcji, lodami w czekoladzie, opcją wege, albo kurczakiem w środku (świnieł i króweł w Indiach nie dostaniemy). Nazewnictwo również jest odpowiednie. O dziwo, jak na zachodnie żarcie, jest chyba tańsze od naszego.

 

DŹAJPUR? OOOO NIE!

Nam Dźaipur nie przypadł do gustu. O to lista powodów:

  1. Ciężko było znaleźć miejsce, gdzie można było normalnie zjeść. Knajpki były albo zrobione pod turystów i drogie, albo były mrocznymi spelunami
  2. W centrum – UPORCZYWY chaos, kurz i zamęt, ale zupełnie inny niż np. w Waranasi
  3. Niezwykle nachalni, bezczelni rikszarze i sprzedawcy!!! – to chyba najgorsze. Kłamstwa i naciąganie zupełnie na innych poziomie niż w innych miastach.
  4. UPAŁ PUSTYNNY przez betonową zabudowę odczuwany x2 bardziej
  5. Wszystko jest tak chamsko turystyczne, że aż robi się niedobrze

Prawie umarłam

Oczywiście patrzę na Dźajpur przez pryzmat choroby, która mogła skończyć się bardzo źle. W życiu tak się nie bałam i nie cierpiałam, więc gdy tylko jest źle, warto wydać te 2000Rs na lekarza i nie bać się. I chodź bolało, na weselu bawiłam się tak:

 

Oczywiście nie z własnej woli. Uprzejma starsza pani, siłą wciągnęła mnie na scenę przerywając występy, kazała mi tańczyć. Ostatecznie rozkręciłam ZACNĄ imprezę!

ZŁOTE RADY

  • uwaga na małpy, dzikie świnie i dzieci, które szarpią za nogawki i wyszarpują banany z ręki
  • jak w większości indyjskich miast – lepiej uważać nocą, albo nie wychodzić w ogóle
  • SŁONIE- NIE NIE NIE! NIE! ciemna strona turystyki – będziecie ciągnięci przez rikszarzy do wioski słoni, gdzie za patrzenie, dotykanie, karmienie, jazdę trzeba słono zapłacić. Wcale nie są to miejsca, gdzie słonie się ratuje, ale wykorzystuje! 
  • Obok fortu amber znajdują się STEP WELLsy – rozrzucone po różnych częściach Indii. Odpowiadają za gromadzenie wody, wyglądają nieziemsko. Nigdy nie piszą o nich w przewodnikach, warto je zobaczyć!
  • Alber Hall Museum – warto zobaczyć, ale i tak Chatrapati Shivaji w Mumbaju – robi większe wrażenie!

TRANSPORT

  • najlepiej wynająć jednego rikszarza na cały dzień i wynegocjować dobrą cenę, adekwatną do przejechanych kilometrów, trzeba ustalić sobie strategiczny plan zwiedzania
  • nie dajcie się zabrać przez rikszarza gdzieś, gdzie nie planowaliście jechać, inaczej zabiorą was do jakiegoś turbo drogiego sklepu, gdzie będą wciskać wam kit, że wszystko robione jest ręcznie, pokażą jak itd. – BULLSHIT! jak rikszarze będą proponować wycieczkę, to nawet się nie domyślicie, że może chodzić o sklep
  • Bierzcie klasycznie, dobrze znane wam riksze (jest tam dużo innym modeli riksz, melexów itp. – dużo droższych)
  • ceny za riksze są dużo wyższe niż w innych częściach Indii (tak tak, w każdej części ceny są inne i trzeba uczyć się negocjować od nowa), jak macie możliwość – bierzcie prepaid taxi

ZAKUPY

  • nie róbcie zakupów w Dźaipurze!!! chyba, że jest to jedyne radżastańskie miasto, w którym się zatrzymujecie. Ogólnie ceny są mega zawyżone, ciężko jest spotkać „normalne” stragany, zazwyczaj są to prawdziwe sklepy, z prawdziwymi wysokimi cenami i niską jakością. Na pewno nie polecam kupować tam ubrań.
  • usłyszycie pierdylion historii o tym jak sprawdzać czy kaszmirowy szal jest naprawdę kaszmirowy, usłyszycie również, że te historie to brednie
  • jeśli coś jest robione ręcznie, na zapleczu, to na 100% nie jest (chyba, że jest to duża manufaktura, którą wcześniej obczaimy w internetach)

WESELA

Wesela w Indiach trwają nawet 2 tygodnie. My trafiliśmy na sam początek uroczystości, które skupiały się na okrążaniu domu panny młodej codziennie wieczorem, waląc w gary i śpiewając. W ciągu dnia ulica była zablokowana, wszystkie kobiety gromadziły się i bawiły. Muzyka była tak głośna, nie dało się mówić…nawet będąc w pokoju. Nie ma takiego sound systemu, który przebije indyjskie wesela. Nie ma. Dlatego może warto zmienić hotel, jeśli czujemy że coś się święci. Indie potrafią zmęczyć człowieka, uczynić go umierającym i naprawdę dać popalić, dlatego ważnych jest tych kilka godzin na regenerację w ciszy, po całym dniu otaczającej nas kakofonii. My tego nie zrobiliśmy i te 4 dni były naprawdę ciężkie. Polecam więc wybrać bardziej strategiczne miejsce, a na bibkę i tak się wprosić:)

wskazówka: do miejsca wesela prowadzi zazwyczaj kolorowy (różowy) proszek rozsypany na ulicy

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Na pewno Dźajpur można eksplorować tygodniami. Dla nas był krytycznym punktem operacji  „Indie”.

Pomnik wielkiej miłości – Taj Mahal i Agra

Myśl o Agrze budziła we mnie typową Grażynę. Wszystko za sprawą Taj Mahal, którego doczekać się nie mogłam. Szahdżahan też, dlatego wydał na ten piękny grobowiec tyle hajsu, że prawie zrujnował kraj.

DSCN1346.JPG

OcDSCN1504.JPGzywiście Indie nie ułatwiały nam szybkiego spotkania. Noc poprzedzająca długą podróż do Agry, uraczyła Kamila wymiotnym katharsis, które udało się stłumić w przyjemnie zapowiadającej się podróży pociągiem, którą rozpoczęliśmy od walki o miejsce ze starą babą oraz śmiesznymi 2h z ziomeczkiem zajmującym się rozprowadzaniem oleju konopnego w Indiach, oczywiście w celach leczniczych. Jeśli interesuje was tego typu terapia, koleżka polecał indyjskie Himalaje. Zdjęcia wyglądały obiecująco.

http://www.glm-india.com

Przyjemna podróż szybko zamieniła się w piekło.

W pewnym momencie podróżowaliśmy z wielką rodziną wracającą z wesela: z dziećmi, starą chrapiącą kobieciną, pierdylionem walizek, jedzeniem, bekaniem i bagażem innych ohydnych nawyków. To co działo się od tej chwili w naszym przedziale, nadaje się na osobny wpis, albo książkę.

Podróż ta nauczyła nas jednego – bierz dużo jedzenia i picia nawet jeśli nie jedziesz daleko. Skończyły Ci się zapasy? – nie wybrzydzaj! Jak tylko zobaczysz jakiegoś pociągowego sprzedawcę na horyzoncie – bierz co dają! (chyba, że wygląda to bardzo źle), ale lepiej jeść np. chipsy, niż nie zobaczyć go przez kolejne kilka godzin i umierać z głodu. W zależności od klasy pociągu, można przed podróżą zabukować sobie spory obiad (300Rs [12zł] za dwie porcje) lub czyhać na gościa, który notuje coś na papierowym talerzyku – on was nakarmi ❤ Przed podróżą warto odwiedzić stronę kolei indyjskich, gdzie podane jest pociągowe menu wraz z cennikiem, bo co zaskoczeniem pewnie nie jest, ceny czasem się różnią:). Jednak już po powrocie z Indii trafiłam na artykuł ukazujący gastronomiczne zaplecze w jakim przetrzymywane są te pociągowe obiadki. Więc jeśli mamy silne żołądki, lubimy szczury i karaluchy, można zaryzykować.

Poza tym polecam:

ZATYCZKI, ROZRYWKI zabijające czas, MIOTACZ OGNIA lub MACZETĘ.

Podróż miała trwać 6h, ale zamieniła się w 18 godzinne cierpienie.

Głodni, niewyspani, wymęczeni dotarliśmy do Agry o 3 w nocy. Jazda z dworca nocą wymiata i przeraża, bo rikszarze na pustej drodze wyciskają z biednego tuk tuka ile się da.

Co ciekawe – śmierdziało, ale inaczej niż w innych miastach. Niewietrzoną toaletą.

Dzień dobry

Agra, jak każde miasto w Indiach, zupełnie zmienia się o świcie. Tylko krowy stoją tam gdzie stały.

DSCN1240.JPG

Rano, czym prędzej pobiegliśmy na dach hotelu, gdzie znajdowała się restauracja z pięknym widokiem na Taj oddalonym o jakieś 200m oraz najzajebistrzy kucharzo-kelner na świecie. Są to tak bardzo nieopisywalne rzeczy, że aż łza się kręci.

Oczywiście spotkanie z Taj dalej było niemożliwe. Był piątek, a w piątki okupują go muzułmanie (w końcu to meczet), więc jest zamknięty dla turystów.

Zwiedzaliśmy więc wszystko inne.

Do Czerwonego Fortu poszliśmy pieszo przez piękny park Szah Dżahana, z ogromnymi nietoperzami (wegetarianami).

DSCN1260.JPG

 

Czerwony Fort (500Rs) natomiast miażdży. Czerwony piaskowiec prezentował się naprawdę zacnie. Spędza się tam trochę czasu, więc polecam wziąć wodę i jedzenie (ale uważać na małpy i kontrolerów plecaków, którzy jedzenie nam zabiorą, jeśli je znajdą). Z fortu widok na Taj Mahal dalej intrygował. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu fortu, przedarliśmy się przez Jamunę i odkryliśmy super fajne, mniej znane i oblegane miejsce zwane – Baby Taj (I’timād-ud-Daulah kā Maqbara).

DSCN1449.JPG

Nawet nie będę starać się przedstawiać wam arcyciekawych historii każdego z tych zabytków, po prostu dużo czytajcie przed i w trakcie podróży, bo znając historię, poszczególnych miejsc doświadcza się ich zupełnie inaczej. Oczywiście historie indologów itd. totalnie różnią się od historii opowiadanych przez lokalsów, więc zróbcie dobry research.

Baby Taj zdecydowanie polecam. Ostatecznie zrobił na mnie większe wrażenie, niż jego (chyba) mama.

Resztę dnia spędziliśmy na eksplorowaniu uliczek, targów, aptek oraz zakupie karty sim z indyjskim numerem. Co nas zaskoczyło, to przede wszystkim „normalne” sklepy (już nie stragan na środku ulicy), kostka zamiast asfaltu bądź piachu, ogromna ilość słodyczy (typowo tureckich), szyldy nad sklepikami, inna kultura naciągania. Ale okazało się, że takie ogarnięcie spotkamy tylko w najbliższej okolicy. Oddalając się od dzielnicy, którą rzekomo zamieszkują potomkowikie budowniczych Taj Mahal będzie dużo fajniej i brudniej – gwarantuje.

Nadszedł ten dzień.

Pobiegliśmy na spotkanie z Tadźem.

Ważne info:

  1. nie wpuszczają z plecakami i trzeba je targać do oczywiście płatnej przechowalni,
  2. najlepiej wyruszyć na podbój z samego rana, aby uniknąć stania w 3899km kolejce,
  3. z tego co pamiętam, najwcześniej otwarta zostaje zachodnia brama (ale trzeba to sobie zbadać)
  4. bilet kosztuje 1000Rs (ok 70zł), dostajemy do niego butelkę wody, takie szpitalne kapcie, które zakładamy podczas wejście do Tadźu. Z biletem tym wejdziemy z darmo do Czerwonego Fortu (więc możemy zaoszczędzić 500Rs), ale tylko w tym samym dniu

I wchodzimy. Nie ukrywam, że do tej pory mam ciarki. Jest to dość ekscytujące.

No i co? No trochę zawód. Taj Mahal jest piękny, ale ze względu na jego sławę, oczekujemy łamania żeber, urywania różnych części ciała, a spotykamy tłum ludzi, który znacznie utrudnia obiór. Ciężko jest nawet zrobić zdjęcie. Już w kolejce po bilet turyści głupieją, a po wejściu…serio, pozy jakie ludzie przybierali na tych ławeczkach, sari jakie ruskie baby odziewały do zdjęć (zdejmując biustonosz, żeby nie wystawał) przyprawiały mnie o mdłości. Być może to z nienawiści do ludzi w ogóle. Zrobiliśmy więc „słowiański przykuc” wywołując szok na twarzach modeli oraz modelek i poszliśmy dalej.

Warto skupić się na tym co Taj otacza. Piękny piaskowiec, Jamuna, klawy ogród, konserwatorzy, małpy, ogrom jastrzębi, papug, wiewiór… Czyli ogólnie uciekamy od tłumów.

OCZYWIŚCIE POLECAM, szalenie warto odhaczyć na liście „do zobaczenia”!

Wymarłe miasto

Po wizycie u Mumtaz, udaliśmy się do oddalonego o 40km opuszczonego miasta – Fatehpur Sikri. Taksówkarz dowozi nas do miasteczka u podnóża wzgórza (gdzie nie warto robić zakupów), następnie autobusem wjeżdżamy na górę (10Rs).

Zwiedzamy:

  • Zespół architektoniczny dawnej stolicy Wielkich Mogołów (bilet chyba 300Rs, ale z legitką wytargowałam zniżkę)
  • Wielki Meczet (Jama Masjid) – wjazd free

Opuszczone miasto jest bardzo cacy ♥

Meczet – piękny, ale ludzie ch**e.

Mówiłam o innej kulturze naciągania prawda? A więc, przyczepia się do nas chłopaczek, który mówi, że tu studiuje i gada z turystami żeby uczyć się języków. Zbija nas z tropu, bo zachowuje się normalnie, jak inni ciekawi studenci, których spotkaliśmy wcześniej. Jednak zaangażowanie z jakim pokazuje nam wszystko jest dość podejrzane, więc mówimy, że jest bardzo miły, ale nie potrzebujemy oprowadza i hajsu nie mamy żeby mu się odwdzięczyć. Oczywiście gość zaznacza, że chce tylko kontaktu z ludźmi z zagramanicy. Zwiedzamy, zwiedzamy, pokazuje nam mogiłkę gołębia – ulubionego zwierza tego typka, który spoczywa na środku placu. Fajnie jest… do momentu, w którym zwiedzanie kończy się na ukrytym w zakamarkach meczetu rodzinnym straganiku, gdzie do czynienia mamy z najbardziej nachalnym, upierdliwym, wkurzającym sprzedawcą świata, który czekał na nas nawet później przy wyjściu z meczetu żeby wepchnąć nam cokolwiek.

Wkurzył mnie bardzo. Dawno nie byłam tak wredna, na dodatek byłam chora i głodna, więc wiadomo :>. Szalę przeważyły wstrętne, bezczelne bachorzyska – tutaj gratuluję wszystkim *zje**nym turystom, którzy uczą je takich zachowań, zamiast olać je, jak rząd indyjski nakazuje. Eh.

Ostatni dzień, ostatnia noc

Następny dzień był oczekiwaniem na wieczorny pociąg, więc spędziliśmy go na ponownej eksploracji uliczek, malowaniu rąk henną (tzw. mehendi) oraz fieście i sjeście na dachu naszego hotelu. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że z daleka Taj Mahal wydaje się piękniejszy, taki jakiś magiczny…gapisz się i gapisz, a szybujące wokół jastrzębie sprawiają, że wygląda to tak, jakby czas wokół niego płynął wolniej.

DSCN1774.JPG

Zaczęła się również rozwijać, moja bolesna choroba, która osiągnęła apogeum na weselu w Dźajpurze

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Podsumowując – Mogołowie odwalili kawał dobrej, architektonicznej roboty.

 

Jak pachnie palone ciało? – Waranasi

Smród, brud i oczyszczenie

Śmierdzi, jest przerażające (przerażająco brudne) i fascynujące. Jednak głównie brudne. Kto planuje umrzeć w niedalekiej przyszłości – przyjeżdża, kto się tam urodził – wyjeżdża. I dobrze, bo jakby usunąć wszystkich tych ludzi, ukazałoby się nam piękne, starożytne miasto. Ale się nie ukaże, bo w świętym Gangesie brudy wszelkie zmyć trzeba. Wszystko przez Gangę, która spadając z nieba, za uprzejmością Śiwy, wylądowała w jego kołtunie, co miało złagodzić jej upadek oraz uniknąć katastrofalnych powodzi. Ganga po wylądowaniu na Ziemi, podzieliła się na 7 rzek – Ganges i jego dopływy. Dlatego wszyscy wywalają tam śmieci i zmarłych, myją pupska lub oczyszczają się rytualnie z wewnętrznego fuj.

Ghaty, koraliki i zwłoki

A więc wszyscy gnają na ghaty (52, głównie XVIIIw.), kamienne stopnie ciągnące się przez 5km, wzdłuż Gangesu, i które tak ładnie wyglądają na zdjęciach (zazwyczaj tylko z daleka, z łodzi).

DSCN0700.JPG

Zaczyna się miło od Assi ghat, ponieważ chcą tylko wcisnąć przejażdżkę łodzią (jakieś 129873 razy). Jednak im bliżej pięciu głównych ghatów, tym większa ilość żebraków, sadhu – świętych ascetów, krów, a co za tym idzie – ich kup. Intensywniejszy staje się również zapach moczu i hałas, który produkują głównie naciągacze oferujący: suweniry, masaże ajurwedyjskie, durne stempelki, mehendi, pocztówki, małżeństwo, narkotyki itd. O dziwo sam Ganges, pomimo niechlubnej opinii wcale nie śmierdzi (nie bardziej niż Wisła).

Dwa ghaty na których palone są ciała to Harishchandra ghat, gdzie kasta nie ma znaczenia. Palą jak leci. Znajduje się tu również opcja dla biedniejszych w wersji elektrycznej. Drugi ghat kremacyjny, to Manikarnika, na którym płomień podobno nigdy nie przestał się palić (co wydaje się być prawdopodobne biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców – 3mln.).

*na tych ghatach nie można robić zdjęć, bo awantura!

Rytualne spalenie zwłok

Zostaliśmy zaproszeni przez rodzinę zmarłego, do obejrzenia ceremonii spalenia. Na początku najstarszy syn ubrany w białe dhoti, całkowicie ogolony na głowie, obchodzi przeciwnie do ruchu wskazówek zegara ciało zmarłego, z tlącą się trawą kusza, po czym podpala stos. Kiedy ciało spłonie, rozbija się kijem czaszkę zmarłego, aby uwolnić jego duszę.

Kobiety na stosie owinięte są w czerwony materiał, mężczyźni w biały. Jest również 5 rodzajów zmarłych, których spalić nie wolno: sandhu (ascetów), ugryzionych przez węża, ciężarnych, dzieci poniżej 10 roku życia i trędowatych.

Niestety, to co się nie zdążyło spalić, bo zabrakło kasy na drewno (1500 – 20 tyś. rupii) lub to co się nie spala, czyli klatka piersiowa i biodra, trafia do Gangesu.

Ghaty

Główne ghaty (manikarnika, dasaswamedh, panćaganga, hariśćandra, kedar, assi) , to kumulacja wszystkiego co najgorsze i zarazem najpiękniejsze w Indiach. Swoisty slalom gigant pomiędzy naciągaczami i krowimi plackami (w życiu bym o tym nie pomyślała, ale krowy też miewają rozwolnienie).  Po przejściu głównych ghatów czuliśmy się jakby przejechał po nas walec i przebiegło stado krów. Dalej natężenie wszystkiego, oprócz zapachu moczu, malało.

DSCN0797.JPG

Za nic nie chcieliśmy wracać tą samą drogą, więc wspięliśmy się po stopniach i weszliśmy w labirynt uliczek starego Waranasi. Mieszanka uczuć. Z jednej strony czujesz się tak bardzo in the middle of nowhere będąc jednocześnie in the middle of everything. Chcesz panicznie znaleźć wyjście, bo nie ma śladu ludzi, ciemne labirynty wyglądają strasznie, gps nie działa, ale z drugiej strony chcesz leźć dalej i dalej. W końcu doszliśmy do głównej uliczki, która jak się okazało prowadziła gdzie? Oczywiście do środka chaosu…wróciliśmy na główny ghat, przed którym uciekliśmy w głąb labiryntu. Był to drugi raz, kiedy umarłam tego dnia (pierwsze umieranie trwało bezustannie od momentu wejścia na ghaty).

IMG_20170218_130126.jpgTrzeci raz nadszedł chwilę później, kiedy jechaliśmy rowerową rikszą w celu odnalezienia (w świętym mieście) polskiej wódki na wieczorne, rytualne odkażanie żołądka. Miejsca do którego trafiliśmy, nie jestem w stanie opisać.

Wracaliśmy już z flaszyną przez 10 krąg piekła – rondo. Nie wiem jak wyobrażacie sobie chaos i 10 krąg piekła. Ale wydaje mi się, że właśnie to widzieliśmy. Chaos komunikacyjny. 1995 osób przypadających na km².To był ten moment, kiedy zaczęłam się bać, że naprawdę znienawidzę ten kraj. Waranasi, pierwszy przystanek – ghaty. Syf, kurz, smród, chaos, brak doświadczenia w samotnym podróżowaniu, w targowaniu się i przetrwaniu na indyjskiej ulicy. Byliśmy troszkę przerażeni wizją kolejnych 3 dni…i reszty miesiąca.IMG_20170219_134107.jpg Na szczęście drugiego dnia, wiarę przywrócił nam cichy, dość czysty kampus (Banaras Hindu University) oraz mili, rozmowni studenci, którzy uczą się do egzaminów na terenie pobliskiej świątyni i starają się uciec z Indii w każdy możliwy sposób. Pozwiedzaliśmy, odpoczęliśmy i przeprawiliśmy się mostem pontonowym na drugą stronę Gangesu.
IMG_20170219_144212.jpg

Most pontonowy i chyba już czwarte umieranie.

Druga strona Gangesu wydaje się być przyjaźniejsza dla człowieka, przynajmniej w okolicy fortu Ramnagar. Kostka na ulicy znów szokuje.

3 dzień – wycieczka do Sarnath, jednego z czterech świętych miejsc buddyzmu, oddalonego od Waranasi o jakieś 14km. Odbyło się tam pierwsze kazanie Buddy „O wprawieniu w ruch koła dharmy„, w którym wyłożył naukę o czterech szlachetnych prawdach. Park jeleni, w którym miało to miejsce, wciąż istnieje. W Sarnath warto spędzić cały dzień, ponieważ dookoła mamy baaaardzo dużo pięknych świątyń -od tybetańskiej, przez tajską, chińską, japońską itd., do których wstęp jest darmowy i naprawdę warto je zobaczyć (zwłaszcza jeśli nie planujemy wizyty w Bodh Gaya).

DSCN1005.JPG

Był to nasz ostatni dzień w Waranasi, ponieważ dzień później, po przerzyganej nocy i ostatnim, piątym umieraniu oraz pociągu opóźnionym o 11h, udaliśmy się do Bodh Gaya. Miejsca, gdzie Siddhartha Gautama dostąpił przebudzenia (bodhi), stając się tym samym Buddą.

Świątynie Waranasi

  • W Waranasi znajduje się ogrom świątyń hinduistycznych, jednak niektóre z nich rozczarowują, bo są po prostu nieciekawe, albo ponieważ oblegane są przez żebrzących sadhu, którym zrobienie zdjęcia kosztuje 50Rs (i nie mniej!), żebrzące dzieci, żebrzące kobiety, żebrzące psy, żebrzące pchły, żebrzące krowy… My z czasem zaczęliśmy po prostu omijać hinduistyczne świątynie, ponieważ przestały robić na nas wrażenie (Najważniejsze świątynie: Kaszi Wiśwanat, Mata Annapurna, Świątynia Durgi/ małp, Kedareśwar, Dźagannath, Sankat Moćan, Manikarnikeśwara, Kala Bhairavam Tibhandeśwara, nepalska, Matki Indii, Lolar Kund (poświęcona bóstwu Aditya, który leczy trąd),  Tulsi Manas (gdzie Tilsidas stworzył Ramajanę), Świątynia i zakon Kabira (Kabirchaura Math) + meczet Gjanwapi).
  • Niektóre świątynie rozczarowują po prostu dlatego, że okazuje się to być jakaś mała kapliczka, albo jej zwyczajnie nie zauważamy lub nie udaje nam się w niej zatrzymać, bo tłum niesie nas dalej
  • Uwaga na naciągaczy w świątyniach, którzy na wszystko będą chcieli datki

Ghaty – praktyczne info

  • Warto poczytać sobie o każdym ghacie z osobna, kryją się za nimi fajne historie – wieczorem odbywają się ceremonie nad rzeką, Assi ghat (18:00 – Ganga Aarti, w pobliżu świątyni Dźaganat)
  • Jeśli ktoś będzie chciał nam opowiadać, oprowadzać nas itd. możemy albo go spławić, albo wysłuchać jeśli sami nic nie wiemy, ale musimy być gotowi na to, że będzie chciał albo kasy, albo będzie nas ciągnął do sklepu z tkaninami.
  • na ghatach kremacyjnych nie wolno robić zdjęć
  • za masaż ajurwedyjski udało nam się zejść z 4000Rs do 2000Rs – nie wiem nawet czy był to faktycznie ajurwedyjski masaż i ile powinien normalnie kosztować. Za brak doświadczenia się płaci.
  • lepiej chyba nic nie kupować na ghatach
  • warto zobaczyć ceremonię spalenia
  • warto zagłębić się w wąskie uliczki starej części miasta
  • warto zatrzymać się na początku bądź końcu ghatów, gdzie jest troszkę spokojniej i nikt nie biega za nami z „cobra show”

Zakupy

  • Waranasi słynie z kaszmirowych szali i pięknych sari – przygotujmy się na ogrom oszukańców, sprawdźmy ile np. taki szal powinien kosztować (min 100zł prawdziwy) i jak rozpoznać podróbkę. Oczywiście szale niekaszmirowe również są piękne, dlatego jeśli nie macie ciśnienia i planujecie wizytę w Puszkarze – wstrzymajcie się. W innych miastach też znajdziemy piękne sari, zwłaszcza, że każdy rejon Indii słynie z innego rodzaju wzornictwa.
  • DSCN3122.JPGJasno sygnalizujcie rikszarzom, że nie chcecie aby zabierali was do zaprzyjaźnionych sklepów z tkaninami, w których ceny są bardzo zawyżane i ciężko uciec z takiego miejsca. Są zabezpieczeni na każdą wymówkę: „nie potrzebuję” – ale pewnie twoja mama, siostra, koleżanka już tak, „nie mam miejsca w plecaku” – wyślemy do Polski lub do hotelu, „nie mam kasy” – można płacić kartą itd.
  • Nie pokazujmy, że coś nam się podoba!
  • Musimy być stanowczy i pewni siebie – zawsze! zarówno jeśli chodzi o poruszanie się po ulicy, zakupy czy transport

Transport

  • Rikszarze są bezczelni i ciężko zejść do rozsądnej ceny za kurs
  • W Waranasi znajduje się chyba najgorszy dworzec kolejowy w Indiach, ale wciąż bez większego problemu da się wszystko ogarnąć

Kampus

  •  można spędzić tu cały dzień na odpoczynku od chaosu miasta, ponieważ kampus rozpościera się na obszarze 500ha (piękne budynki, ogrody itd.)
  • Piękna świątynia Wiśwanath – na przeciwko świątyni największa biblioteka w Indiach (ok miliona książek)
  • Bharat Kala Bhavan muzeum
  • obserwatorium astronomiczne Man Singha

Sarnath

  • warto wynająć rikszarza na cały dzień, bo upał nie sprzyja łażeniu od świątyni do świątyni, a to dość duży obszar. My zapłaciliśmy 600Rs (36zł) za drogę”z” i „do” Waranasi (28km) oraz obwożenie na miejscu, bez limitu czasowego na zwiedzanie…ciężko było znaleźć tańszego kierowcę

Warto zobaczyć:

  • park archeologiczny – stupy: Dharmaradźika, Dhamekh, 3 świątynie, kolumna Asioki, park jeleni (za dodatkową opłatą)
  • muzeum archeologiczne
  • wszystkie świątynie w mieście

NIE POLECAM:

  •  JEŚĆ NA ULICY! W Waranasi jest syf, dlatego jedzmy w restauracjach polecanych np. przez przewodnik.
  • Kąpieli w Gangesie
  • japonek/odkrytych butów itd. ale traperów również bym nie brała. (Ja wzięłam drogie, dobre buty (sketchers) aby mieć pewność, że będą wygodne, ALE kupiłam używane za 50zł, aby nie żałować i mieć buty, które szybko schną i stopa może w nich oddychać).

POLECAM:

  • Dobrze się przygotować, znać historię tego co widzimy – poczytać wcześniej o historii ghatów i świątyń, kampusie, historii Sarnath itd. Nie ma sensu abym tutaj opisywała wszystko szczegółowo. Jak wspomniałam, my nie przywiązywaliśmy się do świątyń hinduistycznych, wszystkich muzeów i innych atrakcji, ponieważ największą atrakcją było dla mnie samo bycie na ulicy i podróżowanie motorikszą.
  • Warto spróbować np. masażu na ghatach – chociaż wygląda to na oszukańcze praktyki, doświadczenie tego jest wciąż super pamiątką, no i Kamil mówi, że było warto. Chrupało jak cholera!
  • Warto jeść w sprawdzonych/polecanych miejscach (ale wciąż pić jedynie wodę prosto z butelki)
  • Pić dużo wody mineralnej
  • Zobaczyć ghaty oraz dać nura w kręte, wąskie uliczki (my zanurkowaliśmy na Durga Ghat)
  • Dużo jeździć rikszą/motorikszą, ale również spróbować przejść przez środek ronda ♥
  • Odwiedzić Sarnath, kampus i drugi brzeg Gangesu
  • Brać hotel w nowszej części miasta. My mieszkaliśmy w Asha Paying Guest House, w starej części i było ok, ale każde wyjście, nawet po wodę było dużą misją, ponieważ hotel znajduje się jakieś 300-400m od Assi ghat. Na dłuższą metę, to dość męczące.
  • Zaciskać oczy i usta podczas brania prysznicu. Czytałam, że woda w rurach pochodzi z Gangesu, co prawda jest oczyszczana, jednak jest to wciąż jedna z najbardziej świętych i martwych rzek na świecie, dlatego nawet jeśli to głupota i nieprawda – profilaktycznie zalecam.
  • Używać dużo żelu antybakteryjnego
  • Zakrywać ciało, nie nosić dekoltów itd. Chyba, że lubimy jak inni non stop się na nas gapią.
  • wziąć buty, które łatwo umyć
  • SPRÓBOWAĆ ZAJĘĆ YOGI i innych ajurwedyjskich praktyk z czego słynie Waranasi. Jednak warto wybierać rozsądnie, aby nie trafić na oszustów.
  • KONIECZNIE SPRAWDŹCIE CZY W CZASIE WASZEGO POBYTU BĘDĄ ODBYWAĆ SIĘ JAKIEŚ FESTIWALE 1. fajnie tego doświadczyć 2. warto być psychicznie gotowym na jeszcze większy chaos 3. hotele mogą być droższe. My niestety/stety zawinęliśmy się z Waranasi przed Maha Śiwaratri. Jeśli potrzebujecie więcej emocji i adrenaliny – polecam (zob. Kumbha Mela)

Polecam/ Nie polecam

Warto dobrze zaplanować swoją podróż. Pierwszy raz oraz pierwsze kilka dni w Indiach może być dość hardkorowe. Na koniec byliśmy już mocno zmęczeni i cieszyliśmy się, kiedy udało nam się wydostać z miasta Śiwy. Każde kolejne miasto (Gaya, Bodh Gaya, Agra, Dźajpur, Puszkar, Udaipur, Mumbaj) było cudowne, czyste, spokojne i ciche. Nie wiem więc czy lepiej zacząć z grubej rury, czy skończyć być może z niesmakiem. Dla nas był to pewnego rodzaju chrzest bojowy i dobrze się stało. Po miesiącu niesamowitych wrażeń, gorąca jest się na tyle zmęczonym, że takie Waranasi może być ciężkim przeżyciem.

Będąc jeszcze w Indiach w życiu nie pomyślałabym o powrocie do Waranasi. Jednak z upływem czasu, coraz bardziej brakuje mi tego perfekcyjnego chaosu i adrenaliny.

21x29.7 (2).JPG

Jak nie dać się oszukać! – Banki, bankomaty, wymiana pieniędzy, biura turystyczne.

„Money exchange? Bus ticket? Smoke some joints?”   

IMG_20170311_183131.jpg

Na ulicy jesteśmy pytani średnio 1000 razy czy czegoś nie potrzebujemy. Zakres potrzeb jest ogromny, ponieważ możemy potrzebować opcji wymiany kasy, zabukowania biletu, wycieczki, haszu, opium, wielbłądziego safari, sari z Pendżabu, biżuterii itd. Najlepiej albo nie zwracać uwagi, albo powiedzieć stanowcze „Nie” i iść dalej. Sposobów na przetrwanie jest wiele. Najlepiej mieć swój plan i nie radzić się Indusów, nie wiem czy ktoś kiedyś wyszedł na tym dobrze. Ale gdy tylko biały ma problem, gromadzi się niezły tłumek i albo nikt nam nie pomoże, albo ktoś będzie chciał za to kasy czy wyśle nas do sklepu swojego znajomego.

Wymiana pieniędzy

Nie ma możliwości wymiany w Polsce złotych na rupie indyjską. My mieliśmy przesiadkę w Berlinie, więc wzięliśmy trochę euro, oraz w Abu Dhabi gdzie płaciliśmy dolcami. Także w Polsce wymieniliśmy 2000zł (na euro i dolary) aby mieć kasę na lotniska oraz pierwsze kilka dni w Indiach. Część dolarów wymieniliśmy na lotnisku w Mumbaju, ponieważ kursy na lotniskach są mocno niekorzystne, najlepiej wymienić jedynie część na hotel i taxi. Kolejną część wymieniliśmy po super kursie w naszym hotelu. Przewodnik radzi, aby wymieniać kasę tylko tam, gdzie dostajemy potwierdzenie wymiany, ponieważ w niektórych miejscach mogą chcieć je zobaczyć. Ale my się z tym nigdy nie spotkaliśmy. Jeśli macie przesiadkę na lotnisku np. w Abu Dhabi, niech was nie kusi wymiana, ponieważ kurs jest jeszcze mniej korzystny niż na lotnisku w Mumbaju. Więcej pieniędzy nie wymienialiśmy, ponieważ przerzuciliśmy się na bankomaty, zostawiając resztę dolarów na czarną godzinę i powrót przez wszystkie lotniska.

Warto zwrócić uwagę na banknoty jakie dostajemy. Czy nie są podarte, uszkodzone, czy są jeszcze w obiegu (sprawdź!) – w innym wypadku możemy mieć problem, ponieważ często nie chcą przyjmować uszkodzonej kasy, więc jeśli już ją mamy, trzeba skleić ją taśmą i szybko się jej pozbyć.

Sum up: kasę wymieniaj w miejscach pewnych (Thomas Cook, American Express), unikaj „pomocnych” indusów, jeśli masz jakiekolwiek wątpliwośći – run!

Bankomaty i banki

Widzieliśmy je w każdym odwiedzanym przez nas mieście czy małym miasteczku. Przewodnik podaje, że banki czynne są pn.-pt. 10.00 – 14.00 lub 16.00 z przerwą między 13.00 a 14.00, sb. 10.00 – 12.00 lub 13.00, 30 VI i 31 XII nieczynne. Jednak jeśli planujemy taką wizytę, najlepiej sprawdzić wcześniej, ponieważ jak mówią Indusi „everything is possible”. Z bankami doświadczenia nie mieliśmy.

Banki państwowe: Andhra Bank, State Bank of India, Bank of Baroda, Central Bank of India, Punjab National Bank, Indian Bank.

Banki prywatne: City Union Bank, ICICI Bank, HDFC Bank, Axis Bank – przy wypłacaniu z bankomatów tych banków, pobierana zostaje prowizja w wysokości 200 Rs.

Banki zagraniczne: ABN AMRO Banki, American Express Bank, Citi Bank.

Bankomatów (ATM) jest bardzo dużo. Zazwyczaj obsługują karty Maestro, Visę i Master Card. Warto dowiedzieć się wcześniej czy nasz bank pobiera prowizję i jeśli tak to jaką. Zazwyczaj jest to procent od wysokości wypłacanej kwoty. My korzystamy z Alior Banku gdzie prowizji nie było, jedynie interesował nas kurs banku przy przewalutowaniu z PLN na USD i na INR (rupia indyjska). Warto przed wyjazdem poinformować swój bank o podróży, aby przezornie nie zablokowano nam karty, gdy zobaczą że w jakiś dziwnym miejscu ktoś używa naszej karty (rada Pana w banku). 

W wielu kanciapkach z bankomatem siedzi strażnik, a jeśli nie to przy bankomacie jest guzik, którymi możemy wezwać pomoc itp.

Aby się nie zdziwić, warto wiedzieć, że bankomaty indyjskie działają trochę inaczej niż nasze. Wkładamy kartę, czekamy chwilę i wyciągamy. Dopiero po wyciągnięciu pojawia się panel do dalszego działania. Warto pamiętać aby do zakończyć transakcję, u nas kończy ją automatycznie wyciągnięcie karty, tam jeśli odejdziemy bez kliknięcia wszystkiego co wymagane, ktoś będzie miał dostęp do naszych środków. Często bankomaty wypłacają kwoty nie większe niż 10 000Rs, czasem jedynie 4000Rs itd. Czasem w ogóle nie ma kasy w bankomacie, co występuje dość często. W Puszkarze i Udajpurze mieliśmy również problem ze znalezieniem indyjskiego bankomatu, który byłby czynny, więc w ostateczności musieliśmy skorzystać z opcji prywatnej -200Rs.

Bukowanie biletów, wynajmowanie wycieczek itd.

Naciągają, oszukują, wykorzystują – UWAGA

Ceny za bilety zazwyczaj są zawyżone, więc lepiej robić to samemu. Wycieczkom z ulicznych wycieczkowni bym nie ufała. Pewnie obwiozą po sklepach, w których mają układy. Także, jeśli już chcemy wycieczki, to lepiej iść do polecanego biura, bilety bukować samemu, dopytać np. w recepcji hotelu ile taka zabawa powinna kosztować aby mieć rozeznanie. Nie ufać lokalsom! Każdy na ulicy chce zarobić i w pomocy nam ma swój biznes! Przewodnik poleca – Thomas Cook (wymiana kasy, bukowanie biletów, wycieczek etc.)

Warto korzystać z audio guide’ów albo wynegocjować dobrą cenę u przewodnika (najlepiej z papiórkiem!), który na pewno odnajdzie nas w tłumie…

Warto sprawdzać ceny i rozeznać się dobrze. Chociaż ceny nawet zawyżone wciąż są dla nas przystępne, nie dajmy się tak oszukiwać i naciągać dlatego żeśmy zagramaniczni turyści. Przez takie odpuszczacie, machnięcie ręką, brak negocjacji rozpuszcza się indyjskich biznesmenów i sprawia, że stają się bezczelni. To samo z rikszami. Chociaż cena dla lokalsa to 20Rs, od nas będzie chciał 300Rs, 200Rs to dla nas w ciąż za dużo, a  za 150Rs nie będzie chciał nas zawieść, bo bardziej będzie mu się opłaca poczekać na naiwniaka, który od razu zgodzi się na 400Rs. W Mumbaju nasz znajomy zapytał ile zapłaciliśmy za taxę z lotniska (prepaid taxi 600Rs) ponieważ pewien Niemiec zapłacić 2000Rs. Więc nawet jeśli was stać, nie rozbestwiajcie Indusów.

Sum up!

  • Nie ufamy lokalsom z ulicy nawet jak wyglądają super pewnie!
  • Wszystko co ma związek z kasą – tylko sprawdzone, polecane, pewne miejscówki, potwierdzenia gdzie się da, skąd się da!
  • Sprawdzamy w wielu miejscach, negocjujemu ceny!
  • Przed wyjazdem odwiedź swój bank!

+ ROZMIENIAJ KASĘ GDZIE SIĘ DA. RIKSZARZE NIE CHCĄ WYDAWAĆ RESZTY, ALBO NIE MAJĄ JAK WYDAĆ. DROBNE PRZYDAJĄ SIĘ WSZĘDZIE. BANKOMATY CZĘSTO WYDAJĄ PO 2000RS, 500RS ITD. A CENA WODY TO 20RS, 1 BANAN 5RS, OBIAD DLA DWÓCH OSÓB OK.400RS.

IMG_20170218_144715.jpg

 

 

Jak przejść Indie bez kodów – solucje/ triki i tipy

Czyli jak uniknąć żołądkowych rewolucji i wiele innych złotych rad, plus trzy grosze własnego doświadczenia.

WODA

  • Wodę pijemy jedynie z butelki, co do której mamy pewność, że została oryginalnie zamknięta.
  • Zęby myjemy również wodą z butelki (szczoteczkę również opłukiwałam wodą butelkowaną)
  • Jeśli mamy ochotę na drinka/ice tea z lodem upewnijmy się, że woda jest filtrowana, gotowana lub butelkowana. Często znajdziemy notkę w menu, jeśli nie, lepiej nie ryzykować i nie zakładać, że kelner powie prawdę. Jedynie raz mieliśmy sytuację, w której właściciel uprzedził nas, że nie może podać mi ice tea, ponieważ ma niefiltrowaną wodę i mogę chorować, więc dostałam pyszną herbatę z miętą (poniżej).
  • Zupy w sumie jedliśmy, chociaż przestrzegano nas aby tego nie robić. Jeśli już musimy ją jeść to upewnijmy się, że jest baaardzo gorąca.
  • Podczas kąpieli nie pić wody, raczej zamykać oczy:)

Spotkaliśmy się oczywiście z przypadkami osób, które piły wodę z kranu, kąpały się w Gangesie i innych świętych zbiornikach wodnych. Jednak po hotelu niosły się też często odgłosy rozwolnienia i wymiotów. Dla mnie to szczyt głupoty, ale jeśli ktoś ma taką fazę – szanuje.

IMG_20170309_180821.jpg

JEDZENIE ZE STRAGANÓW

  • Nie kupujemy owoców/warzyw już obranych, ponieważ mogą leżeć już jakiś czas, przykleja się do nich kurz i są polewane wodą aby wyglądały świeżo
  • lepiej jeść owoce/warzywa, które wcześniej musimy obrać
  • unikamy jedzenia na straganach, często jedzenie leży cały dzień w oleju, który jest Stary i śmierdzący, ponad to jedzenie mogło być przygotowywane w tragicznych warunkach. Po całej nocy wymiotowania mogę rzec, iż lepiej dopłacić kilkadziesiąt rupii i zjeść w jakieś miłej restauracyjce. Prędzej czy później prawdopodobnie wasz żołądek zamanifestuje w jakiś sposób swoje niezadowolenie.
  • Jadamy tam, gdzie widać dużo ludzi, niekoniecznie turystów
  • Przed jedzeniem stosujemy żel antybakteryjny, ponieważ często je się rękami

IMG_20170302_094412.jpg

PODRÓŻOWANIE TAXI/RIKSZĄ/MOTORIKSZĄ 

  • Zawsze warto mieść ze sobą mapę lub GPS, ponieważ kierowcy nie zawsze wiedzą gdzie jechać, często pytają o drogę innych ludzi, zdarzyło się również kilka razy, że korzystali z GPS na naszym telefonie
  • Warto wybierać kierowców, którzy mówią po angielsku. Jeśli nie mówią, to trochę przypadł kiedy nie wie jednak gdzie jedzie
  • Warto zapamiętać nazwę ulicy, na której znajduje się nasz hotel oraz  nazwy pobliskich ulic aby dotrzeć chociaż w okolicę hotelu kiedy nikt nie ogarnia
  • Cenę ustalamy PRZED jazdą upewniając się, że zawiera ona podatki, dot. np. 2 osób itd. Jeśli jedziemy gdzieś daleko, kierowcy chcą hajs za full przejazd (w tą i z powrotem), jeśli wynajmujemy kierowce na cały dzień, ustalamy celę wliczają również czas oczekiwania.
  • W Mumbaju tuk tuki i taksówki wyposażone są w liczniki (1km – 22Rs, po zmroku więcej). Często kierowcy nie chcą ich włączać i rzucają swoją cenę. To już nasza decyzja czy grozimy policją, targujemy się i jedziemy czy olewamy gościa i szukamy dalej. Im też często nie zależy, bo prędzej czy później znajdą naiwniaka, który się zgodzi, więc czasem może być ciężko znaleźć coś za odpowiednią cenę. (zwłaszcza w dużych miastach).
  • Targowanie się – za brak doświadczenia się płaci. Z czasem poznajemy zasady. Warto zorientować się wcześniej np. pytając w hotelu ile powinniśmy zapłacić za daną odległość. Ceny są różne. Riksza rowerowa jest najtańsza (dobra na bliskie trasy), następnie ciut droższa jest motoriksza, czyli tak zwany TUK TUK, oraz czaaaasem tylko ciut droższa ich większa wersja PIAGGIO. Następnie są już niezależne małe i duże taksówki oraz prepaid taxi. Wszystko zależy od „turystyczności” miasta, bezczelności taksówkarzy, odległości, naszych umiejętności i cierpliwości oraz stężenia cebuli krwi.
    • Niektórzy nie dają za wygraną i szukają najtańszej rikszy do oporu. Co kiedy wiemy, że kurs powinien kosztować 50Rs, a wszyscy taksiarze chcą 100Rs i nie ma bata? Kiedy różnica była niewielka – godziliśmy się i jechaliśmy, ponieważ kiedy szukaliśmy do oporu straciliśmy kupę czasu, energii i humoru, bo to zwyczajnie irytujące kiedy za każdym razem musisz się wykłócać, szukać i wiesz, że każdy robi cię w…Ale też nie dawaliśmy się orżnąć jak głupcy (chyba, że świadomie). Prepaid taxi zazwyczaj są przy większych dworcach i lotniskach, więc jeśli jesteśmy w pobliżu, można skorzystać z tej opcji, która często jest tańsza (ale zazwyczaj nie ma w pobliżu). Uważam, że nie ma co popadać ze skrajności w skrajność tzn. nawet zawyżone ceny nie przekładają się na ceny za polskie taksówki, są mega tanie. Z drugiej strony zapłacenie tyle ile płacą lokalsi graniczy z cudem, więc należy podążać drogą środka, aby nie stracić dnia, nerwów i dobytku./
    • CEBULA! Polaczki, polaczki…ciągle przed podróżą, w trakcie podróży i po niej – ludzie mają manie licytowania się kto ile wytargował za przejazd. W tym wypadku jest trochę inaczej niż z wypitym alkoholem w gimbazie, bo wygrywa ten kto wytargował najmniej. Brawo. Dobrze, że stać Cię na samolot za 3 klocki, ale 20zł za bycie wożonym przez cały dzień, już nie. Rikszasz na lokalsach się nie dorobi jakoś specjalnie, więc darujmy sobie buraczenie i popadanie w skrajności. 

Najwięcej  za taksówkę (normalnie SAMOCHÓD!) zapłaciliśmy w AGRZE (gdzie i tak jest ciut drożej przez Taj), bo aż 70zł za przejechanie ponad 80km oraz minimum 4 godziny czekania na nas…no i z lenistwa taxę zamówiliśmy przez „recepcję” hostelu co automatycznie podbija stawkę.

szczególnie za serce chwyta mnie:

Głównym wątkiem były jednak pieniądze. Chwalili się, jak mało wydają. Mieli drogie plecaki, modne bandany i wygodne trekkingowe buty. Za ich wartość można by wyżywić przez rok kilka wiosek w zapomnianym przez Boga i ludzi zakątku świata. Im się to jakoś nie gryzło. Opowiadali, jak tłumaczyli kierowcom rumuńskich tirów, że nie będą płacić za podwózkę, bo nie mieści się to w ich podróżniczym kanonie. Przecież ci backpackersi wyruszyli po to, by odnaleźć siebie, zerwać z pogonią za pieniądzem, uprościć swoje życie. Targowali się więc przy każdej możliwej okazji. Gdyby mogli, robiliby to z automatami do napojów. Tylko one były nieustępliwe, wszyscy inni się uginali. Podwozili ich za darmo, nocowali za pół ceny, karmili za grosze. A dzielni podróżnicy byli dumni, że realizują swoje marzenia z taką łatwością.

  • warto mieć zawsze jakieś drobne lub odliczoną kwotę (10, 20, 50, 100, 200 Rs) ponieważ taksówkarze zazwyczaj nie mają (niby), pewnie liczą na to, że machniesz ręką…
  • Jeśli planujemy zwiedzić kilka miejsc w ciągu dnia, warto dogadać się z jakimś kierowcą, żeby jeździł z nami cały dzień do wskazanych miejsc. Zazwyczaj płaciliśmy 500 – 600Rs (w zależności od odległości), kiedy zwiedzaliśmy, Pan na nas czekał (czyli nie zarabiał w tym czasie).
    • Warto zaznaczyć! że nie chcemy żadnych przystanków w sklepach jego ziomeczków. Zazwyczaj sklepy te są dużo droższe, a kupimy to samo co na straganach. Wszyscy będą chcieli wcisnąć nam szale z kaszmiru, po mocno zawyżonej cenie oraz będą sprzedawać piękne historie i wciskać nam napoje. Nie ufajmy skurczybykom. Masa turystów się nabiera, a kierowcy dostają za to bony na paliwo. Nasz taksówkach miał wywalone pomimo tego, że prosiłam o nie walenie w… i nie wożenie nas do takich miejsc, bo to strata czasu, ale poprosił, więc weszliśmy tylko żeby dostał bony na paliwo, wysłuchaliśmy gadki właściciela  i wyszliśmy, a kierowcy podziękowaliśmy, bo mnie wkurzył i nie tak się umawialiśmy. To jest mimo wszystko nasz czas. Poza tym jest to mocno irytujące kiedy jest się już zmęczonym, głodnym,  37 stopni jest w powietrzu i jest to naprawdę ostatnia rzecz o jakiej marzymy. AHA! zazwyczaj na początku jest pokazówka – że niby sami malują te rzeczy, sami robią, pokazują maszynę lub jak stemplują materiał, ale uwaga…jeśli się dobrze przyjrzymy, to zauważymy, że w sklepach są te same rzeczy i nie ma szans, aby taki sklep jechał na dwóch stemplujących typkach w piwnicy. Zazwyczaj i tak wszystko pochodzi z Puszkaru.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

PODRÓŻOWANIE KOLEJĄ – zob. 

W zależności od miasta dworzec może być przyjemny bardziej lub może być w ogóle nieprzyjemny, ale wciąż bez większych przykrości. Pierwsza zasada:

  • pilnujemy bagaży – my zapinaliśmy małe plecaki na kłódki, na dużych założone były pokrowce, a plecaki spięte były karabińczykiem
  • na większości dworców można kupić owoce, wodę, słodycze itd.
  • zazwyczaj turyści są główną atrakcją, każdy się gapi lub zagaduje
  • na niektórych dworcach są przyzwoite poczekalnie, ale czasem mogą na nich przebywać jedynie posiadacze biletów w wyższej klasie
  • pociągi jak i dworce są straaaasznie długie, wagony stają w wyznaczonym miejscu, więc możemy się wcześniej przygotować gdzie mniej więcej będziemy wsiadać
  • pociągi są dobrze oznaczone, ważny jego jego numer, nazwa i godzina które wyświetlane są na tablicy i monitorkach na peronie, oraz wagon i miejsce (wystarczy zajrzeć przez okno na numery aby wsiąść z dobrej strony)
  • ostrzegano nas aby nie pokazywać nikomu biletu, bo robią różne przekręty (nie wiem jak to działa) ale mieliśmy więc najważniejsze informacje spisane w notesie lub głowie
  • po przybyciu na dworzec warto rozpuścić ploteczkę o celu naszej podróży, gdybyśmy nie usłyszeli informacji o zmianie np. peronu, zawsze ktoś nam powie gdzie iść
  • Warto ściągnąć sobie aplikację IRCTC i śledzić pociąg, można również sprawdzić jak wyglądają poszczególne klasy, albo zamówić jedzenie
  • Bilety na pociąg kupowaliśmy przed wyjazdem, drogą internetową. Więcej o zakupie biletów → Rock’n Roll Train. Walka z IRCTC + klasy wagonów. Chyba była to najwygodniejsza opcja biorąc pod uwagę stres jakiego uniknęliśmy wielokrotnie. Zdecydowanie polecam tę opcję po tym co dzieje się przy kasach biletowych. Jeśli mamy ograniczony czas oraz jakiś plan do zrealizowania, bez sensu tracić czas na czekanie 3h przez pociągiem i sprawdzanie na porwanych listach czy mamy bilet czy nie. Jeśli nie kupimy biletu z puli, możemy kupić droższy bilet specjalnie dla turystów lub kupić bilet z wait-listy i czekać na wyrok – jedziemy czy nie. Wydaje mi się, że Indie to i tak na tyle szalony kraj, że jeśli zrezygnujemy z tego typu rozrywki, zaoszczędzimy trochę więcej energii i czasu na dalszą eksplorację. Kwestia priorytetów.
  • w pociągach Indusi robią syf, są głośni, głośno słuchają muzyki na telefonie, puszczają bąki i bekają – bądźmy gotowi:)
  • Pociągowi sprzedawcy oferują: gazety, kłódki, łańcuchy, samosy, napoje, słodycze, jakieś dziwne mieszanki, ryż, warzywa w cieście i oczywiście chai ♥ Jednak taki handlowy ruch odnotowuje się zazwyczaj w klasach sleeper i niższych. W wyższych sprzedają chai i inne napoje, można złożyć zamówienie na posiłek (ryż, chapati, masala) lub w cenę biletu wliczony jest katering (3ooRs za 2 osoby) i wtedy najemy się do syta. W internecie jednak pojawia się mnóstwo artykułów o skandalicznych warunkach (karaluchy, szczury itd.) w jakich to jedzenie jest przygotowywane i trzymane.
  • NAJWAŻNIEJSZA PORADA: jeśli podróż ma trwać od 3h w górę, zabierzcie ile żarcia się da, bo mogą być opóźnienia…spore. 

ZAKUPY

Jeśli planujemy zakupy w postaci ciuchów, suwenirów i wszystkiego innego, najlepszym do tego miejscem będzie Puszkar, który szalenie polecam. Do Puszkaru przyjeżdżają właściciele sklepów indyjskich z całego świata i robią zakupy hurtem. Jest tam również dużo punktów typu Fedex (Polska, 10kg – 250zł). Co ciekawe również miasta takie jak Dźajpur zaopatrują się w Puszkarze, ale oczywiście w Dźajpurze wszystkio jest duuuużo droższe i nie warto tam nic kupować. Każdy rikszarz mówił nam, że w Puszkarze nic nie ma, a tym czasem odnaleźliśmy tam raj. Zazwyczaj ceny w Puszkarze nie są również zawyżone tak strasznie, zawsze dostaniemy zniżkę przy zakupie większej ilości i wszystko jest pakowane w takie materiałowe torebeczki:) Jeśli jednak już musimy kupować w innych miastach:

  • kupujmy na straganach, nie w lokalach (kupimy to samo, a ceny w lokalach są wyższe)
  • jeśli mamy upatrzoną jakąś rzecz, nie kupujmy od razu, tylko rozeznajmy się w cenach na innych straganach np. ceny za herbaty wahały się od 150 – 300Rs za tą samą herbatę. To samo dotyczy ubrań.
  • Nigdy nie pokazujmy, że nam zależy, bo zapłacimy więcej.
  • Jeśli sprzedawca nie zgadza się na Twoją cenę:
    • mówiłam, że chyba żartuje, bo widziałam taniej i tam kupię
    • mówiłam, że nie jest mi to bardzo potrzebne, więc nie będę wydawać tyle kasy
    • twardo obstawałam przy swoim, sygnalizując, że wiem ile ta rzecz powinna kosztować
    • stosowałam metodę „miej wyj..a będzie ci dane”…mówiłam „ok to nie” i odchodziłam powoli, okazują brak zainteresowania, wtedy Pan za mną biegł krzycząc „ok! ok! no problem! 150!”
    • czasem jednak odejście nie owocowało tak jakbym chciała i przez dumę traciłam fajną rzecz, tylko raz wróciliśmy do miejsca, gdzie „odejście” nie pomogło…duma do kieszeni.
  • sprawdzajmy rzeczy na straganie, materiał, skazy, nierówne szycie, brud – albo uchronimy się przed kupieniem badziewia, albo wytargujemy zniżkę:)

UBIÓR i ZACHOWANIE

  • Nasz przewodnik (Bezdroża) przestrzegał przed chodzeniem za rękę i okazywaniem sobie uczuć publicznie, ale głównie w Puszkarze. Chyba było to trochę przesadzone. Nigdy nie mieliśmy problemów przez chodzenie za rękę, wręcz przeciwnie! był to sygnał, który ucinał propozycje wyjścia za mąż, gapienie się i zaczepianie. Jedynie stare, tłuste baby ze dwa razy spojrzały z pogardą, ale to pewnie dla tego, że były stare, tłuste i zgorzkniałe ;). Oczywiście uczuć publicznie sobie nie okazywaliśmy, jeśli chodzi o przytulanie, całowanie itp. To już by mogłoby sprowokować jakiś odzew społeczeństwa indyjskiego. Kiedy nasz pociąg był jedenaście godzin opóźniony, a ja po nocy wymiotów, leżąc na swoim plecaku, oparłam głowę na kolanach Kamila, przyciągało to wiele spojrzeń, ale było to również wynikiem tego, że Gaya jest małym miasteczkiem i turyści są atrakcją i tak.
  • Nie robimy zdjęć w niektórych miejscach, bo możemy kogoś obrazić np. podczas ceremonii na jeziorem w Puszkarze itp.
  • Kiedy widzimy informację lub półeczki – należy zdjąć buty, inaczej będą nas ścigać i krzyczeć
  • Czasem możemy spodziewać się opłaty za strzeloną focię. (Czasem, czyli ogólnie zawsze, jeśli jakaś baba pozuje nam w pięknym sari, to będzie chciała hajs, tak jak sadhu na ghatach)
  • Nie wychodzić po 22 (rape time), zaczyna być trochę przerażająco, motocykliści jeżdżą znacznie szybciej – oczywiście zależy od miejsca
  • Nie głaskać psów, krów itd. (bo chore, bo święte, albo zjedzą. I tak zazwyczaj wyglądają odpychająco)
  • Jesteśmy stanowczy, ale nie obrażamy nikogo, bo będzie awantura i zleci się tłum ludzi.
    • Jeśli rikszarze po wyjściu z pociągu ciągną nas za rękę, wystarczy delikatnie odtrącić i warknąć
    • DZIECI! Jeśli wstrętne, brudne dzieci chcą pieniędzy, jedzenia w postaci ciastek, coli itp. NIC NIE DAJEMY!!!
      • JEŚLI SĄ GŁODNE, TO MAJĄ ZAPEWNIONY 3X DZIENNIE POSIŁEK W GURUDWARACH.
      • JEŚLI IM COŚ DAMY, TO ZLECI SIĘ ICH WIĘCEJ I NIE ODPĘDZIMY SIĘ OD NICH NIGDYYYY
      • Szarpią za butelkę z colą, kieszenie itd. – wtedy dostają po łapach.
      • Udają, że sprzątają w pociągu i chcą kasy – odganiamy! Jak chciały od nas kasy lub jedzenia to mówiliśmy:
        • „Idź do Gurudwary, dostaniesz jedzenie” – były w szoku i odpuszczały
        • „nie jestem bankomatem”- również były zdziwione
        • „nie” x 100
        • „a może ty mi dasz kasę?”
        • „ja ci dam jedzenie, a ty mi kasę” – odp. „not funny” i odchodziły
        • lub mówiliśmy po Polsku, kiedy one mówiły w hindi lub wykrzykiwały nazwy ciastek po angielsku

Brzmi to strasznie nieczule, ale skala tego zjawiska jest ogromna. Jednak wielokrotnie słyszałam o sytuacjach, kiedy dzieci po prostu zaczynały bić się między sobą, więc trzeba byłoby dać coś każdemu. Takie sytuacje są gorsze, niż odmówienie.

  • Wszyscy wystawiają łapy po kasę, kiedy widzą podróżnych. Czasem wygląda to tak, jakby myśleli sobie „O biali, a to wystawię, a nuż się trafi…” – olewamy, podobnie jak kobiety z dziećmi – również możemy odesłać do Gurudwary. Na Ghatach kobiety chodzą z butelkami na mleko, ale jeśli chcesz im wlać, to nie chcą, wolą kasę oczywiście.
  • NIE WSPOMAGAMY I NIE NAKRĘCAMY ŻEBRACTWA!!! PRZESTRZEGA PRZED TYM NAWET RZĄD INDYJSKI!!! Powinni tą informację drukowanymi literami przekazać starym babom z Niemiec, Anglii czy innych Ameryk. Tragedia. Tak samo jak dawanie w Polsce kasy cyganom, którzy otumaniają narkotykami dzieci lub psy i tworzą zajebiście zorganizowane szajki, ale jakiś frajer zawsze da kasę i biznes trwa.

DSCN0738.JPG

Zdjęcie 50 Rs (3zł)

Pan poniżej był najwspanialszą osobą jakąś spotkaliśmy w Waranasi i to za darmo

DSCN0693.JPG