Archiwa tagu: Indie

Okolice Katmandu – ucieczka przez kurzem!

Kiedy tylko opuściliśmy Katmandu i spotykaliśmy innych włóczęgów, każdy ze zdziwieniem pytał, jak długo tam wytrzymaliśmy. Jak to możliwe, 7 dni?!

Katmandu to bardzo zanieczyszczone miasto. Piach zgrzyta w zębach, a świadomość nepalczyków o zanieczyszczeniu środowiska oraz tego jaki wpływ na zdrowie ma palenie plastiku o poranku jest raczej żadna. To strasznie smutne, bo to wspaniali ludzie. Jednak, faktycznie po tygodniu Katmandu staje się dość uciążliwe. Ponieważ mieszkaliśmy praktycznie w oku cyklonu, każda wyprawa czy to na autobus, zwiedzanko, załatwienie jakiś papierów, wiązała się z przeprawą przez najbardziej zatłoczoną, zakupową ulice (czerwony kolor na mapce), co zajmowało godziny…jednak to był tez jedyny sposób aby odpocząć od tego szalonego miasta i udać się na jego spokojniejsze, XVI wieczne obrzeża. Taki był nasz sposób. W 7 dni nie udało nam się zobaczyć wszystkiego.

Na mapce zaznaczyłam okolicę (rondo z kładką nad drogą), z której odjeżdząją busy do Bhaktapur, Patan itp. Jak widzicie przystanki są zaznaczone na mapie i faktycznie odpowadają rzeczywistemu stanowi, także bez problemu znajdzieje rozklekotany autobus i Pana wykrzykującego kierunki jazdy. Nie ma się co stresować, bo prostu bądźcie trochę wcześniej żeby zorientowac się w sytuacji i PYTAJCIE. Ludzie bez problemu wskażą wam również miejsce na mapie.

mapka katmandu.PNG

Kowalski, jakie mamy opcje?

  • Dhulikhel, piękna newarska miejscowość położona na wzgórzu 1150 m.n.p.m. z piękna średniowieczną starówką, świątynia Wisznu i Siwy, kampus. Możemy również podziwiać piękną panoramę himalajów. Jest to również dobra baza wypadowa na trekking np. 8h (trasa tam i z powrotem) do Namobuddy, gdzie znajduje się trzecia po Buddhanath i Swajabunath stupa. Według sutr, właśnie tam Budda oddal część swojego ciała głodnej tygrysicy. Znajduje się tam Brownie klasztor Thrangu Tashi Yangtse.
    • Dojazd z Ratna Park (na mapce) w Katmandu, 2h autobusem ok 50Rs (nepalskich rupii) – kiedy podróżujecie autobusami, zawsze pytajcie kiedy odjeżdża ostatni powrotny autobus!
  • Nagarkot, warto odwiedzić ze względu na taras widokowy, z którego można podziwiać Himalaje. Przy bezchmurnej pogodzie widać Dhaulagiri, Mount Everest, Kanczendzongę, Ganesh Himal, Langtang Lirung, Dorje Lakpę i Gauri Shankar. Dobra baza wypadowa na trekking do Dhulihkel (4-7h) lub Changu Narayan (4.5h). Warto zwiedzić Bhaktapur, a później udać się do Nagarkot i zostać na jedną noc, ponieważ najlepsza przejrzystość powietrza jest zaraz przez świtem. Wysiadając z autobusu, skasują nas 200Rs…chyba jakaś oplata klimatyczna, jak nad morzem .
    • Dojazd z Katmandu zajmuje ok 2-2.5h. Najpierw trzeba dojechać do Bhaktapur (autobus rusza z Bagbazaar, 25rs), a następnie przesiąść się  w autobus do Nagarkot (50rs). Droga jest hardkorowa. Normalny, rozklekotany autobus, wbija na 1600 m, gdzie nie ma asfaltu (miota nim jak szatan!) i siłą umysłu starasz się sprawić żeby nie spadł w przepaść. Niesamowite doznanie. Ostatni autobus powrotny jest o 17:30 dlatego jeśli nie chcemy zostać na noc, trzeba wyruszyć wcześnie rano.
  • Park Narodowy Sziwapuri Nagardżun, 500NPR + rower 500NPR, bo są tu super trasy rowerowe, najbardziej popularna Scar Road, uznawana za jedną z najtrudniejszych. Można również wybrak się na wędrówkę do Nagi gompy i Budhanilkanthy. Jest również opcja dla fanów wspinaczki skałkowej
  • Kirtipur– 5km od Katmandu, dwie piękne świątynie buddyjskie, niestety dotkliwie zniszczone przez trzęsienie ziemi
  • Pharping – jeśli ktoś nie ma ochoty na zwiedzanie, to jest to dobra opcja żeby zahaczyc sie na kurs medytacji w klasztorze buddyjskich i wziąć udział w pielgrzymce
  • Bhaktapur – 1500 NPR, Trzecie najważniejsze miasto Doliny Katmandu, zwane również „Miastem Wielbiących”. Dumnie widnieje na liście światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. Czyste, zadbane i etniczne jak się masz! Sami newarczycy! (96%). Spacerując ulicami można spotkać mężczyzn w topi – tradycyjnym nakryciu głowy. Z biletem, mamy wstęp również do muzeów. Piękna architektura, piękne świątynie, uśmiechnięci ludzie. Dużo zwiedzania. Przy wejściu dostaniemy mapkę, jednak najlepiej zainwestować w przewodnika, albo dużo internetu, bo można się pogubić w tylu świątyniach i małych uliczkach
  • Patan, 1000 NPR  i kolejne piękne miasto z równie pięknym Durbar Square i uroczymy uliczkami. Zdecydowanie warto odwiedzić, ponieważ architektura Nepalu jest cudowna. Sporo chodzenia, jeszcze więcej zwiedzania. Niestety architektura Nepalu znacznie ucierpiała podczas trzęsienia ziemi, dlatego sporo budynków, jest w obecnie zabezpieczonych lub w trakcie odbudowy. Na szczecie widać na co idzie kasa w biletów!
  • Panauti – jeśli lubicie niewidzialne rzeki i rytualne kąpiele oraz więcej świątyń – polecam
  • Kodari, aż 4.5h drogi od Katmandu, znajduje się tu most przyjaźni łączący Nepal z Tybetem

Podróżowanie po Nepalu jest ciężkie ze względu na tragiczny stan dróg, albo ich brak. To istna serpentyna, z przepaściami i osuwiskami, ale podobno dopóki Nepalczycy nie krzyczą, to jest ok. Trzeba więc wziąć to pod uwagę planując przemieszczanie się oraz zwiedzanie.  Warto również sprawdzić czy nie wypada żadne święto, ponieważ wtedy autobusy nie kursują. O dziwo nie doświadczyliśmy żadnych opóźnień, chyba po prostu są wpisane w rozkład 🙂

Na pewno warto wyposażyć swój telefon w maps.me lub zapisać offline mapy z google.maps. Zasada jest taka, że warto pytać – w hostelu w restauracji np. gdzie jest przystanek lub ile powinnna kosztować taksówka/autobus. Zazwyczaj autobus dojeżdża wszędzie, więc jeśli taksówskarz się upiera, że koniecznie musicie z nim jechac albo rząda chorych sum, możecie powiedziec, że idziecie na autobus (który jest w sumie dużo tańszy i dostarcza atrakcji).

Podróże na własną rękę mogą być frustrujące i męczące, ale bardzo zachęcam do odwagi i kreatywności, ponieważ dzięki temu lepiej poznamy lokalną kulturę oraz pozwolimy zarobić lokalsom, a nie wielkim firmom wycieczkowym.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

 

NEPAL – przygotowania do podróży

Kolejną przygodę czas zacząć.

DSCN4778.JPG

Tym razem celem jest Nepal, jednakże jako typowi indiofile, chociaż na chwilę musimy postawić stopę na subkontynencie.

Na tę podróż chcieliśmy dać sobie co najmniej  2 lata…ale nie daliśmy rady. Rok po powrocie z Indii….WRACAMY. Decyzja zapadła w styczniu, więc znowu ciśniemy na 100% żeby zdążyć do Listopada.

Czemu do Listopada? Listopad-Grudzień + Marzec do najlepsza pogoda na podróże oraz trekking w Nepalu. Chcąc doświadczyć piękna Himalajów, należy wziąć to pod uwagę!

PRZYGOTOWANIA

Jak zwykle zaczęliśmy od zakupu biletów lotniczych – dość tanio, bo 3500zł 2os/2str. Od tej pory trzymam kciuki za Ukrainian Airline, bo opinie są dość przerażające. Research zaczęliśmy już zimą, ponieważ trzeba było trochę pokombinować. Jak wynika z moich obliczeń, bardziej opłaca się lecieć przez Indie, zamiast kupować bilety prosto do Katmandu. Znacznie częściej trafiają się promocje do Delhi, dlatego warto osobno kupić tani lot do Nepalu (oczywiście im wcześniej tym taniej, jak w PKP). No i tym sposobem zahaczymy o Indie ♥ (jeśli ktoś planuje jedynie transfer, wiza nie będzie potrzebna).

⇒ JAK SZUKAĆ I KUPOWAĆ BILETY LOTNICZE – „Jak tylko kupisz bilet, wszystko samo się układa” – Bilet do Indii

W między czasie kumulujemy kasę! Choć Rupia Nepalska jest 2x tańsza od Indyjskiej, ceny po trzęsieniu ziemi w 2015 trochę wzrosły.

Booking już klepnięty, nie ma co czekać i liczyć na szczęście na miejscu, tracąc czas na poszukiwania. Pamiętajmy – mamy SEZON podróżniczy, jest to też idealny czas na zdobywanie szczytów, więc oczekujemy inspirujących tłumów. Co więcej, w listopadzie wypada również Diwali – święto świateł, które automatycznie powoduje wzrost cen dla przybyłych białasów.

  • Booking – 6 miesięcy przed podróżą (i już brak miejsc w hostelach) – pozostaje couchsurfing.
  • Samoloty Indie-Nepal – 4 miesiące? trochę za późno się za to zabraliśmy i zapłacimy za to 😦 +500zł – lecieliśmy z JetAirways i Royal Nepal Airlines
  • Główny przelot – poszukiwania zaczynam bardzo wcześnie 10 miesięcy wcześniej, ponieważ muszę wcześniej klepnąć urlop w pracy
  • Kondyszka – 4 miesiące wcześniej + cały rok rowerowania ok 20km dziennie + weekendowe trasy ok 80km

Trasa podróży

Kraków » Kijów 1 dzień» Delhi (szybki transfer) » Katmandu i okolice (8 dni)» Pokhara(11dni)» Sauraha (Chitwan)(3dni)» Katmandu (2dni) » Delhi (4dni) » Kijów (szybki transfer) » Kraków

Co zabieramy?

  • zdjęcia do wizy nepalskiej, zdjęcia do legitymacji trekkingowca (ok 8sztuk)
  • leki na chorobę wysokościową – 1,5USD/150NPR – pół z rana i pół na wieczór. Kiedy na szlaku jest źle – schodzimy niżej i pijemy dużo wody mineralnej!
  • wszystko co zniechęci pijawki do krwawych drinków ( wsytępują od lutego do kwietnia)
  • coś co ukoi ból i powstrzyma ewentualna infekcję, jeśli jednak nieświadomie oddamy krew
  •  ciepłe ciuchy (wrzesień-styczeń), szczególnie jeśli planujemy trekking (temp. do -5 stopni, brak ogrzewania)
  • rękawiczki
  • softshell
  • polar
  • śpiwory (wrzesień-styczeń w base campach temp. -5/-10, w lodgach jest bardzo zimno)
  • okulary przeciwsłoneczne
  • odpowiednie ciuchy (poliestrowe! – szybko schną i wchłaniają pot, więc nie zmarzniemy)
  • wysokie skarpetki
  • kijki trekkingowe
  • mugga! 50% deet
  • tabletki do uzdatniania wody (w przypadku trekkingu)
  • batoniki Granola zwane w Nepalu: Trekkers Fuel/ orzechy nerkowca (kupujemy na miejscu!)
  • dobre, wygodne buty trekkingowe! (proszę tu nie oszczędzać!)
  • power bank solarny (z prundem w górach ciężko, noo chyba że wódka)
  • APARAT + dodatkowe baterie
  • Reszta po staremu: Co zabrać do Indii. Left hand free!

Kondycja!

Każdą podróżą się przejmuję i nie chciałabym żeby coś mnie ograniczało, np. ja sama. Więc wracamy do treningów! Na wysokości 4500 m.n.p.m wysiłek fizyczny to mega wyzwanie (zwłaszcza z zerwanym więzadłem), więc wzmacniamy siły, serducho i ciśniemy dobre kardio, bo stalowe łydki od rowerowych kilometrów już mamy!

Do trekkingu namówił nas Szef Kamila, który wraz żoną poliglotką gotuje i zwiedza świat:

https://www.kuukandtravel.com/jak-dotarlismy-na-himalajski-mbc-4500m-npm-i-jak-to-zrobic-zeby-sie-nie-zajechac-p/

 

Refleksja

W pewnym momencie, jak już postawi się człowiek życiu temu, zamanifestuje swoją obecność i ustali co mu pasuje, a  co nie, jakie ma cele i potrzeby, to się wszystko samo układa. Inspirujący i mądrzy ludzie pojawiają się na drodze i wtedy już ciśniemy prosto do celu.

Ofiary Udajpuru

„Udajpur jest niczym drogocenny klejnot, otoczony połyskującymi w słońcu wodami jeziora Pićola i zielonymi wzgórzami Arawali.”

Przynajmniej dopóki nie wejdziesz w nieodpowiednią uliczkę i nie rozszarpią Cię bandy dzieciaków. W skali poczucia bezpieczeństwa w ciągu dnia 10/10, nocą 5/10. W sumie to w każdym z miast przekroczyliśmy tą magiczną, nocną granicę bezpieczeństwa i weszliśmy gdzie nie trzeba. Uważam, że mieliśmy OGROMNEGO farta.  Chcą skrócić sobie drogę wleźliśmy w uliczkę gdzie celebrowano narodziny dziecka, więc wszyscy zlecieli się wokół nas i zaczęli nas szarpać krzycząc „BABY! BABY! BABY!”…źle trafili, bo dzieci to my nie lubimy. Dostłownie uciekaliśmy!

Shakirrrra w Udajpurze!

Jednakże warto odwiedzić. Cudowne miasto, ogrom punktów do odhaczenia, ale lokalsi i tak najbardziej szczycą się tym, że była tam Shakira i kręcona była Ośmiorniczka (1983), której pokazy odbywają się wieczorami w każdej knajpce.

Niestety jest to też jedno z miast,w których biura turystyczne mają duże pole do popisu (zaraz po Agrze). Wcisną wszystko, nawet zwiedzenie restauracji, gdzie jadła nasza kolumbijska gwiazda. Dlatego odwiedzając niektóre miejsce np. Pałac maharadżów Udajpuru (City Palace), które stanowi kompleks 11 innych, mniejszych pałaców, muzeów, hoteli…trochę wybulimy. Ale nie trzeba wchodzić wszędzie, sami możecie zdecydować co chcecie zobaczyć w środku. Co ciekawe, wciąż mieszka tam rodzina Maharadży, stąd część kompleksu jest niedostępna zwiedzającym. Szału nie ma, ale wejdźcie. Nie polecam również drogiego rejsu po jeziorze, który kończy się na wyspie Nehru, na której jest tylkooo wspomniana restauracja. Plusem jest to, że można obczaić dzięki temu City Palace z innej strony i przyjrzeć się bliżej sławnemu hotelowi z XVII w. (Lake Palace) na wyspie Dźagniwas (Jagniwas).

WYWALCIE PRZEWODNIK!

Ale tylko trochę. Po prostu nie bójcie się wyjść poza propozycje przewodnika. Pytajcie lokalsów co warto zobaczyć, łaźcie, gadajcie i testujcie. I tak wszędzie będą wam się naprzykrzać lokalni przewodnicy, którzy narzucą wam pewną trasę i klimat zwiedzania, więc zdecydujcie sami. My mieliśmy internet i dobry, papierowy przewodnik bogaty w opisy również mniej znanych miejsc.

Zwiedzanie od kuchni

Jest coś fajnego w tym mieście i może być to związane z jedzeniem. To jedno z niewielu miejsc, które oferuje szeroki wachlarz warsztatów kulinarnych, z których oczywiście nie przepuściliśmy. Ludzie są super i tak pozwalają wbić Ci do kuchni, dzięki czemu można uczestniczyć w przygotowaniach swojego posiłku. Jak przypomnę sobie te wieczory w restauracji na dachu z widokiem na Udajpur, to czaję tą całą romantyczność.

MUST-SEE!

  • Ślipgram oddalony od centrum Udajpuru 3km w pobliżu wioski Havala. Jest skansen poświęcony lokalnym grupom etnicznych (rękodzieło, chaty, kult itd.), a codziennie o 17.30 można zobaczyć folkowe występy artystyczne i zakupić czadowe rękodzieła, napić się czaju z miłym staruszkiem i poczuć zupełnie inny klimat Indii. Czill i otwarci ludzie.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

  • Sahelion Ki Bari – ogród dam dworu z XVIII w. Piękny park, gdzie można uwalić się na trawsku i odpocząć od zgiełku ulic, takie oko cyklonu.
  • Sadźdźangarh – Pałac Monsunowy na wzgórzu. Strasznie zaniedbany, ale panorama klawa jak cholera.
  • Królewskie Cenotafy i muzeum Ahar – zdecydowanie piękne miejsce, wśród skalistych gór gdzie możemy uciec przed turystami
  • Muzeum Bagore ki Haveli – malutkie muzea w Indiach raczej leżą i kwiczą, często zalane wodą, walają się tam jakieś przypadkowe taczki, miotły. Kasa z biletów raczej nie idzie na renowację, ale muzea są warte odwiedzenia. W Bagore możemy zobaczyć np. największy turban na świecie! CZAD?! eeheee.
  • STEPWELLS!!! – NIE ZNAJDZIECIE TEGO W PRZEWODNIKU, dlatego polecam sobie wrzucić stepwells na mapce i zobaczyć zajebistość architektury Indii. Do spaczangowania! → http://www.walkthroughindia.com/walkthroughs/10-ancient-popular-stepwells-india/
  • Eklinji Tempel XVw, piękna no piękna…nie można robić zdjęć i stoczycie walkę z okropnymi dziećmi żądającymi słodyczy i pepsi, ale warto. (Naprawę bezczelne dzieciaki). Cudowne rzeźbienia.
  • Warto wjechać sobie kolejką linową na Sunset Point. Mocna prowizorka, balustrady z bambusa i trochę syf, ale kto tam się przejmuje.
  • GALERIA HANDLOWA → McDonald! Punkt główny każdej szkolenj wycieczki. Dostępne są wege opcje, bardziej rozbudowane menu ostrości oraaaaz najlepsze lody na świecie. Więc warto go odwiedzić po wizycie w KINIE! Które wygląda jak drogie kasyno, fotele są rozkładane i mega wygodne, a kosztuje jedyne 200Rs (12zł). Co ciekawe, przed seansem należy odśpiewać hymn narodowy, oczywiście jeśli będzie on śpiewany w filmie przez aktorów, należy wstać i śpiewać z nimi. Pozostaje nam hindi, albo angielskie napisy.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

ALE ALE! HOLA HOLA! Nie mogę nie wspomnieć o zajebistych ludziach!

IMG_20170310_200921.jpg

Mahendra, Monis, Honey i reszta śmiesznej ekipy, która umilała nam każdy wieczór w Cafe Chillax (https://www.facebook.com/CafeChillaxUdaipur/) w hotelu Kaveri Palace. Absolutnie najlepsze wieczory, ciężkie nocne rozkminy na dachu, boolywoodzkie tańce, wspólne pichcenie i najlepszy tandoordi chicken na świece całym! Cholernie polecamy tych panów:) Na dodatek Monis przygotował mi super owsiankę z jakiejś kaszy, która wyleczyła mnie z żołądkowych problemów, z którymi walczyłam przez caaaaaaałą niemal podróż. SZACUN.

 Strasznie ciężko było nam opuścić piękny Udajpur i nowych przyjaciół. Zwłaszcza, że ostatnim przystankiem był Mumbai…kres naszej podróży.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

 

Hippisowski Puszkar

Puszkar, to jedno z najbardziej zajebistych miast Indii jakie odwiedziliśmy. Nie sposób opisać co tak naprawdę w nim urzeka. Czysty chill, Bob Marley, ale wciąż po indyjskiu!DSCN2289.JPG

ŚWIĘTA ŚWIĘTOŚĆ ŚWIĘTOWANIA

Na początek kilka ważnych informacji. Puszkar to święte miasto położone nad równie świętym jeziorem, nad którym wznosi się jedyna w Indiach ŚWIĘTA ŚWIĄTYNIA Brahmy. Co więcej, w mieście nie zjemy pysznego kurczoka tandoori, gdyż panuje całkowity zakaz jedzenia mięsa. Oficjalnie nie można również pić alkoholii i zażywać

DSCN2317.JPG

substancji odurzających…czego akurat jest tu pod dostatkiem (nasz host był tak zjarany, że mieliśmy problem z zameldowaniem się w hostelu:)).

Inną ważną regułą, której należy przestrzegać jest nie afiszowanie się z uczuciami. Trochę krzywo na to patrzą.

 

Satisfy My Soul

Pomimo surowych restrykcji, ta piękna mieścinka położona pośród gór powala swoim hippisostwem i zajebistością. Przede wszystkim to schronienie dla wszystkich, którzy mają wywalone na przereklamowane Goa i chcą przy muzyce Boba Marleya napić się czaju. TO CO UDERZA to średnia wieku…albo młodzi ludzie, albo hippisy po siedemdziesiątce – SZANUJĘ. Ale też rodziny z dziećmi, wyluzowane mamuśki i tatuśki. A najbardziej powala fakt, że…TO WŁAŚNIE TU ZAOPATRUJĄ SIĘ WSZYSTKIE INDYJSKIE SKLEPY NA ŚWIECIE! Bez jaj. To raj. Więc jeśli planujecie odwiedzić Puszkar, wstrzymajcie się za zakupami…tutaj dostaniecie wszystko i nie przepłacicie. Ceny zazwyczaj są spoko i nie trzeba się targować, chociaż warto próbować. Lokalsi raczej dostosowali się pod tym względem. I tym samym możemy tu nabyć np. super etniczne nerki za 12 zeta, plecaki za 6zeta, pięknie zasłony/narzuty w charakterystyczne wzory i mandale NIE NIE NIE! NIE ZA 120zł jak w Polszy…ale za 12zł. Interes życia.

No i tak.

Bob marley, hipisi, dzieci, zakupy, ale też KLIMAT. Klimat, bo wciąż indyjski pomimo tego wszystkiego. Nie ma takiego syfu jak w Waranasi, nie jest też tak zachodni jak Mumbaj czy Dżajpur, posiada swój indywidualny klimat tzn. krowie placki, trochę cyndzi, trochę strasznie szybko zapiżdżają nocą najebusy na skuterach, ale jest też chill, warsztaty jogi, mehendi, wyrób biżuterii, darmowe warsztaty gry na didgeridoo czy bębnach czy WIELBŁĄDZI TARG. Jest co robić. Fajnie wbić tu na dłużej i trochę odpocząć, wynająć skuter i pojechać na pustynię czy coś.

Nawet nie piszę co warto zobaczyć. Na pewno warto się poszlajać. My już mieliśmy dość nagabywania w hinduistycznych świątyniach więc obchodziliśmy je szerokim łukiem, zagłębiając się w niezbadane uliczki Puszkaru.

Pod pewnym względem Puszkar przypomina mi ul. Sławkowską w Krakowie – masa naganiaczy wciskających ulotki o bibce, albo menu.

No i szpital mają klawy -> ChECK!

Pewne jest to, że każdy tam wraca. Klimatu tego miejsca nie da się opisać, po prostu trzeba tam wbić i posłuchać transów z hinduistycznej kapliczki, na szczycie góry o zachodzie słońca.

DSCN2494.JPG

JAK DOTRZEĆ DO PUSZKARU?

Pędzimy pociągiem do Adźmeru, a następnie Jeepem za 250Rs jakieś 11km. Taxa dowozi nas tylko na obrzeża, ponieważ do miasta samochody mają zakaz wjazdu. Pewnie da się pojechać taniej, da się też drożej, można się z kimś zrzucić. Ale panowie się tam nie pierdzielą, jak nie pasuje cena – nie jedź:) Za przejechanie tej trasy i piękne górskie widooooooki dałabym i 500Rs. Z powrotem również nie ma się o co martwić, w mieście pełno jest miejsc, gdzie zaklepiemy sobie autko na powrót. Riksze raczej nie jeżdżą, autobusy również.

POGODA – klimat pustynny – gorąco za dnia, piździ nocą. Mimo wszystko  są to góry, więc jest chłodniej niż w tym cholernym Dźajpurze. 

Musicie zwrócić uwagę na:

  1. przerośnięte ryby w jeziorz, które karmione są kwiatkami (będą próbowali wam je wciskać czasem za hajs, czasem za free)
  2. NAD JEZIOREM NIE MOŻNA ROBIĆ ZDJĘĆ
  3. NA GHATACH ZDEJMUJEMY BUTY! można schować je do plecaka jak nikt nie widzi, albo zostawić w takiej śmiesznej szafeczce przy zejściu

ZAKUPY

  • Gdyby ktoś skusił się na paczuszkę z etno ciuchami – cena do polski 250zł/10kg
  • warto kupić kadzidełka (prawdziwe takie), wszystkie ciuchy i narzutki świata, piękną biżuterię, HERBATĘ i PRZYPRAAAAWY

70 lat hippisowania

A ja i tak nie zapomnę tego pierwszego dnia, kiedy błądziliśmy spoceni szukając hostelu, GPS nawalił, oblazły nas mrówki, trochę penialiśmy, bo nie wiedzieliśmy czym zaskoczy nas to miasto, aż natrafiliśmy na 70 letnią hipisiarę w kolorowej zwiewnej sukience, z laską niczym druid, która tylko rzekła „Follow me…” w tej chwili zupełnie wyluzowaliśmy i tylko się uśmiechęliśmy… w jej ślimaczej wędrówce umilanej pogawędką, doprowadziła nas dokładnie do bazy.

(Fajnie było tez jak podczas zakupów, ziąber pojechał do domu, żeby przywieźć mi narzutę w Buddą i kazał nam pilnować sklepu! no i ten magiczny wieczór z transami na górze Gayatri w świątyni Pap Mochani Mandir. No dosko tak ♥).

I JEDZENIE TEŻ JEST DOSKIE!

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

CHOLERNY DŹAJPUR

Po kolejnej podróży pociągiem już dawno zapomniałam o poradach dotyczących unikania podróży nocą, więc standardowo – do Dźajpuru przybyliśmy właśnie wtedy.

 

 

MIAMI W INDIACH

Jedyne miasto , którego przedmieścia nie były śmietnikiem. Szokowały natomiast scenerią rodem z Miami. Palmy, piękne białe domki, same markowe sklepy i neony, wszędzie neony. I kolejny szok – sygnalizacja świetlna! Sprawna! Efektowna i efektywna!

I to by było na tyle.

Poszliśmy szukać naszej bazy. Jak się później okazało, znajdowała się w najgorszym z możliwych miejsc. Plątanina uliczek, paskudnych dzieci i dzikich świń. Z czego dzikie świnie i uliczki były najbardziej spoko. Po drodze spotkaliśmy też radosny kondukt weselny, co tchnęło w nas trochę pozytywnego myślenia

Dotarliśmy do hotelu. Nasz pokój DELUX ĄĘ znajdował się na parterze, przy recepcji. Zaskakujące? Bez okien. Wyłożony w całości białymi, łazienkowymi płytkami i pajęczynami. Łóżkiem była dykta z 5cm materacem – ponoć dobre dla kręgosłupa! Co więcej, nasz weselny kondukt przybył z bębnami i śpiewami za nami! A konkretniej – za ścianę, która drżała z każdym dźwiękiem ♥ Do tego doszedł armagedon – gorączka, drgawki, skurcze brzucha, biegunka. Raczej mamy wywalone na hotelowe standardy, na głowę się nie lało, ale po kilku dniach, taka komora może męczyć psychicznie… no i ten BAS.

RÓŻOWE MIASTO WITA!

37 stopni, suche pustynne powietrze, gorączka – więc idziemy szukać różowego miasta zaznaczonego na mapie w przewodniku. Po kilku godzinach błądzenia z gps-em w tym cholerny upale, pytamy:

„Heloł Mister, du ju noł hał tu get tu pink siti? hę?”

” ooł stjupid pipol! Ol dźajpur is nołn as de pink siti!”

Serio? Kurde serio?! Gdzie?!

Przekonani, że Indusi pewnie wymalują jakąś starą część miasta na różowo, gdzie wszyscy będą strzelać foteczki, nie wpadliśmy na to, że ten łososiowy kolor wszędzie „widoczny”, wymieszany z kurzem, to właśnie sławetny róż. Face palm.

Dżajpur nie zawsze był „różowy”, dopiero dla uczczenia wizyty księcia Alberta, wymalowano budynki na powitalny róż. Ten design jest utrzymywany po dziś dzień i to pod groźbą kary jeśli od odświeżenia ścian będziemy się wykręcać.

MUST-SEE!

Ruszyliśmy dalej. Do odhaczenia w ciągu 4 dni:

Pałac Wiatrów – Hawa Mahal  z cudowną fasadą składającą się z pierdyliona małych okienek, które umożliwiały odizolowanym od społeczeństwa Damom Dworu, podglądać życie ulicy. Jesto miły akcent przywieziony przez mogołów (tzw. Parda).

 

  • Pałac Miejski
  • Dźantar Mantar
  • Fort Amber –  warto dać strażnikowi w łapę, żeby zabrał nas w zamknięte dla turystów części fortu
  • Nahargarh
  • Jaigarh
  • Royal Gaitor

Pałac Wiatrów – Hawa Mahal 

Znany z klawej fasady, bryzy i świstu wiatru. W środku – no cóż – szału nie ma. Warto pytać o bilet studencki (jeśli mamy legitymację).

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Fasada przypominać ma koronę Kriszny. Składa się z 953 malutki okienek, które umożliwiały kobietą obserwowanie życia ulicy. Jest to związane z tradycją pardy, która z  przywędrowała wraz z mogołami. Kobiety nie mogły brać działu w uroczystościach odbywających się na ulicy, więc przyglądały im się z ukrycia. Małe okienka i charakterystyczne koronkowe zdobienia, zapewniają w pałacu przyjemny chłodek i ten świst, którego nie słyszałam. W każdym radzie – warto zobaczyć.

IMPREZA U MAHARADŻY

Pałac miejski – siedziba Maharadży, którego rodzina wciąż zamieszkuje część tej hulaszczej hacjendy. Drugą część wynajmują bogaci ludzie słuchający dubstepu, żeby zrobić sobie wesele. Teren pałacu jest spory. Fajne są największe na świecie srebrne kadzie, w których maharadża rzekomo przewoził wodę z Gangesu (na zdjęciu poniżej). Poza tym jest tam kantor, luksusowy sklep, sale audiencji, muzeum powozów, sklepy, sklepy i jeszcze raz sklepy, zdjęcia za hajs, wróżenie z twarzy, 4 fajne drzwi okupowane przez rosyjskie instagramowiczki.

Ogólnie za taki hajs (jak na Indie sporo, ale nie pamiętam ile dokładnie 300rs/os?) i sławę, baaardzo rozczarowuje, no i ten dubstep…

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

SAMOBÓJSTWO W DŻANTAR MANTAR

Dźantar Mantar olaliśmy. Żałuję. Ale było za gorąco. DM to obserwatorium astronomiczne, gdzie znajduje się również największy na świecie zegar słoneczny i astrolabium – cały kompleks widnieje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Historia dźantaru jest fajna, dlatego polecam zgłębić wiedzę i odwiedzić to znane z samobójstw miejsce.

NIE ZAPOMNIJCIE DAĆ W ŁAPĘ STRAŻNIKOWI!

Fort Amber i Jaigarh fort – oba warto zobaczyć! Naprawdę robią wrażenie.

WARTO ZACZĄĆ ZWIEDZANIE OD FORTU! bo istnieje tu szansa zakupienia biletu na podobnych zasadach jak w Taj Mahal – kupujemy jeden bilet do np. 3 miejsc i wychodzi to taniej, niż jakbyśmy kupowali je osobno. Warto tylko sprawdzić przez ile dni, albo godzin, taki bilet jest ważny, żeby się nie okazało, że dwa inne miejsca tego dnia są zamknięte i za wejście do samego fortu, zapłacimy jak za trzy wejścia. To Indie, więc wszystko jest możliwe. Nad samym fortem nie ma co się rozwodzić, jest ogromny i warto przeznaczyć na niego trochę czasu (3h?). Warto też dać strażnikowi w łapę, żeby zabrał nas w miejsca niedostępne dla turystów. Nam nie udało się zobaczyć wszystkiego, bo już zaczynałam konać w chorobie.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Nahargarh zobaczymy następnym razem, tym również nie dałam rady. Indie 2:0 Ja. Odsyłam do google grafika. Jest to fort, zwany również tygrysim, który wznosi się na Dźajpurem. Sam Dźajpur otoczony jest ze wszystkic stron wzgórzami, co wygląda zacnie.

DSCN2085
Royal Gaitor

W między czasie pojechaliśmy również zobaczyć imponujący Royal Gaitor – polecamy. Cisza, spokój, mało turystów.

Żeby wynagrodzić sobie dźantar mantar i tygrysi fort, pojechaliśmy do Świątyni Słońca. Szybka akcja. Mieszka tam rodzinka, która zarabia na robieniu mehendi na czas. Ze świątyni Surya, potoczyliśmy się do pieprzonej świątyni małp.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

CHOLERNE MAŁPY – ale polecam!

Monkey Temple – brzmi obiecująco. Droga również jest obiecująca, piękne widoki, jarający blanty jogini z dredami śmigający na skuterze. Klimacik. Jest to w sumie kompleks świątyń – Siv Mandir, Hanuman Temple i pewnie coś jeszcze.

Po dotarciu na miejsce, przywitał nas ten dupek ze zdjęcia poniżej. Gadał jakieś głupoty, chciał datki na coś tam, a później jeszcze kasę za bilet, zawiązał nam sznurki na rękach (NA ZŁYCH RĘKACH -,-), kazał zjeść rodzynkę, namalował kropkę na czole, aby na koniec wypisać rachunek – NORMALNIE NA BLOCZKU.

Poszliśmy dalej. Piękna architektura, świątynie w skale, małpy, krowy – no super! Po prawej stronie stare panie z gołymi cyckami biorą kąpiel i machają dzwonkami. Mijamy kolejnego pana przy donation box’ie i strażnika, który krzyczy, że mamy dać hajs na indyjskie krowy. Wchodzimy do kolejnej świątyni, gdzie nic nie ma oprócz gościa z ajfonem za pazuchą, który pieprzy głupoty, wali nas po głowie zakurzonymi pawimi piórami, rysuje kropki na czole i chce hajs. Gdybym prawie nie zemdlała, to bym ich rozniosła. Zrezygnowaliśmy z wejścia do drugiej „świątynki” w obawie, że nas na to nie stać. Masakra. Wydymani na hajs, ze złością zmazaliśmy czerwone kropy z czół i ruszyliśmy pod górę, w poszukiwaniu naszego rikszarza, konając powoli, gdyż choroba osiągnęła apogeum. NEGATYWNOŚĆ – to miejsce jest naprawdę super! idźcie tam! po prostu nie miałam siły się tagować, bo umierałam i wspominam to źle, ale chętnie stawiłabym czoła raz jeszcze tym naciągaczom. A gość z ajfonem opowie wam o trójcy, specgrupie od rozwałki: Wisznu, Śiwie i Brahmie.

 

WUJEK McDONALD

Były też plusy. Po prawie 2 tygodniach indyjskiego jedzenia, jednym zatruciu samosami(?), upale i wkurzeniu – znaleźliśmy wujka McDonalda ♥ Jeśli kogoś to interesuje, to menu znacznie się różni od znanego nam. Głównie poziomem ostrości, wielkością porcji, lodami w czekoladzie, opcją wege, albo kurczakiem w środku (świnieł i króweł w Indiach nie dostaniemy). Nazewnictwo również jest odpowiednie. O dziwo, jak na zachodnie żarcie, jest chyba tańsze od naszego.

 

DŹAJPUR? OOOO NIE!

Nam Dźaipur nie przypadł do gustu. O to lista powodów:

  1. Ciężko było znaleźć miejsce, gdzie można było normalnie zjeść. Knajpki były albo zrobione pod turystów i drogie, albo były mrocznymi spelunami
  2. W centrum – UPORCZYWY chaos, kurz i zamęt, ale zupełnie inny niż np. w Waranasi
  3. Niezwykle nachalni, bezczelni rikszarze i sprzedawcy!!! – to chyba najgorsze. Kłamstwa i naciąganie zupełnie na innych poziomie niż w innych miastach.
  4. UPAŁ PUSTYNNY przez betonową zabudowę odczuwany x2 bardziej
  5. Wszystko jest tak chamsko turystyczne, że aż robi się niedobrze

Prawie umarłam

Oczywiście patrzę na Dźajpur przez pryzmat choroby, która mogła skończyć się bardzo źle. W życiu tak się nie bałam i nie cierpiałam, więc gdy tylko jest źle, warto wydać te 2000Rs na lekarza i nie bać się. I chodź bolało, na weselu bawiłam się tak:

 

Oczywiście nie z własnej woli. Uprzejma starsza pani, siłą wciągnęła mnie na scenę przerywając występy, kazała mi tańczyć. Ostatecznie rozkręciłam ZACNĄ imprezę!

ZŁOTE RADY

  • uwaga na małpy, dzikie świnie i dzieci, które szarpią za nogawki i wyszarpują banany z ręki
  • jak w większości indyjskich miast – lepiej uważać nocą, albo nie wychodzić w ogóle
  • SŁONIE- NIE NIE NIE! NIE! ciemna strona turystyki – będziecie ciągnięci przez rikszarzy do wioski słoni, gdzie za patrzenie, dotykanie, karmienie, jazdę trzeba słono zapłacić. Wcale nie są to miejsca, gdzie słonie się ratuje, ale wykorzystuje! 
  • Obok fortu amber znajdują się STEP WELLsy – rozrzucone po różnych częściach Indii. Odpowiadają za gromadzenie wody, wyglądają nieziemsko. Nigdy nie piszą o nich w przewodnikach, warto je zobaczyć!
  • Alber Hall Museum – warto zobaczyć, ale i tak Chatrapati Shivaji w Mumbaju – robi większe wrażenie!

TRANSPORT

  • najlepiej wynająć jednego rikszarza na cały dzień i wynegocjować dobrą cenę, adekwatną do przejechanych kilometrów, trzeba ustalić sobie strategiczny plan zwiedzania
  • nie dajcie się zabrać przez rikszarza gdzieś, gdzie nie planowaliście jechać, inaczej zabiorą was do jakiegoś turbo drogiego sklepu, gdzie będą wciskać wam kit, że wszystko robione jest ręcznie, pokażą jak itd. – BULLSHIT! jak rikszarze będą proponować wycieczkę, to nawet się nie domyślicie, że może chodzić o sklep
  • Bierzcie klasycznie, dobrze znane wam riksze (jest tam dużo innym modeli riksz, melexów itp. – dużo droższych)
  • ceny za riksze są dużo wyższe niż w innych częściach Indii (tak tak, w każdej części ceny są inne i trzeba uczyć się negocjować od nowa), jak macie możliwość – bierzcie prepaid taxi

ZAKUPY

  • nie róbcie zakupów w Dźaipurze!!! chyba, że jest to jedyne radżastańskie miasto, w którym się zatrzymujecie. Ogólnie ceny są mega zawyżone, ciężko jest spotkać „normalne” stragany, zazwyczaj są to prawdziwe sklepy, z prawdziwymi wysokimi cenami i niską jakością. Na pewno nie polecam kupować tam ubrań.
  • usłyszycie pierdylion historii o tym jak sprawdzać czy kaszmirowy szal jest naprawdę kaszmirowy, usłyszycie również, że te historie to brednie
  • jeśli coś jest robione ręcznie, na zapleczu, to na 100% nie jest (chyba, że jest to duża manufaktura, którą wcześniej obczaimy w internetach)

WESELA

Wesela w Indiach trwają nawet 2 tygodnie. My trafiliśmy na sam początek uroczystości, które skupiały się na okrążaniu domu panny młodej codziennie wieczorem, waląc w gary i śpiewając. W ciągu dnia ulica była zablokowana, wszystkie kobiety gromadziły się i bawiły. Muzyka była tak głośna, nie dało się mówić…nawet będąc w pokoju. Nie ma takiego sound systemu, który przebije indyjskie wesela. Nie ma. Dlatego może warto zmienić hotel, jeśli czujemy że coś się święci. Indie potrafią zmęczyć człowieka, uczynić go umierającym i naprawdę dać popalić, dlatego ważnych jest tych kilka godzin na regenerację w ciszy, po całym dniu otaczającej nas kakofonii. My tego nie zrobiliśmy i te 4 dni były naprawdę ciężkie. Polecam więc wybrać bardziej strategiczne miejsce, a na bibkę i tak się wprosić:)

wskazówka: do miejsca wesela prowadzi zazwyczaj kolorowy (różowy) proszek rozsypany na ulicy

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Na pewno Dźajpur można eksplorować tygodniami. Dla nas był krytycznym punktem operacji  „Indie”.

Pomnik wielkiej miłości – Taj Mahal i Agra

Myśl o Agrze budziła we mnie typową Grażynę. Wszystko za sprawą Taj Mahal, którego doczekać się nie mogłam. Szahdżahan też, dlatego wydał na ten piękny grobowiec tyle hajsu, że prawie zrujnował kraj.

DSCN1346.JPG

OcDSCN1504.JPGzywiście Indie nie ułatwiały nam szybkiego spotkania. Noc poprzedzająca długą podróż do Agry, uraczyła Kamila wymiotnym katharsis, które udało się stłumić w przyjemnie zapowiadającej się podróży pociągiem, którą rozpoczęliśmy od walki o miejsce ze starą babą oraz śmiesznymi 2h z ziomeczkiem zajmującym się rozprowadzaniem oleju konopnego w Indiach, oczywiście w celach leczniczych. Jeśli interesuje was tego typu terapia, koleżka polecał indyjskie Himalaje. Zdjęcia wyglądały obiecująco.

http://www.glm-india.com

Przyjemna podróż szybko zamieniła się w piekło.

W pewnym momencie podróżowaliśmy z wielką rodziną wracającą z wesela: z dziećmi, starą chrapiącą kobieciną, pierdylionem walizek, jedzeniem, bekaniem i bagażem innych ohydnych nawyków. To co działo się od tej chwili w naszym przedziale, nadaje się na osobny wpis, albo książkę.

Podróż ta nauczyła nas jednego – bierz dużo jedzenia i picia nawet jeśli nie jedziesz daleko. Skończyły Ci się zapasy? – nie wybrzydzaj! Jak tylko zobaczysz jakiegoś pociągowego sprzedawcę na horyzoncie – bierz co dają! (chyba, że wygląda to bardzo źle), ale lepiej jeść np. chipsy, niż nie zobaczyć go przez kolejne kilka godzin i umierać z głodu. W zależności od klasy pociągu, można przed podróżą zabukować sobie spory obiad (300Rs [12zł] za dwie porcje) lub czyhać na gościa, który notuje coś na papierowym talerzyku – on was nakarmi ❤ Przed podróżą warto odwiedzić stronę kolei indyjskich, gdzie podane jest pociągowe menu wraz z cennikiem, bo co zaskoczeniem pewnie nie jest, ceny czasem się różnią:). Jednak już po powrocie z Indii trafiłam na artykuł ukazujący gastronomiczne zaplecze w jakim przetrzymywane są te pociągowe obiadki. Więc jeśli mamy silne żołądki, lubimy szczury i karaluchy, można zaryzykować.

Poza tym polecam:

ZATYCZKI, ROZRYWKI zabijające czas, MIOTACZ OGNIA lub MACZETĘ.

Podróż miała trwać 6h, ale zamieniła się w 18 godzinne cierpienie.

Głodni, niewyspani, wymęczeni dotarliśmy do Agry o 3 w nocy. Jazda z dworca nocą wymiata i przeraża, bo rikszarze na pustej drodze wyciskają z biednego tuk tuka ile się da.

Co ciekawe – śmierdziało, ale inaczej niż w innych miastach. Niewietrzoną toaletą.

Dzień dobry

Agra, jak każde miasto w Indiach, zupełnie zmienia się o świcie. Tylko krowy stoją tam gdzie stały.

DSCN1240.JPG

Rano, czym prędzej pobiegliśmy na dach hotelu, gdzie znajdowała się restauracja z pięknym widokiem na Taj oddalonym o jakieś 200m oraz najzajebistrzy kucharzo-kelner na świecie. Są to tak bardzo nieopisywalne rzeczy, że aż łza się kręci.

Oczywiście spotkanie z Taj dalej było niemożliwe. Był piątek, a w piątki okupują go muzułmanie (w końcu to meczet), więc jest zamknięty dla turystów.

Zwiedzaliśmy więc wszystko inne.

Do Czerwonego Fortu poszliśmy pieszo przez piękny park Szah Dżahana, z ogromnymi nietoperzami (wegetarianami).

DSCN1260.JPG

 

Czerwony Fort (500Rs) natomiast miażdży. Czerwony piaskowiec prezentował się naprawdę zacnie. Spędza się tam trochę czasu, więc polecam wziąć wodę i jedzenie (ale uważać na małpy i kontrolerów plecaków, którzy jedzenie nam zabiorą, jeśli je znajdą). Z fortu widok na Taj Mahal dalej intrygował. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu fortu, przedarliśmy się przez Jamunę i odkryliśmy super fajne, mniej znane i oblegane miejsce zwane – Baby Taj (I’timād-ud-Daulah kā Maqbara).

DSCN1449.JPG

Nawet nie będę starać się przedstawiać wam arcyciekawych historii każdego z tych zabytków, po prostu dużo czytajcie przed i w trakcie podróży, bo znając historię, poszczególnych miejsc doświadcza się ich zupełnie inaczej. Oczywiście historie indologów itd. totalnie różnią się od historii opowiadanych przez lokalsów, więc zróbcie dobry research.

Baby Taj zdecydowanie polecam. Ostatecznie zrobił na mnie większe wrażenie, niż jego (chyba) mama.

Resztę dnia spędziliśmy na eksplorowaniu uliczek, targów, aptek oraz zakupie karty sim z indyjskim numerem. Co nas zaskoczyło, to przede wszystkim „normalne” sklepy (już nie stragan na środku ulicy), kostka zamiast asfaltu bądź piachu, ogromna ilość słodyczy (typowo tureckich), szyldy nad sklepikami, inna kultura naciągania. Ale okazało się, że takie ogarnięcie spotkamy tylko w najbliższej okolicy. Oddalając się od dzielnicy, którą rzekomo zamieszkują potomkowikie budowniczych Taj Mahal będzie dużo fajniej i brudniej – gwarantuje.

Nadszedł ten dzień.

Pobiegliśmy na spotkanie z Tadźem.

Ważne info:

  1. nie wpuszczają z plecakami i trzeba je targać do oczywiście płatnej przechowalni,
  2. najlepiej wyruszyć na podbój z samego rana, aby uniknąć stania w 3899km kolejce,
  3. z tego co pamiętam, najwcześniej otwarta zostaje zachodnia brama (ale trzeba to sobie zbadać)
  4. bilet kosztuje 1000Rs (ok 70zł), dostajemy do niego butelkę wody, takie szpitalne kapcie, które zakładamy podczas wejście do Tadźu. Z biletem tym wejdziemy z darmo do Czerwonego Fortu (więc możemy zaoszczędzić 500Rs), ale tylko w tym samym dniu

I wchodzimy. Nie ukrywam, że do tej pory mam ciarki. Jest to dość ekscytujące.

No i co? No trochę zawód. Taj Mahal jest piękny, ale ze względu na jego sławę, oczekujemy łamania żeber, urywania różnych części ciała, a spotykamy tłum ludzi, który znacznie utrudnia obiór. Ciężko jest nawet zrobić zdjęcie. Już w kolejce po bilet turyści głupieją, a po wejściu…serio, pozy jakie ludzie przybierali na tych ławeczkach, sari jakie ruskie baby odziewały do zdjęć (zdejmując biustonosz, żeby nie wystawał) przyprawiały mnie o mdłości. Być może to z nienawiści do ludzi w ogóle. Zrobiliśmy więc „słowiański przykuc” wywołując szok na twarzach modeli oraz modelek i poszliśmy dalej.

Warto skupić się na tym co Taj otacza. Piękny piaskowiec, Jamuna, klawy ogród, konserwatorzy, małpy, ogrom jastrzębi, papug, wiewiór… Czyli ogólnie uciekamy od tłumów.

OCZYWIŚCIE POLECAM, szalenie warto odhaczyć na liście „do zobaczenia”!

Wymarłe miasto

Po wizycie u Mumtaz, udaliśmy się do oddalonego o 40km opuszczonego miasta – Fatehpur Sikri. Taksówkarz dowozi nas do miasteczka u podnóża wzgórza (gdzie nie warto robić zakupów), następnie autobusem wjeżdżamy na górę (10Rs).

Zwiedzamy:

  • Zespół architektoniczny dawnej stolicy Wielkich Mogołów (bilet chyba 300Rs, ale z legitką wytargowałam zniżkę)
  • Wielki Meczet (Jama Masjid) – wjazd free

Opuszczone miasto jest bardzo cacy ♥

Meczet – piękny, ale ludzie ch**e.

Mówiłam o innej kulturze naciągania prawda? A więc, przyczepia się do nas chłopaczek, który mówi, że tu studiuje i gada z turystami żeby uczyć się języków. Zbija nas z tropu, bo zachowuje się normalnie, jak inni ciekawi studenci, których spotkaliśmy wcześniej. Jednak zaangażowanie z jakim pokazuje nam wszystko jest dość podejrzane, więc mówimy, że jest bardzo miły, ale nie potrzebujemy oprowadza i hajsu nie mamy żeby mu się odwdzięczyć. Oczywiście gość zaznacza, że chce tylko kontaktu z ludźmi z zagramanicy. Zwiedzamy, zwiedzamy, pokazuje nam mogiłkę gołębia – ulubionego zwierza tego typka, który spoczywa na środku placu. Fajnie jest… do momentu, w którym zwiedzanie kończy się na ukrytym w zakamarkach meczetu rodzinnym straganiku, gdzie do czynienia mamy z najbardziej nachalnym, upierdliwym, wkurzającym sprzedawcą świata, który czekał na nas nawet później przy wyjściu z meczetu żeby wepchnąć nam cokolwiek.

Wkurzył mnie bardzo. Dawno nie byłam tak wredna, na dodatek byłam chora i głodna, więc wiadomo :>. Szalę przeważyły wstrętne, bezczelne bachorzyska – tutaj gratuluję wszystkim *zje**nym turystom, którzy uczą je takich zachowań, zamiast olać je, jak rząd indyjski nakazuje. Eh.

Ostatni dzień, ostatnia noc

Następny dzień był oczekiwaniem na wieczorny pociąg, więc spędziliśmy go na ponownej eksploracji uliczek, malowaniu rąk henną (tzw. mehendi) oraz fieście i sjeście na dachu naszego hotelu. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że z daleka Taj Mahal wydaje się piękniejszy, taki jakiś magiczny…gapisz się i gapisz, a szybujące wokół jastrzębie sprawiają, że wygląda to tak, jakby czas wokół niego płynął wolniej.

DSCN1774.JPG

Zaczęła się również rozwijać, moja bolesna choroba, która osiągnęła apogeum na weselu w Dźajpurze

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Podsumowując – Mogołowie odwalili kawał dobrej, architektonicznej roboty.

 

Jak pachnie palone ciało? – Waranasi

Smród, brud i oczyszczenie

Śmierdzi, jest przerażające (przerażająco brudne) i fascynujące. Jednak głównie brudne. Kto planuje umrzeć w niedalekiej przyszłości – przyjeżdża, kto się tam urodził – wyjeżdża. I dobrze, bo jakby usunąć wszystkich tych ludzi, ukazałoby się nam piękne, starożytne miasto. Ale się nie ukaże, bo w świętym Gangesie brudy wszelkie zmyć trzeba. Wszystko przez Gangę, która spadając z nieba, za uprzejmością Śiwy, wylądowała w jego kołtunie, co miało złagodzić jej upadek oraz uniknąć katastrofalnych powodzi. Ganga po wylądowaniu na Ziemi, podzieliła się na 7 rzek – Ganges i jego dopływy. Dlatego wszyscy wywalają tam śmieci i zmarłych, myją pupska lub oczyszczają się rytualnie z wewnętrznego fuj.

Ghaty, koraliki i zwłoki

A więc wszyscy gnają na ghaty (52, głównie XVIIIw.), kamienne stopnie ciągnące się przez 5km, wzdłuż Gangesu, i które tak ładnie wyglądają na zdjęciach (zazwyczaj tylko z daleka, z łodzi).

DSCN0700.JPG

Zaczyna się miło od Assi ghat, ponieważ chcą tylko wcisnąć przejażdżkę łodzią (jakieś 129873 razy). Jednak im bliżej pięciu głównych ghatów, tym większa ilość żebraków, sadhu – świętych ascetów, krów, a co za tym idzie – ich kup. Intensywniejszy staje się również zapach moczu i hałas, który produkują głównie naciągacze oferujący: suweniry, masaże ajurwedyjskie, durne stempelki, mehendi, pocztówki, małżeństwo, narkotyki itd. O dziwo sam Ganges, pomimo niechlubnej opinii wcale nie śmierdzi (nie bardziej niż Wisła).

Dwa ghaty na których palone są ciała to Harishchandra ghat, gdzie kasta nie ma znaczenia. Palą jak leci. Znajduje się tu również opcja dla biedniejszych w wersji elektrycznej. Drugi ghat kremacyjny, to Manikarnika, na którym płomień podobno nigdy nie przestał się palić (co wydaje się być prawdopodobne biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców – 3mln.).

*na tych ghatach nie można robić zdjęć, bo awantura!

Rytualne spalenie zwłok

Zostaliśmy zaproszeni przez rodzinę zmarłego, do obejrzenia ceremonii spalenia. Na początku najstarszy syn ubrany w białe dhoti, całkowicie ogolony na głowie, obchodzi przeciwnie do ruchu wskazówek zegara ciało zmarłego, z tlącą się trawą kusza, po czym podpala stos. Kiedy ciało spłonie, rozbija się kijem czaszkę zmarłego, aby uwolnić jego duszę.

Kobiety na stosie owinięte są w czerwony materiał, mężczyźni w biały. Jest również 5 rodzajów zmarłych, których spalić nie wolno: sandhu (ascetów), ugryzionych przez węża, ciężarnych, dzieci poniżej 10 roku życia i trędowatych.

Niestety, to co się nie zdążyło spalić, bo zabrakło kasy na drewno (1500 – 20 tyś. rupii) lub to co się nie spala, czyli klatka piersiowa i biodra, trafia do Gangesu.

Ghaty

Główne ghaty (manikarnika, dasaswamedh, panćaganga, hariśćandra, kedar, assi) , to kumulacja wszystkiego co najgorsze i zarazem najpiękniejsze w Indiach. Swoisty slalom gigant pomiędzy naciągaczami i krowimi plackami (w życiu bym o tym nie pomyślała, ale krowy też miewają rozwolnienie).  Po przejściu głównych ghatów czuliśmy się jakby przejechał po nas walec i przebiegło stado krów. Dalej natężenie wszystkiego, oprócz zapachu moczu, malało.

DSCN0797.JPG

Za nic nie chcieliśmy wracać tą samą drogą, więc wspięliśmy się po stopniach i weszliśmy w labirynt uliczek starego Waranasi. Mieszanka uczuć. Z jednej strony czujesz się tak bardzo in the middle of nowhere będąc jednocześnie in the middle of everything. Chcesz panicznie znaleźć wyjście, bo nie ma śladu ludzi, ciemne labirynty wyglądają strasznie, gps nie działa, ale z drugiej strony chcesz leźć dalej i dalej. W końcu doszliśmy do głównej uliczki, która jak się okazało prowadziła gdzie? Oczywiście do środka chaosu…wróciliśmy na główny ghat, przed którym uciekliśmy w głąb labiryntu. Był to drugi raz, kiedy umarłam tego dnia (pierwsze umieranie trwało bezustannie od momentu wejścia na ghaty).

IMG_20170218_130126.jpgTrzeci raz nadszedł chwilę później, kiedy jechaliśmy rowerową rikszą w celu odnalezienia (w świętym mieście) polskiej wódki na wieczorne, rytualne odkażanie żołądka. Miejsca do którego trafiliśmy, nie jestem w stanie opisać.

Wracaliśmy już z flaszyną przez 10 krąg piekła – rondo. Nie wiem jak wyobrażacie sobie chaos i 10 krąg piekła. Ale wydaje mi się, że właśnie to widzieliśmy. Chaos komunikacyjny. 1995 osób przypadających na km².To był ten moment, kiedy zaczęłam się bać, że naprawdę znienawidzę ten kraj. Waranasi, pierwszy przystanek – ghaty. Syf, kurz, smród, chaos, brak doświadczenia w samotnym podróżowaniu, w targowaniu się i przetrwaniu na indyjskiej ulicy. Byliśmy troszkę przerażeni wizją kolejnych 3 dni…i reszty miesiąca.IMG_20170219_134107.jpg Na szczęście drugiego dnia, wiarę przywrócił nam cichy, dość czysty kampus (Banaras Hindu University) oraz mili, rozmowni studenci, którzy uczą się do egzaminów na terenie pobliskiej świątyni i starają się uciec z Indii w każdy możliwy sposób. Pozwiedzaliśmy, odpoczęliśmy i przeprawiliśmy się mostem pontonowym na drugą stronę Gangesu.
IMG_20170219_144212.jpg

Most pontonowy i chyba już czwarte umieranie.

Druga strona Gangesu wydaje się być przyjaźniejsza dla człowieka, przynajmniej w okolicy fortu Ramnagar. Kostka na ulicy znów szokuje.

3 dzień – wycieczka do Sarnath, jednego z czterech świętych miejsc buddyzmu, oddalonego od Waranasi o jakieś 14km. Odbyło się tam pierwsze kazanie Buddy „O wprawieniu w ruch koła dharmy„, w którym wyłożył naukę o czterech szlachetnych prawdach. Park jeleni, w którym miało to miejsce, wciąż istnieje. W Sarnath warto spędzić cały dzień, ponieważ dookoła mamy baaaardzo dużo pięknych świątyń -od tybetańskiej, przez tajską, chińską, japońską itd., do których wstęp jest darmowy i naprawdę warto je zobaczyć (zwłaszcza jeśli nie planujemy wizyty w Bodh Gaya).

DSCN1005.JPG

Był to nasz ostatni dzień w Waranasi, ponieważ dzień później, po przerzyganej nocy i ostatnim, piątym umieraniu oraz pociągu opóźnionym o 11h, udaliśmy się do Bodh Gaya. Miejsca, gdzie Siddhartha Gautama dostąpił przebudzenia (bodhi), stając się tym samym Buddą.

Świątynie Waranasi

  • W Waranasi znajduje się ogrom świątyń hinduistycznych, jednak niektóre z nich rozczarowują, bo są po prostu nieciekawe, albo ponieważ oblegane są przez żebrzących sadhu, którym zrobienie zdjęcia kosztuje 50Rs (i nie mniej!), żebrzące dzieci, żebrzące kobiety, żebrzące psy, żebrzące pchły, żebrzące krowy… My z czasem zaczęliśmy po prostu omijać hinduistyczne świątynie, ponieważ przestały robić na nas wrażenie (Najważniejsze świątynie: Kaszi Wiśwanat, Mata Annapurna, Świątynia Durgi/ małp, Kedareśwar, Dźagannath, Sankat Moćan, Manikarnikeśwara, Kala Bhairavam Tibhandeśwara, nepalska, Matki Indii, Lolar Kund (poświęcona bóstwu Aditya, który leczy trąd),  Tulsi Manas (gdzie Tilsidas stworzył Ramajanę), Świątynia i zakon Kabira (Kabirchaura Math) + meczet Gjanwapi).
  • Niektóre świątynie rozczarowują po prostu dlatego, że okazuje się to być jakaś mała kapliczka, albo jej zwyczajnie nie zauważamy lub nie udaje nam się w niej zatrzymać, bo tłum niesie nas dalej
  • Uwaga na naciągaczy w świątyniach, którzy na wszystko będą chcieli datki

Ghaty – praktyczne info

  • Warto poczytać sobie o każdym ghacie z osobna, kryją się za nimi fajne historie – wieczorem odbywają się ceremonie nad rzeką, Assi ghat (18:00 – Ganga Aarti, w pobliżu świątyni Dźaganat)
  • Jeśli ktoś będzie chciał nam opowiadać, oprowadzać nas itd. możemy albo go spławić, albo wysłuchać jeśli sami nic nie wiemy, ale musimy być gotowi na to, że będzie chciał albo kasy, albo będzie nas ciągnął do sklepu z tkaninami.
  • na ghatach kremacyjnych nie wolno robić zdjęć
  • za masaż ajurwedyjski udało nam się zejść z 4000Rs do 2000Rs – nie wiem nawet czy był to faktycznie ajurwedyjski masaż i ile powinien normalnie kosztować. Za brak doświadczenia się płaci.
  • lepiej chyba nic nie kupować na ghatach
  • warto zobaczyć ceremonię spalenia
  • warto zagłębić się w wąskie uliczki starej części miasta
  • warto zatrzymać się na początku bądź końcu ghatów, gdzie jest troszkę spokojniej i nikt nie biega za nami z „cobra show”

Zakupy

  • Waranasi słynie z kaszmirowych szali i pięknych sari – przygotujmy się na ogrom oszukańców, sprawdźmy ile np. taki szal powinien kosztować (min 100zł prawdziwy) i jak rozpoznać podróbkę. Oczywiście szale niekaszmirowe również są piękne, dlatego jeśli nie macie ciśnienia i planujecie wizytę w Puszkarze – wstrzymajcie się. W innych miastach też znajdziemy piękne sari, zwłaszcza, że każdy rejon Indii słynie z innego rodzaju wzornictwa.
  • DSCN3122.JPGJasno sygnalizujcie rikszarzom, że nie chcecie aby zabierali was do zaprzyjaźnionych sklepów z tkaninami, w których ceny są bardzo zawyżane i ciężko uciec z takiego miejsca. Są zabezpieczeni na każdą wymówkę: „nie potrzebuję” – ale pewnie twoja mama, siostra, koleżanka już tak, „nie mam miejsca w plecaku” – wyślemy do Polski lub do hotelu, „nie mam kasy” – można płacić kartą itd.
  • Nie pokazujmy, że coś nam się podoba!
  • Musimy być stanowczy i pewni siebie – zawsze! zarówno jeśli chodzi o poruszanie się po ulicy, zakupy czy transport

Transport

  • Rikszarze są bezczelni i ciężko zejść do rozsądnej ceny za kurs
  • W Waranasi znajduje się chyba najgorszy dworzec kolejowy w Indiach, ale wciąż bez większego problemu da się wszystko ogarnąć

Kampus

  •  można spędzić tu cały dzień na odpoczynku od chaosu miasta, ponieważ kampus rozpościera się na obszarze 500ha (piękne budynki, ogrody itd.)
  • Piękna świątynia Wiśwanath – na przeciwko świątyni największa biblioteka w Indiach (ok miliona książek)
  • Bharat Kala Bhavan muzeum
  • obserwatorium astronomiczne Man Singha

Sarnath

  • warto wynająć rikszarza na cały dzień, bo upał nie sprzyja łażeniu od świątyni do świątyni, a to dość duży obszar. My zapłaciliśmy 600Rs (36zł) za drogę”z” i „do” Waranasi (28km) oraz obwożenie na miejscu, bez limitu czasowego na zwiedzanie…ciężko było znaleźć tańszego kierowcę

Warto zobaczyć:

  • park archeologiczny – stupy: Dharmaradźika, Dhamekh, 3 świątynie, kolumna Asioki, park jeleni (za dodatkową opłatą)
  • muzeum archeologiczne
  • wszystkie świątynie w mieście

NIE POLECAM:

  •  JEŚĆ NA ULICY! W Waranasi jest syf, dlatego jedzmy w restauracjach polecanych np. przez przewodnik.
  • Kąpieli w Gangesie
  • japonek/odkrytych butów itd. ale traperów również bym nie brała. (Ja wzięłam drogie, dobre buty (sketchers) aby mieć pewność, że będą wygodne, ALE kupiłam używane za 50zł, aby nie żałować i mieć buty, które szybko schną i stopa może w nich oddychać).

POLECAM:

  • Dobrze się przygotować, znać historię tego co widzimy – poczytać wcześniej o historii ghatów i świątyń, kampusie, historii Sarnath itd. Nie ma sensu abym tutaj opisywała wszystko szczegółowo. Jak wspomniałam, my nie przywiązywaliśmy się do świątyń hinduistycznych, wszystkich muzeów i innych atrakcji, ponieważ największą atrakcją było dla mnie samo bycie na ulicy i podróżowanie motorikszą.
  • Warto spróbować np. masażu na ghatach – chociaż wygląda to na oszukańcze praktyki, doświadczenie tego jest wciąż super pamiątką, no i Kamil mówi, że było warto. Chrupało jak cholera!
  • Warto jeść w sprawdzonych/polecanych miejscach (ale wciąż pić jedynie wodę prosto z butelki)
  • Pić dużo wody mineralnej
  • Zobaczyć ghaty oraz dać nura w kręte, wąskie uliczki (my zanurkowaliśmy na Durga Ghat)
  • Dużo jeździć rikszą/motorikszą, ale również spróbować przejść przez środek ronda ♥
  • Odwiedzić Sarnath, kampus i drugi brzeg Gangesu
  • Brać hotel w nowszej części miasta. My mieszkaliśmy w Asha Paying Guest House, w starej części i było ok, ale każde wyjście, nawet po wodę było dużą misją, ponieważ hotel znajduje się jakieś 300-400m od Assi ghat. Na dłuższą metę, to dość męczące.
  • Zaciskać oczy i usta podczas brania prysznicu. Czytałam, że woda w rurach pochodzi z Gangesu, co prawda jest oczyszczana, jednak jest to wciąż jedna z najbardziej świętych i martwych rzek na świecie, dlatego nawet jeśli to głupota i nieprawda – profilaktycznie zalecam.
  • Używać dużo żelu antybakteryjnego
  • Zakrywać ciało, nie nosić dekoltów itd. Chyba, że lubimy jak inni non stop się na nas gapią.
  • wziąć buty, które łatwo umyć
  • SPRÓBOWAĆ ZAJĘĆ YOGI i innych ajurwedyjskich praktyk z czego słynie Waranasi. Jednak warto wybierać rozsądnie, aby nie trafić na oszustów.
  • KONIECZNIE SPRAWDŹCIE CZY W CZASIE WASZEGO POBYTU BĘDĄ ODBYWAĆ SIĘ JAKIEŚ FESTIWALE 1. fajnie tego doświadczyć 2. warto być psychicznie gotowym na jeszcze większy chaos 3. hotele mogą być droższe. My niestety/stety zawinęliśmy się z Waranasi przed Maha Śiwaratri. Jeśli potrzebujecie więcej emocji i adrenaliny – polecam (zob. Kumbha Mela)

Polecam/ Nie polecam

Warto dobrze zaplanować swoją podróż. Pierwszy raz oraz pierwsze kilka dni w Indiach może być dość hardkorowe. Na koniec byliśmy już mocno zmęczeni i cieszyliśmy się, kiedy udało nam się wydostać z miasta Śiwy. Każde kolejne miasto (Gaya, Bodh Gaya, Agra, Dźajpur, Puszkar, Udaipur, Mumbaj) było cudowne, czyste, spokojne i ciche. Nie wiem więc czy lepiej zacząć z grubej rury, czy skończyć być może z niesmakiem. Dla nas był to pewnego rodzaju chrzest bojowy i dobrze się stało. Po miesiącu niesamowitych wrażeń, gorąca jest się na tyle zmęczonym, że takie Waranasi może być ciężkim przeżyciem.

Będąc jeszcze w Indiach w życiu nie pomyślałabym o powrocie do Waranasi. Jednak z upływem czasu, coraz bardziej brakuje mi tego perfekcyjnego chaosu i adrenaliny.

21x29.7 (2).JPG

Stay foolish not hungry – jedzenie w Indiach

Co jeść, gdzie jeść, jak jeść, z czym jeść, z kim jeść, kiedy jeść.

DSCN0867.JPG

Co jeść?

Warto spróbować wszystkiego. Każdy będzie szczęśliwy, od wegan po miłośników mięs, słodyczy, owoców, warzyw, makaronów, pierogów, owsianek itd. Wielu Indusów zachwyca się również kuchnią chińską, koreańską, izraelską, włoską co również znajdziemy w menu. Nie może również zabraknąć tradycyjnego śniadania Anglików. Oczywiście warto zacząć od klasyków i ich stu wariantów. Jedzenie jest pyszne, różnorodne i intensywne. Ciężkie i lekkie, smaożone, gotowane, pieczone.

Nie polecam jednak wszelkich wyrobów mącznych, takich jak chleb (znajdziemy jedynie tostowy), bułki (tragedia), ciasta i wszystko co nie jest „ichniejszymi” plackami jest tragiczne.

Radżastańskie thali, 240Rs (ok. 15zł) – danie na 2 os. Chyba, że dla chłopa wygłodniałego.

Gdzie jeść?

Podobno jedzenie że straganów jest najlepsze, ale również obciążone jest największym ryzykiem, dlatego jeśli nie chcemy mieć szybko dość indyjskiego jedzenia, lepiej wydać troszkę więcej i zjeść w restauracji. Nawet jeśli wolimy zaryzykować i jeść na straganie, szukajmy miejsc gdzie widać wzmożony ruch lokalsów. Jeśli restauracjie były puste, wychodziliśmy. Lokale polecane przez lonely planet i trip advisor często są duuużo droższe. Warto skorzystać z facebooka, czytać opinie lub mieć przewodnik z BEZDROŻY jak my. Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, lepiej szukać dalej. Pod kątem jedzenia, najbardziej zawiedzeni jesteśmy drogim, turystycznym Dźajpurem, gdzie ciężko było znaleźć lokalną, przyjazną knajpkę.

Jak jeść?

Zazwyczaj dostajemy sztućce, innym razem gazetę. Jednak często po prostu wygodniej jeść rękami, co w niektórych miejscach nie jest odbierane dobrze. Po prostu zauważycie, że Indusi patrzą w wyższością i pogardą. Czytałam również, że nie należy jeść lewą ręką, głównie dlatego, że służy ona do podmywania się, jednak nie zauważyłam aby ktokolwiek się do tego stosował. Niektórych potraw nie da się zjeść inaczej niż plackiem.

Oczywiście w Indiach możemy swobodnie beknąć po posiłku, a także pozwolić sobie na odrobinę więcej odpowietrzania…co akurat niestety jest normą i zaczyna się już w samolocie.

Po posiłku dostaniemy również mieszankę przypraw odświeżających oddech.

Z czym jeść?

Wszystkie tradycyjne potrawy je się zazwyczaj z ryżem i plackami (roti, naan, chapati itd.) Zazwyczaj zastępują one łyżkę/widelec. Zamawiając same placki lub jedzenie bez placków zaburzamy światopogląd Indusów i przestają oni widzieć co się dzieje.

Z kim jeść?

Jw. Jemy tam gdzie widzimy dużo ludzi, najlepiej lokalsów. Odradzam muzułmańskie restauracje, ponieważ właściciele i obsługa sprawiają, że czujesz się niekomfortowo. Pomimo pysznego jedzenia warto tam zjeść, ale jeśli chodzi o ludzi, jest ciężko. Zazwyczaj stali i się gapili zamiast obsługiwać, bardzo mało muzułmanów mówi po angielsku, a jeśli już mówią to są bezczelni i oszukują bardziej niż Indusi-hindusi. Oczywiście wśród Indusów również są muzułmanie, więc sprostuję – chodzi o takich, których zdradza strój.  Riksze, taksówki i knajpy przez nich prowadzone, po 2 razach zaczęliśmy omijać. Wiem, że źle to brzmi.

Zapraszały nas również rodziny, straganiarze częstowali owocami, ale zapalała mi się czerwona lampeczka. Wiadomo, pierwsza myśl „Awesome! Przygoda!”, fajnie wbić komuś na chatę, poznać ich zwyczaje, gorzej jak ten dom to śmietnik, entuzjazm trochę mija gdy nie wypada odmówić jedzenia. Warto więc niestety zejść na ziemię i dobrze to przemyśleć. Ja po prostu dziękowałam i mówiłam, że jestem chora.

Kiedy jeść?

Miałam wrażenie, że Indusi jedzą albo non stop, albo nie jedzą nigdy, głównie rikszarze… może to efekt uboczny żucia paanu? Jednak jak już jedzą, to każda potrawa ma swoją porę dnia. Jak u nas. Nikt nie je kotleta na śniadanie, tak i tam np. Samosy je się wieczorem. Niektórych potraw z menu nie dostaniemy przed południem, albo po południu, ale dopiero na wieczór i odwrotnie. Jeśli nasze zachcianki były silniejsze, patrzyli z niezrozumieniem na białych głupców.

Tradycyjne indyjskie śniadanie

Przekąska pociągowa (warzywa w cieście)

Kebab (też było mi smutno)

Owsianka, ale z kaszy

Izraelskie śniadanie

Burger

 

 

Śniadanie indyjskie

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Jak przejść Indie bez kodów – solucje/ triki i tipy

Czyli jak uniknąć żołądkowych rewolucji i wiele innych złotych rad, plus trzy grosze własnego doświadczenia.

WODA

  • Wodę pijemy jedynie z butelki, co do której mamy pewność, że została oryginalnie zamknięta.
  • Zęby myjemy również wodą z butelki (szczoteczkę również opłukiwałam wodą butelkowaną)
  • Jeśli mamy ochotę na drinka/ice tea z lodem upewnijmy się, że woda jest filtrowana, gotowana lub butelkowana. Często znajdziemy notkę w menu, jeśli nie, lepiej nie ryzykować i nie zakładać, że kelner powie prawdę. Jedynie raz mieliśmy sytuację, w której właściciel uprzedził nas, że nie może podać mi ice tea, ponieważ ma niefiltrowaną wodę i mogę chorować, więc dostałam pyszną herbatę z miętą (poniżej).
  • Zupy w sumie jedliśmy, chociaż przestrzegano nas aby tego nie robić. Jeśli już musimy ją jeść to upewnijmy się, że jest baaardzo gorąca.
  • Podczas kąpieli nie pić wody, raczej zamykać oczy:)

Spotkaliśmy się oczywiście z przypadkami osób, które piły wodę z kranu, kąpały się w Gangesie i innych świętych zbiornikach wodnych. Jednak po hotelu niosły się też często odgłosy rozwolnienia i wymiotów. Dla mnie to szczyt głupoty, ale jeśli ktoś ma taką fazę – szanuje.

IMG_20170309_180821.jpg

JEDZENIE ZE STRAGANÓW

  • Nie kupujemy owoców/warzyw już obranych, ponieważ mogą leżeć już jakiś czas, przykleja się do nich kurz i są polewane wodą aby wyglądały świeżo
  • lepiej jeść owoce/warzywa, które wcześniej musimy obrać
  • unikamy jedzenia na straganach, często jedzenie leży cały dzień w oleju, który jest Stary i śmierdzący, ponad to jedzenie mogło być przygotowywane w tragicznych warunkach. Po całej nocy wymiotowania mogę rzec, iż lepiej dopłacić kilkadziesiąt rupii i zjeść w jakieś miłej restauracyjce. Prędzej czy później prawdopodobnie wasz żołądek zamanifestuje w jakiś sposób swoje niezadowolenie.
  • Jadamy tam, gdzie widać dużo ludzi, niekoniecznie turystów
  • Przed jedzeniem stosujemy żel antybakteryjny, ponieważ często je się rękami

IMG_20170302_094412.jpg

PODRÓŻOWANIE TAXI/RIKSZĄ/MOTORIKSZĄ 

  • Zawsze warto mieść ze sobą mapę lub GPS, ponieważ kierowcy nie zawsze wiedzą gdzie jechać, często pytają o drogę innych ludzi, zdarzyło się również kilka razy, że korzystali z GPS na naszym telefonie
  • Warto wybierać kierowców, którzy mówią po angielsku. Jeśli nie mówią, to trochę przypadł kiedy nie wie jednak gdzie jedzie
  • Warto zapamiętać nazwę ulicy, na której znajduje się nasz hotel oraz  nazwy pobliskich ulic aby dotrzeć chociaż w okolicę hotelu kiedy nikt nie ogarnia
  • Cenę ustalamy PRZED jazdą upewniając się, że zawiera ona podatki, dot. np. 2 osób itd. Jeśli jedziemy gdzieś daleko, kierowcy chcą hajs za full przejazd (w tą i z powrotem), jeśli wynajmujemy kierowce na cały dzień, ustalamy celę wliczają również czas oczekiwania.
  • W Mumbaju tuk tuki i taksówki wyposażone są w liczniki (1km – 22Rs, po zmroku więcej). Często kierowcy nie chcą ich włączać i rzucają swoją cenę. To już nasza decyzja czy grozimy policją, targujemy się i jedziemy czy olewamy gościa i szukamy dalej. Im też często nie zależy, bo prędzej czy później znajdą naiwniaka, który się zgodzi, więc czasem może być ciężko znaleźć coś za odpowiednią cenę. (zwłaszcza w dużych miastach).
  • Targowanie się – za brak doświadczenia się płaci. Z czasem poznajemy zasady. Warto zorientować się wcześniej np. pytając w hotelu ile powinniśmy zapłacić za daną odległość. Ceny są różne. Riksza rowerowa jest najtańsza (dobra na bliskie trasy), następnie ciut droższa jest motoriksza, czyli tak zwany TUK TUK, oraz czaaaasem tylko ciut droższa ich większa wersja PIAGGIO. Następnie są już niezależne małe i duże taksówki oraz prepaid taxi. Wszystko zależy od „turystyczności” miasta, bezczelności taksówkarzy, odległości, naszych umiejętności i cierpliwości oraz stężenia cebuli krwi.
    • Niektórzy nie dają za wygraną i szukają najtańszej rikszy do oporu. Co kiedy wiemy, że kurs powinien kosztować 50Rs, a wszyscy taksiarze chcą 100Rs i nie ma bata? Kiedy różnica była niewielka – godziliśmy się i jechaliśmy, ponieważ kiedy szukaliśmy do oporu straciliśmy kupę czasu, energii i humoru, bo to zwyczajnie irytujące kiedy za każdym razem musisz się wykłócać, szukać i wiesz, że każdy robi cię w…Ale też nie dawaliśmy się orżnąć jak głupcy (chyba, że świadomie). Prepaid taxi zazwyczaj są przy większych dworcach i lotniskach, więc jeśli jesteśmy w pobliżu, można skorzystać z tej opcji, która często jest tańsza (ale zazwyczaj nie ma w pobliżu). Uważam, że nie ma co popadać ze skrajności w skrajność tzn. nawet zawyżone ceny nie przekładają się na ceny za polskie taksówki, są mega tanie. Z drugiej strony zapłacenie tyle ile płacą lokalsi graniczy z cudem, więc należy podążać drogą środka, aby nie stracić dnia, nerwów i dobytku./
    • CEBULA! Polaczki, polaczki…ciągle przed podróżą, w trakcie podróży i po niej – ludzie mają manie licytowania się kto ile wytargował za przejazd. W tym wypadku jest trochę inaczej niż z wypitym alkoholem w gimbazie, bo wygrywa ten kto wytargował najmniej. Brawo. Dobrze, że stać Cię na samolot za 3 klocki, ale 20zł za bycie wożonym przez cały dzień, już nie. Rikszasz na lokalsach się nie dorobi jakoś specjalnie, więc darujmy sobie buraczenie i popadanie w skrajności. 

Najwięcej  za taksówkę (normalnie SAMOCHÓD!) zapłaciliśmy w AGRZE (gdzie i tak jest ciut drożej przez Taj), bo aż 70zł za przejechanie ponad 80km oraz minimum 4 godziny czekania na nas…no i z lenistwa taxę zamówiliśmy przez „recepcję” hostelu co automatycznie podbija stawkę.

szczególnie za serce chwyta mnie:

Głównym wątkiem były jednak pieniądze. Chwalili się, jak mało wydają. Mieli drogie plecaki, modne bandany i wygodne trekkingowe buty. Za ich wartość można by wyżywić przez rok kilka wiosek w zapomnianym przez Boga i ludzi zakątku świata. Im się to jakoś nie gryzło. Opowiadali, jak tłumaczyli kierowcom rumuńskich tirów, że nie będą płacić za podwózkę, bo nie mieści się to w ich podróżniczym kanonie. Przecież ci backpackersi wyruszyli po to, by odnaleźć siebie, zerwać z pogonią za pieniądzem, uprościć swoje życie. Targowali się więc przy każdej możliwej okazji. Gdyby mogli, robiliby to z automatami do napojów. Tylko one były nieustępliwe, wszyscy inni się uginali. Podwozili ich za darmo, nocowali za pół ceny, karmili za grosze. A dzielni podróżnicy byli dumni, że realizują swoje marzenia z taką łatwością.

  • warto mieć zawsze jakieś drobne lub odliczoną kwotę (10, 20, 50, 100, 200 Rs) ponieważ taksówkarze zazwyczaj nie mają (niby), pewnie liczą na to, że machniesz ręką…
  • Jeśli planujemy zwiedzić kilka miejsc w ciągu dnia, warto dogadać się z jakimś kierowcą, żeby jeździł z nami cały dzień do wskazanych miejsc. Zazwyczaj płaciliśmy 500 – 600Rs (w zależności od odległości), kiedy zwiedzaliśmy, Pan na nas czekał (czyli nie zarabiał w tym czasie).
    • Warto zaznaczyć! że nie chcemy żadnych przystanków w sklepach jego ziomeczków. Zazwyczaj sklepy te są dużo droższe, a kupimy to samo co na straganach. Wszyscy będą chcieli wcisnąć nam szale z kaszmiru, po mocno zawyżonej cenie oraz będą sprzedawać piękne historie i wciskać nam napoje. Nie ufajmy skurczybykom. Masa turystów się nabiera, a kierowcy dostają za to bony na paliwo. Nasz taksówkach miał wywalone pomimo tego, że prosiłam o nie walenie w… i nie wożenie nas do takich miejsc, bo to strata czasu, ale poprosił, więc weszliśmy tylko żeby dostał bony na paliwo, wysłuchaliśmy gadki właściciela  i wyszliśmy, a kierowcy podziękowaliśmy, bo mnie wkurzył i nie tak się umawialiśmy. To jest mimo wszystko nasz czas. Poza tym jest to mocno irytujące kiedy jest się już zmęczonym, głodnym,  37 stopni jest w powietrzu i jest to naprawdę ostatnia rzecz o jakiej marzymy. AHA! zazwyczaj na początku jest pokazówka – że niby sami malują te rzeczy, sami robią, pokazują maszynę lub jak stemplują materiał, ale uwaga…jeśli się dobrze przyjrzymy, to zauważymy, że w sklepach są te same rzeczy i nie ma szans, aby taki sklep jechał na dwóch stemplujących typkach w piwnicy. Zazwyczaj i tak wszystko pochodzi z Puszkaru.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

PODRÓŻOWANIE KOLEJĄ – zob. 

W zależności od miasta dworzec może być przyjemny bardziej lub może być w ogóle nieprzyjemny, ale wciąż bez większych przykrości. Pierwsza zasada:

  • pilnujemy bagaży – my zapinaliśmy małe plecaki na kłódki, na dużych założone były pokrowce, a plecaki spięte były karabińczykiem
  • na większości dworców można kupić owoce, wodę, słodycze itd.
  • zazwyczaj turyści są główną atrakcją, każdy się gapi lub zagaduje
  • na niektórych dworcach są przyzwoite poczekalnie, ale czasem mogą na nich przebywać jedynie posiadacze biletów w wyższej klasie
  • pociągi jak i dworce są straaaasznie długie, wagony stają w wyznaczonym miejscu, więc możemy się wcześniej przygotować gdzie mniej więcej będziemy wsiadać
  • pociągi są dobrze oznaczone, ważny jego jego numer, nazwa i godzina które wyświetlane są na tablicy i monitorkach na peronie, oraz wagon i miejsce (wystarczy zajrzeć przez okno na numery aby wsiąść z dobrej strony)
  • ostrzegano nas aby nie pokazywać nikomu biletu, bo robią różne przekręty (nie wiem jak to działa) ale mieliśmy więc najważniejsze informacje spisane w notesie lub głowie
  • po przybyciu na dworzec warto rozpuścić ploteczkę o celu naszej podróży, gdybyśmy nie usłyszeli informacji o zmianie np. peronu, zawsze ktoś nam powie gdzie iść
  • Warto ściągnąć sobie aplikację IRCTC i śledzić pociąg, można również sprawdzić jak wyglądają poszczególne klasy, albo zamówić jedzenie
  • Bilety na pociąg kupowaliśmy przed wyjazdem, drogą internetową. Więcej o zakupie biletów → Rock’n Roll Train. Walka z IRCTC + klasy wagonów. Chyba była to najwygodniejsza opcja biorąc pod uwagę stres jakiego uniknęliśmy wielokrotnie. Zdecydowanie polecam tę opcję po tym co dzieje się przy kasach biletowych. Jeśli mamy ograniczony czas oraz jakiś plan do zrealizowania, bez sensu tracić czas na czekanie 3h przez pociągiem i sprawdzanie na porwanych listach czy mamy bilet czy nie. Jeśli nie kupimy biletu z puli, możemy kupić droższy bilet specjalnie dla turystów lub kupić bilet z wait-listy i czekać na wyrok – jedziemy czy nie. Wydaje mi się, że Indie to i tak na tyle szalony kraj, że jeśli zrezygnujemy z tego typu rozrywki, zaoszczędzimy trochę więcej energii i czasu na dalszą eksplorację. Kwestia priorytetów.
  • w pociągach Indusi robią syf, są głośni, głośno słuchają muzyki na telefonie, puszczają bąki i bekają – bądźmy gotowi:)
  • Pociągowi sprzedawcy oferują: gazety, kłódki, łańcuchy, samosy, napoje, słodycze, jakieś dziwne mieszanki, ryż, warzywa w cieście i oczywiście chai ♥ Jednak taki handlowy ruch odnotowuje się zazwyczaj w klasach sleeper i niższych. W wyższych sprzedają chai i inne napoje, można złożyć zamówienie na posiłek (ryż, chapati, masala) lub w cenę biletu wliczony jest katering (3ooRs za 2 osoby) i wtedy najemy się do syta. W internecie jednak pojawia się mnóstwo artykułów o skandalicznych warunkach (karaluchy, szczury itd.) w jakich to jedzenie jest przygotowywane i trzymane.
  • NAJWAŻNIEJSZA PORADA: jeśli podróż ma trwać od 3h w górę, zabierzcie ile żarcia się da, bo mogą być opóźnienia…spore. 

ZAKUPY

Jeśli planujemy zakupy w postaci ciuchów, suwenirów i wszystkiego innego, najlepszym do tego miejscem będzie Puszkar, który szalenie polecam. Do Puszkaru przyjeżdżają właściciele sklepów indyjskich z całego świata i robią zakupy hurtem. Jest tam również dużo punktów typu Fedex (Polska, 10kg – 250zł). Co ciekawe również miasta takie jak Dźajpur zaopatrują się w Puszkarze, ale oczywiście w Dźajpurze wszystkio jest duuuużo droższe i nie warto tam nic kupować. Każdy rikszarz mówił nam, że w Puszkarze nic nie ma, a tym czasem odnaleźliśmy tam raj. Zazwyczaj ceny w Puszkarze nie są również zawyżone tak strasznie, zawsze dostaniemy zniżkę przy zakupie większej ilości i wszystko jest pakowane w takie materiałowe torebeczki:) Jeśli jednak już musimy kupować w innych miastach:

  • kupujmy na straganach, nie w lokalach (kupimy to samo, a ceny w lokalach są wyższe)
  • jeśli mamy upatrzoną jakąś rzecz, nie kupujmy od razu, tylko rozeznajmy się w cenach na innych straganach np. ceny za herbaty wahały się od 150 – 300Rs za tą samą herbatę. To samo dotyczy ubrań.
  • Nigdy nie pokazujmy, że nam zależy, bo zapłacimy więcej.
  • Jeśli sprzedawca nie zgadza się na Twoją cenę:
    • mówiłam, że chyba żartuje, bo widziałam taniej i tam kupię
    • mówiłam, że nie jest mi to bardzo potrzebne, więc nie będę wydawać tyle kasy
    • twardo obstawałam przy swoim, sygnalizując, że wiem ile ta rzecz powinna kosztować
    • stosowałam metodę „miej wyj..a będzie ci dane”…mówiłam „ok to nie” i odchodziłam powoli, okazują brak zainteresowania, wtedy Pan za mną biegł krzycząc „ok! ok! no problem! 150!”
    • czasem jednak odejście nie owocowało tak jakbym chciała i przez dumę traciłam fajną rzecz, tylko raz wróciliśmy do miejsca, gdzie „odejście” nie pomogło…duma do kieszeni.
  • sprawdzajmy rzeczy na straganie, materiał, skazy, nierówne szycie, brud – albo uchronimy się przed kupieniem badziewia, albo wytargujemy zniżkę:)

UBIÓR i ZACHOWANIE

  • Nasz przewodnik (Bezdroża) przestrzegał przed chodzeniem za rękę i okazywaniem sobie uczuć publicznie, ale głównie w Puszkarze. Chyba było to trochę przesadzone. Nigdy nie mieliśmy problemów przez chodzenie za rękę, wręcz przeciwnie! był to sygnał, który ucinał propozycje wyjścia za mąż, gapienie się i zaczepianie. Jedynie stare, tłuste baby ze dwa razy spojrzały z pogardą, ale to pewnie dla tego, że były stare, tłuste i zgorzkniałe ;). Oczywiście uczuć publicznie sobie nie okazywaliśmy, jeśli chodzi o przytulanie, całowanie itp. To już by mogłoby sprowokować jakiś odzew społeczeństwa indyjskiego. Kiedy nasz pociąg był jedenaście godzin opóźniony, a ja po nocy wymiotów, leżąc na swoim plecaku, oparłam głowę na kolanach Kamila, przyciągało to wiele spojrzeń, ale było to również wynikiem tego, że Gaya jest małym miasteczkiem i turyści są atrakcją i tak.
  • Nie robimy zdjęć w niektórych miejscach, bo możemy kogoś obrazić np. podczas ceremonii na jeziorem w Puszkarze itp.
  • Kiedy widzimy informację lub półeczki – należy zdjąć buty, inaczej będą nas ścigać i krzyczeć
  • Czasem możemy spodziewać się opłaty za strzeloną focię. (Czasem, czyli ogólnie zawsze, jeśli jakaś baba pozuje nam w pięknym sari, to będzie chciała hajs, tak jak sadhu na ghatach)
  • Nie wychodzić po 22 (rape time), zaczyna być trochę przerażająco, motocykliści jeżdżą znacznie szybciej – oczywiście zależy od miejsca
  • Nie głaskać psów, krów itd. (bo chore, bo święte, albo zjedzą. I tak zazwyczaj wyglądają odpychająco)
  • Jesteśmy stanowczy, ale nie obrażamy nikogo, bo będzie awantura i zleci się tłum ludzi.
    • Jeśli rikszarze po wyjściu z pociągu ciągną nas za rękę, wystarczy delikatnie odtrącić i warknąć
    • DZIECI! Jeśli wstrętne, brudne dzieci chcą pieniędzy, jedzenia w postaci ciastek, coli itp. NIC NIE DAJEMY!!!
      • JEŚLI SĄ GŁODNE, TO MAJĄ ZAPEWNIONY 3X DZIENNIE POSIŁEK W GURUDWARACH.
      • JEŚLI IM COŚ DAMY, TO ZLECI SIĘ ICH WIĘCEJ I NIE ODPĘDZIMY SIĘ OD NICH NIGDYYYY
      • Szarpią za butelkę z colą, kieszenie itd. – wtedy dostają po łapach.
      • Udają, że sprzątają w pociągu i chcą kasy – odganiamy! Jak chciały od nas kasy lub jedzenia to mówiliśmy:
        • „Idź do Gurudwary, dostaniesz jedzenie” – były w szoku i odpuszczały
        • „nie jestem bankomatem”- również były zdziwione
        • „nie” x 100
        • „a może ty mi dasz kasę?”
        • „ja ci dam jedzenie, a ty mi kasę” – odp. „not funny” i odchodziły
        • lub mówiliśmy po Polsku, kiedy one mówiły w hindi lub wykrzykiwały nazwy ciastek po angielsku

Brzmi to strasznie nieczule, ale skala tego zjawiska jest ogromna. Jednak wielokrotnie słyszałam o sytuacjach, kiedy dzieci po prostu zaczynały bić się między sobą, więc trzeba byłoby dać coś każdemu. Takie sytuacje są gorsze, niż odmówienie.

  • Wszyscy wystawiają łapy po kasę, kiedy widzą podróżnych. Czasem wygląda to tak, jakby myśleli sobie „O biali, a to wystawię, a nuż się trafi…” – olewamy, podobnie jak kobiety z dziećmi – również możemy odesłać do Gurudwary. Na Ghatach kobiety chodzą z butelkami na mleko, ale jeśli chcesz im wlać, to nie chcą, wolą kasę oczywiście.
  • NIE WSPOMAGAMY I NIE NAKRĘCAMY ŻEBRACTWA!!! PRZESTRZEGA PRZED TYM NAWET RZĄD INDYJSKI!!! Powinni tą informację drukowanymi literami przekazać starym babom z Niemiec, Anglii czy innych Ameryk. Tragedia. Tak samo jak dawanie w Polsce kasy cyganom, którzy otumaniają narkotykami dzieci lub psy i tworzą zajebiście zorganizowane szajki, ale jakiś frajer zawsze da kasę i biznes trwa.

DSCN0738.JPG

Zdjęcie 50 Rs (3zł)

Pan poniżej był najwspanialszą osobą jakąś spotkaliśmy w Waranasi i to za darmo

DSCN0693.JPG

 

Co zabrać do Indii. Left hand free!

 

 

Indyjski ekwipunek

 

  1. plecaki 60l i 70l + 2x 30l
  2. KAWA/HERBATA/PRZEKĄSKI/ZUPKI (są też na miejscu, ale nie ufam składnikom indyjskim)
  3. saszetka/nerka na brzucho (wsadzona w szlufki! zakryta bluzką!) (rozdzielamy kasę na dzień i na resztę podróży)
  4. ukryta saszetka przylegająca do ciała pod ubranie – nie pokazywać, trzymać większe kwoty, karty, niewymieniony hajs, paszport etc.). Warto zainwestować w taką z lepszego materiału żeby było bardziej komfortowo, gdyż upał tandecie i brzucholowi nie sprzyja
  5. portfel – na drobne wydatki, żarcie itd. (trzymamy w nim małe kwoty; przyczepiony na łańcuszku do nerki lub szlufki)
  6. pokrowce na plecaki sprawdziły się super (uszyłam sama, gdyż pokrowce są dość drogie) – dzięki pokrowcom mamy większą pewność, że nikt nam nie będzie grzebał po kieszeniach, nawet w tłumie. MUST HAVE
  7. kłódki (2x małe do plecaków) – można również zabrać kłódkę do zamykania „po swojemu” pokoju lub kupić na miejscu 
  8. kubek metalowy/menażka
  9. grzałka podróżna
  10. aparat/telefon/tablet
  11. ładowarka do aparatu/telefonu itd.
  12. powerbank – w himalaje bierzemy solarny
  13. scyzoryk
  14. nitka + igła
  15. taśma – cienka, przezroczysta (po prostu się przydaje nawet do pakowania pamiątek), ale niektórzy polecają zabrać powertape (zapomniałam spakować i się obeszło)
  16. Przewodnik: Bezdroża, Indie północne. Nepal i Goa. Orientalna mozaika. (ok. 80zł) – trochę nieaktualne ceny za wejściówki (Indie drożeją)
    • polecany przez wszystkich Lonely Planet zawiera same drogie hotele/hostele, drogie restauracje i ogólnie dostosowany był chyba do emerytowanych Niemców. Wszystkie rekomendowane przez LP miejsca z racji tego, że rekomenduje je LP podnoszą ceny. No i sam przewodnik jest dużo droższy niż bezdroża, które są naprawdę spoko.
  17. Telefon z GPS lub GPS (bardzo często się przydaje, nawet rikszarze korzystali z naszego GPS’u)
  18. Aplikacje: maps.me, mapy google (bardziej szczegółowe), WhatsApp, IRCTS (koleje indyjskie), clear trip, trip advisor
  19. tzw. „złodziejka” na usb
  20. długopisy + notes
  21. sznurek na pranie
  22. ręczniki szybkoschnące dr bactyhttps://www.zabierzkoniecznie.pl
  23. zatyczki do uszu
  24. opaska na oczy
  25. śpiwór + prześcieradło&poszewka na poduchę (które na koniec wyrzucamy)
  26. mała latarka
  27. PLN’y wiele osób prosi o pamiątkę w postaci monetki z danego kraju
  28. krem przeciwsłoneczny (lepiej kupić na miejscu, ceny podobne)
  29. MUGGA deet 50% – na miesiąc wzięliśmy x2
  30. niezbędnik w postaci łyżko-widelco-noża (6zł militaria.pl) 
  31. małe worki na śmieci
  32. wachlarz! (żałowałam, że nie wzięłam, ponieważ w Indiach sprzedają tylko badziewie z pawich piór)
  33. karty do gry/książka/podróżne szachy
  34. Mieliśmy ze sobą również tzw. słomkę życia (LifeStraw), która filtruje wodę, ale przydała się jedynie na lotnisku, ponieważ mieliśmy dość długą przesiadkę cena rurki zwróciła się, ponieważ nie musieliśmy kupować wody. Oczywiście nie jest to moim zdaniem rzecz niezbędna.
  35. torebka materiałowa na zakupy – Indie banują plastikowe siatki, więc wspierajmy ich w tym

Warto wrzucić na dno plecaka kilka zupek chińskich na czarną godzinę (np. gdy pociąg będzie opóźnony 11h)

UBRANIA

  • 3 pary majtek
  • 2 pary skarpetek (w niektórych miejscach trzeba zdjąć buty, dlatego warto mieć ze sobą jedną parę, ponieważ bywa, że beton jest bardzo nagrzany a marmur zimniutki, a późnej jesteśmy chorzy – jak ja)
  • kapelusz w którym nasza głowa się nie zagotuje (my nie wzięliśmy i męczyliśmy się, a na ulicach plastikowa tandeta) lub chustka (cokolwiek)
  • dwie pary spodni
    • chłopakowe: bojówki, a na miejscu kupił Kozioł szarawary
    • dziewczyńskie: 2x luźne, przewiewne i cienkie spodnie + legginsy (do spania i czy tam pod inny salwar kamez jeśli ktoś reflektuje)
  • koszulki x 3 + jedna do spania
  • bluza na zimne wieczory + w wersji dziewczyńskiej, cienka narzutka lub chusta do osłony

AKCESORIA

  • jw. – chusta żeby zasłonić głowe w meczetach lub okryć się przed spojrzeniami
  • okulary przeciwsłoneczne
  • klapki pod prysznic, najlepsze są lekkie, gumowe, które nie nasiąkają wodą
  • buty – najlepiej zabrać wygodne, oddychające, ale takie, których nie będzie nam szkoda lub wygrzebywanie krowiej kupy nie będzie wyzwaniem (szczególnie jeśli planujemy pobyt w Waranasi) – ja kupiłam po prostu używane sketchery.
  • zegarek – wszelką inną biżuterię polecam zostawić w domu

HIGIENA

  • mydło odkażające w płynie (mieliśmy przelane do dwóch buteleczek po 100ml, później kupiliśmy na miejscu w aptece)
  • żel antybakteryjny (mieliśmy chyba 500ml, ale również dostępny jest na miejscu)
  • szczoteczka + pasta (również dostępne na miejscu, zaznaczam, że produkty Himalaya są tam bardzo tanie)
  • szampon (również tylko na kilka dni, aby nie wozić całej tuby – dostępny na miejscu)
  • dla kobiet żel do higieny intymnej (przedwyjazdowe zalecenie ginekologa) (nie wiem jak z dostępnością na miejscu, ale wolałabym nie tłumaczyć Panu w aptece)
  • penseta, nożyczki do paznokci, ew. pilniczek
  • szczoteczka do czyszczenia paznokci etc. (żałuję, że nie wzięłam, ostatecznie przydałaby się nawet do czyszczenia butów z kupska)
  • tampony (podpaski są w sklepach)
  • płyn do prania (tylko na pierwsze kilka dni, proszek dostępny na miejscu np. surf exel, saszetka 2Rs ok 12gr)
  • chusteczki nawilżane (do samolotu i na co dzień)

APTECZKA – większość do kupienia w Indiach

  • Szczepienia, Vaccines, Vakcíny, टीके
  • Octanisept
  • Paracetamol
  • Stoperan
  • Nifuroksazyd
  • Enterol (przez miesiąc w podróży + 2 tyg. przed)
  • Elektrolity (najlepiej kupić na miejscu GLUKON ok 6zł) zaraz po przyjeździe, ponieważ działa świetnie, starcza na długo, lokalsi polecają, a u nas elektrolity strasznie drogie
  • Aviomarin (nie tylko w podróży)
  • KOBIETY: Warto zapytać ginekologa o jakieś leki przeciwgrzybiczne, wysypki czy inne obleśności, które mogą się przytrafić – wolałabym nie korzystać z usług indyjskiego ginekologa…po prostu lepiej mieć ze sobą
  • leki przeciwgorączkowe/przeciwzapalne/odpornościowe/przeciwbólowe
  • koc NRC
  • kilka par rękawiczek jednorazowych (np. 2-3)
  • plastry na pęcherze
  • SÓL FIZJOLOGICZNA – również o niej zapomniałam, a warto wziąć ze sobą aby przemyć chociażby oczęta po całym zakurzonym dniu

Warto wziąć po jednym blistrze każdego z ww., gdyby coś się działo i tak lepiej zaopatrzyć się w indyjskie specyfiki, ponieważ np. jak w przypadku biegunki, nasze leki mogą nie działać ze względu na inną florę bakteryjną. Tamtejsze apteki są bardzo dobrze wyposażone.

DODATKOWO

  • Ubezpieczenie + kopie do każdego plecaka (jakby któryś bagaż nie dojechał)
  • Wiza + kopie (jw)
  • Bilety np. pociągowe, samolotowe (są xera, ale my zabraliśmy wydrukowane ze sobą, jeśli na bilecie są dwie osoby, to wystarczy, że jedna osoba będzie miała bilet) – kopie w przypadku samolotu
  • Potwierdzenia np. bookingu (ściągnięte na jakieś urządzenie bądź wydrukowane)
  • książeczka szczepień
  • Xero wizy, paszportów, ew. dowodu osobistego – WARTO ZROBIĆ XERO PASZPORTU!!! Zazwyczaj w hotelu chcą zabrać nam paszport żeby zrobić xero, spisać dane etc. i zazwyczaj gdzieś muszą z nim jechać. LEPIEJ TEGO UNIKAĆ. Przy skali wypadków w Indiach, wolę po prostu nie ryzykowac i zastanawiac się co się dzieje z moim paszportem i czy wrócę do Polski ♥ Przesada? Nie wiem.

Wszystko warto również zeskanować i wrzucić na maila

DSCN0694.JPG

Sadhu, 02.2017 Waranasi

DSCN1805.JPG

Apteka, Agra 02.2017

DSCN1806.JPG

Apteka, Agra 02.2017