W perspektywie mam czytanie procedur dotyczących nowej, smutnej pracy albo pisanie pracy magisterskiej, równie smutnej. Jedyną ucieczką od depresyjnej rzeczywistości jest wspomnienie Bodh Gaya, a wszystko po to, żeby przypomnieć sobie Cztery Szlachetne prawdy – pierwszą o cierpieniu, drugą o przyczynie cierpienia, trzecią (bardziej entuzjastyczną) – o ustaniu cierpienia i taką w duchu korpo, trochę coach buddyzmu– ścieżce prowadzącej do ustania cierpienia.
Żarty na bok.
Nie ma bezpośredniego pociągu do Bodh Gaya, ale jest do miejscowości oddalonej od Bodh Gaya o 14km – Gayi (Gaya). Trochę przerażającej. Sam rejon (Bihar) nie należy do najbezpieczniejszych, dlatego warto, co również nam radzono, nie wychodzić po zmroku. Przewodnik mówi o Gayi, jako dość depresyjnej miejscówce ♥ Oczywiście my z 11h [!] opóźnieniem przyjechaliśmy w środku nocy z nadzieją, że nasz hotelowy ziomek przyjmie nas dzień wcześniej niż było umówione. Było strasznie. Ziomek przypominał raczej bollywoodzką wersję ojca chrzestnego ze złotym zębem i był mega creeperem, jak i jego kompania przybyła z południa Indii. Ale udało się! Dostaliśmy pokój. Na przeciwko recepcji. Z zamalowanymi oknami wychodzącymi na ulicę, myszą, przerwą pomiędzy sufitem (jakieś 20cm), a ścianą (również w toalecie) aby móc cały czas uczestniczyć w życiu recepcyjnym, które skupiało się wokół oglądania do późnych godzin nocnych, niezwykle interesujących teleturniejów – na full. A Kamil zaczął mieć taki sam żołądkowy armagedon jaki ja przeżyłam dzień wcześniej w Waranasi. Więc trochę zemścił się na recepcji 😉
Przez obsuwę pociągową, na zwiedzanko został nam praktycznie jeden dzień, a nie jak planowaliśmy dwa – co głupie tak, bo trzeba zostać tam minimum 5-6 dni i zwiedzać wszystko dookoła! Jest tak pięknie. To jedno z najbardziej urzekających miejsc w Indiach. Jedno z najbardziej buddyjskich i jedyny obszar Indii (z tego co mi wiadomo), gdzie spotkamy mnichów. To głupie, ale robią klimacik i ładne zdjęcia.
Śladami Buddy
Bodh Gaya to przede wszystkim miejsce oświecenia Buddy. Dlatego kluczowym punktem jest drzewo Bodhi, pod którym medytował , a także świątynia, w której znajduje się odcisk jego stup. Wszystko to znajduje się w kompleksie zwanym MAHABODHI. Naprawdę warto spędzić tam caaały dzień. Medytując, wędrując, odpoczywając, obserwując. Atmosfera jest nieziemska. Można (za drobną opłatą) odpocząć od zgiełku w parku medytacyjnym, poszwendać się pomiędzy stupami, udać się na targ (tak od du*py strony). Jest to naprawdę spory obszar.
Oczywiście wejście jest płatne (300Rs/os?), osobno liczą za aparat. Wszelkie pierdoły jak telefon, tablet etc. można, a nawet TRZEBA zostawić w skrytce przy kasach. Dalej przechodzimy kontrolę (bramki), przed wejściem zostawiamy kapciochy – biegamy po kompleksie na boso! (warto mieć skarpety, bo uwaga! ziemia = lawa!)
Wrzuć na luz
Bodh Gaya jest najfajniejsza pod każdym względem. Jest luz. Są super stragany z pamiątkami i ciuchami – KUPUJCIE U NEPALCZYKÓW! Indusi walą w… jak zawsze, dlatego nie tylko trzeba się zawzięcie targować, ale i sprawdzać towar, aby uniknąć np. zakupu badziewnych chorągiewek modlitewnych. Warto pamiętać, że jeśli jaramy się buddyjskimi pamiątkami, to później nie będzie okazji ich już kupić.
Plusy – jest dobra pasza, stosunkowo tanio, riksze też nie są drogie – ALE! niewielu rikszarzy mówi po angielsku, dlatego wybieramy MŁODYCH kierowców i sprawdzamy ich pod kątem umiejętności językowych, żeby nie okazało się, że kompletnie nie czai czego chcemy i cena wcale też nie jest oczywista, pomimo przytakiwania.
Jest to również dobra baza wypadowa, jeśli mamy w planach pozwiedzać okolice.
Buddyści świata łączcie się!
Jedną z jeszcze fajniejszych rzeczy w BG jest to, że każdy odłam buddyzmu, z każdego kraju na świecie, chce mieć tam swój klasztor. Tym sposobem możemy zwiedzić klasztor: chiński, japoński, tajski, kambodżański, bhutański itd. Wstęp wszędzie jest darmowy, napotkać możemy jedynie donation boxy.
Ogólnie BH jest malutkim miasteczkiem, więc warto uderzyć z buta, wziąć kokosa w łapę i wędrować od klasztoru do klasztoru.
UWAGA: przy świątyniach siedzą zawsze stare, wysuszone babki z wyciągniętymi grabami, wszędzie biegają upierdliwe dzieci (najgorzej przy świątyni kambodżańskiej), które chcą nam zabrać banany. OCZYWIŚCIE TO OLEWAMY i kierujemy je do Gurudwary, albo innej świątyni, gdzie dostaną darmowe papu 3x dziennie.
PAMIĘTAJCIE ŻEBY NIE UCZYĆ ICH ŻEBRAĆ! MAJĄ ŻARCIE! RZĄD INDYJSKI RÓWNIEŻ O TO PROSI (co ciekawe prawo w Indiach jest bardzo korzystne dla biednych, są specjalnie miejsca zaklepane tylko dla biednych, co jest powodem celowego obniżania statusu społecznego przez bogatsze rodziny)
Treści mniej, więc więcej zdjęć.