Pomnik wielkiej miłości – Taj Mahal i Agra

Myśl o Agrze budziła we mnie typową Grażynę. Wszystko za sprawą Taj Mahal, którego doczekać się nie mogłam. Szahdżahan też, dlatego wydał na ten piękny grobowiec tyle hajsu, że prawie zrujnował kraj.

DSCN1346.JPG

OcDSCN1504.JPGzywiście Indie nie ułatwiały nam szybkiego spotkania. Noc poprzedzająca długą podróż do Agry, uraczyła Kamila wymiotnym katharsis, które udało się stłumić w przyjemnie zapowiadającej się podróży pociągiem, którą rozpoczęliśmy od walki o miejsce ze starą babą oraz śmiesznymi 2h z ziomeczkiem zajmującym się rozprowadzaniem oleju konopnego w Indiach, oczywiście w celach leczniczych. Jeśli interesuje was tego typu terapia, koleżka polecał indyjskie Himalaje. Zdjęcia wyglądały obiecująco.

http://www.glm-india.com

Przyjemna podróż szybko zamieniła się w piekło.

W pewnym momencie podróżowaliśmy z wielką rodziną wracającą z wesela: z dziećmi, starą chrapiącą kobieciną, pierdylionem walizek, jedzeniem, bekaniem i bagażem innych ohydnych nawyków. To co działo się od tej chwili w naszym przedziale, nadaje się na osobny wpis, albo książkę.

Podróż ta nauczyła nas jednego – bierz dużo jedzenia i picia nawet jeśli nie jedziesz daleko. Skończyły Ci się zapasy? – nie wybrzydzaj! Jak tylko zobaczysz jakiegoś pociągowego sprzedawcę na horyzoncie – bierz co dają! (chyba, że wygląda to bardzo źle), ale lepiej jeść np. chipsy, niż nie zobaczyć go przez kolejne kilka godzin i umierać z głodu. W zależności od klasy pociągu, można przed podróżą zabukować sobie spory obiad (300Rs [12zł] za dwie porcje) lub czyhać na gościa, który notuje coś na papierowym talerzyku – on was nakarmi ❤ Przed podróżą warto odwiedzić stronę kolei indyjskich, gdzie podane jest pociągowe menu wraz z cennikiem, bo co zaskoczeniem pewnie nie jest, ceny czasem się różnią:). Jednak już po powrocie z Indii trafiłam na artykuł ukazujący gastronomiczne zaplecze w jakim przetrzymywane są te pociągowe obiadki. Więc jeśli mamy silne żołądki, lubimy szczury i karaluchy, można zaryzykować.

Poza tym polecam:

ZATYCZKI, ROZRYWKI zabijające czas, MIOTACZ OGNIA lub MACZETĘ.

Podróż miała trwać 6h, ale zamieniła się w 18 godzinne cierpienie.

Głodni, niewyspani, wymęczeni dotarliśmy do Agry o 3 w nocy. Jazda z dworca nocą wymiata i przeraża, bo rikszarze na pustej drodze wyciskają z biednego tuk tuka ile się da.

Co ciekawe – śmierdziało, ale inaczej niż w innych miastach. Niewietrzoną toaletą.

Dzień dobry

Agra, jak każde miasto w Indiach, zupełnie zmienia się o świcie. Tylko krowy stoją tam gdzie stały.

DSCN1240.JPG

Rano, czym prędzej pobiegliśmy na dach hotelu, gdzie znajdowała się restauracja z pięknym widokiem na Taj oddalonym o jakieś 200m oraz najzajebistrzy kucharzo-kelner na świecie. Są to tak bardzo nieopisywalne rzeczy, że aż łza się kręci.

Oczywiście spotkanie z Taj dalej było niemożliwe. Był piątek, a w piątki okupują go muzułmanie (w końcu to meczet), więc jest zamknięty dla turystów.

Zwiedzaliśmy więc wszystko inne.

Do Czerwonego Fortu poszliśmy pieszo przez piękny park Szah Dżahana, z ogromnymi nietoperzami (wegetarianami).

DSCN1260.JPG

 

Czerwony Fort (500Rs) natomiast miażdży. Czerwony piaskowiec prezentował się naprawdę zacnie. Spędza się tam trochę czasu, więc polecam wziąć wodę i jedzenie (ale uważać na małpy i kontrolerów plecaków, którzy jedzenie nam zabiorą, jeśli je znajdą). Z fortu widok na Taj Mahal dalej intrygował. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu fortu, przedarliśmy się przez Jamunę i odkryliśmy super fajne, mniej znane i oblegane miejsce zwane – Baby Taj (I’timād-ud-Daulah kā Maqbara).

DSCN1449.JPG

Nawet nie będę starać się przedstawiać wam arcyciekawych historii każdego z tych zabytków, po prostu dużo czytajcie przed i w trakcie podróży, bo znając historię, poszczególnych miejsc doświadcza się ich zupełnie inaczej. Oczywiście historie indologów itd. totalnie różnią się od historii opowiadanych przez lokalsów, więc zróbcie dobry research.

Baby Taj zdecydowanie polecam. Ostatecznie zrobił na mnie większe wrażenie, niż jego (chyba) mama.

Resztę dnia spędziliśmy na eksplorowaniu uliczek, targów, aptek oraz zakupie karty sim z indyjskim numerem. Co nas zaskoczyło, to przede wszystkim „normalne” sklepy (już nie stragan na środku ulicy), kostka zamiast asfaltu bądź piachu, ogromna ilość słodyczy (typowo tureckich), szyldy nad sklepikami, inna kultura naciągania. Ale okazało się, że takie ogarnięcie spotkamy tylko w najbliższej okolicy. Oddalając się od dzielnicy, którą rzekomo zamieszkują potomkowikie budowniczych Taj Mahal będzie dużo fajniej i brudniej – gwarantuje.

Nadszedł ten dzień.

Pobiegliśmy na spotkanie z Tadźem.

Ważne info:

  1. nie wpuszczają z plecakami i trzeba je targać do oczywiście płatnej przechowalni,
  2. najlepiej wyruszyć na podbój z samego rana, aby uniknąć stania w 3899km kolejce,
  3. z tego co pamiętam, najwcześniej otwarta zostaje zachodnia brama (ale trzeba to sobie zbadać)
  4. bilet kosztuje 1000Rs (ok 70zł), dostajemy do niego butelkę wody, takie szpitalne kapcie, które zakładamy podczas wejście do Tadźu. Z biletem tym wejdziemy z darmo do Czerwonego Fortu (więc możemy zaoszczędzić 500Rs), ale tylko w tym samym dniu

I wchodzimy. Nie ukrywam, że do tej pory mam ciarki. Jest to dość ekscytujące.

No i co? No trochę zawód. Taj Mahal jest piękny, ale ze względu na jego sławę, oczekujemy łamania żeber, urywania różnych części ciała, a spotykamy tłum ludzi, który znacznie utrudnia obiór. Ciężko jest nawet zrobić zdjęcie. Już w kolejce po bilet turyści głupieją, a po wejściu…serio, pozy jakie ludzie przybierali na tych ławeczkach, sari jakie ruskie baby odziewały do zdjęć (zdejmując biustonosz, żeby nie wystawał) przyprawiały mnie o mdłości. Być może to z nienawiści do ludzi w ogóle. Zrobiliśmy więc „słowiański przykuc” wywołując szok na twarzach modeli oraz modelek i poszliśmy dalej.

Warto skupić się na tym co Taj otacza. Piękny piaskowiec, Jamuna, klawy ogród, konserwatorzy, małpy, ogrom jastrzębi, papug, wiewiór… Czyli ogólnie uciekamy od tłumów.

OCZYWIŚCIE POLECAM, szalenie warto odhaczyć na liście „do zobaczenia”!

Wymarłe miasto

Po wizycie u Mumtaz, udaliśmy się do oddalonego o 40km opuszczonego miasta – Fatehpur Sikri. Taksówkarz dowozi nas do miasteczka u podnóża wzgórza (gdzie nie warto robić zakupów), następnie autobusem wjeżdżamy na górę (10Rs).

Zwiedzamy:

  • Zespół architektoniczny dawnej stolicy Wielkich Mogołów (bilet chyba 300Rs, ale z legitką wytargowałam zniżkę)
  • Wielki Meczet (Jama Masjid) – wjazd free

Opuszczone miasto jest bardzo cacy ♥

Meczet – piękny, ale ludzie ch**e.

Mówiłam o innej kulturze naciągania prawda? A więc, przyczepia się do nas chłopaczek, który mówi, że tu studiuje i gada z turystami żeby uczyć się języków. Zbija nas z tropu, bo zachowuje się normalnie, jak inni ciekawi studenci, których spotkaliśmy wcześniej. Jednak zaangażowanie z jakim pokazuje nam wszystko jest dość podejrzane, więc mówimy, że jest bardzo miły, ale nie potrzebujemy oprowadza i hajsu nie mamy żeby mu się odwdzięczyć. Oczywiście gość zaznacza, że chce tylko kontaktu z ludźmi z zagramanicy. Zwiedzamy, zwiedzamy, pokazuje nam mogiłkę gołębia – ulubionego zwierza tego typka, który spoczywa na środku placu. Fajnie jest… do momentu, w którym zwiedzanie kończy się na ukrytym w zakamarkach meczetu rodzinnym straganiku, gdzie do czynienia mamy z najbardziej nachalnym, upierdliwym, wkurzającym sprzedawcą świata, który czekał na nas nawet później przy wyjściu z meczetu żeby wepchnąć nam cokolwiek.

Wkurzył mnie bardzo. Dawno nie byłam tak wredna, na dodatek byłam chora i głodna, więc wiadomo :>. Szalę przeważyły wstrętne, bezczelne bachorzyska – tutaj gratuluję wszystkim *zje**nym turystom, którzy uczą je takich zachowań, zamiast olać je, jak rząd indyjski nakazuje. Eh.

Ostatni dzień, ostatnia noc

Następny dzień był oczekiwaniem na wieczorny pociąg, więc spędziliśmy go na ponownej eksploracji uliczek, malowaniu rąk henną (tzw. mehendi) oraz fieście i sjeście na dachu naszego hotelu. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że z daleka Taj Mahal wydaje się piękniejszy, taki jakiś magiczny…gapisz się i gapisz, a szybujące wokół jastrzębie sprawiają, że wygląda to tak, jakby czas wokół niego płynął wolniej.

DSCN1774.JPG

Zaczęła się również rozwijać, moja bolesna choroba, która osiągnęła apogeum na weselu w Dźajpurze

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Podsumowując – Mogołowie odwalili kawał dobrej, architektonicznej roboty.

 

Dodaj komentarz