U podnóża Himalajów – Pokhara

Gdzie wszyscy uciekają z zakurzonego Katmandu? Oczywiście do malowniczej Pokhary. Dla widoku hipnotyzujących Himalajów, spokoju, rock&rolla, najzajebistrzych tras trekkingowych no i momo oczywiście.

Z Pokhary rozciąga się cudowny widok na Dhaulagiri (8167 m.n.p.m), Annapurnę (8091 m.n.p.m.), Machapuchhare („rybi ogon” 6993 m.n.p.m), Manaslu (8156 m.n.p.m.), Peak 29 (7871 m.n.p.m) i Himalchuli (7897 m.n.p.m) z trzema wierzchołkami – Wschodni (7893 m), Zachodni (7540 m) oraz Północny (7371 m).

Mieszkańcy miasta to głównie Gurungowie,  Bramini i Chheteri.

Miasto i okolice zamieszkiwane są przez uchodźców tybetańskich. Największe obozy to Tashi-Palkiel na północy i Tashi-Ling na południu.

Podróż do Pokhary

Aby dotrzeć do Pokhary, należy zarezerwować sobie miejsce w autobusie, najlepiej z wyprzedzeniem. Warto poświecić jeden dzień na dobry research, przejść się Thamelem (backpackerska dzielnica) ponieważ zakres cen jest szeroki. Zwykły basic zaczyna się zazwyczaj od ok 8$ aż do 40$ i więcej, jeśli wolicie opcje deluxe z klimatyzacja. W droższych liniach, ktore posiadają stronę www, możliwa jest również rezerwacja online. Droga zajmuje ok 7h z licznymi przystankami na odpoczynek, gdzie możemy zakupić jakieś jedzenie. Woda jest w cenie biletu. Jeśli zapomnicie kanapek, będziecie mieli okazje zjeść podczas dłuższej przerwy w specjalnie przygotowanym bufecie na karteczki!

Jak to działa? Autobus zatrzymuje się i ziomeczki z obsługi krzyczą ile minut stoimy – nigdy nie rozumiemy. Jak wszyscy wychodzą, to znaczy że idą jeść. Bufet działa w przedziwny sposób. Idziemy do okienka i mówimy za ile osób płacimy i co chcemy – BUFET. Wtedy dostajemy karteczkę (żółtą) i ustawiamy się w kolejce po żarcie z bufetu i sobie nakładamy, co chcemy i ile chcemy. Oczywiście za pierwszym razem nie mieliśmy pojęcia jak to działa i nikt nie mówił po angielsku, wiec nie wiedząc co jest w bufecie wybraliśmy jakaś opcje w okienku i nagle ZONG – dostaliśmy różową karteczkę…Oczywiście głupie białasy wybrały danie z menu, czego nie ma bufecie i teraz trzeba czekać aż to zrobią. Meh…na dodatek było ohydne i z włosami.

Po wielu wyboistych (weźcie aviomarin jeśli macie problemu żołądkowe) godzinach jazdy docieramy do Pokhary – główną bazą wypadowaą jest Tourist Bus Park (mapka poniżej), ale pamiętajcie, że przy wyjeździe z Pokhary autobusy zgarniają też ludzi z innych miejsc, więc możecie się dogadać skąd wam zgarną albo czekać na TBP – autobus będzie ok 30min później. !!! Warto ogarnąć sobie u swojego przewoźnika skąd będzie odjazd i gdzie przyjazd !!! – zarówno w Pokharze, jak i w Katmandu. Nam w biurze podali zupełnie inna miejscówkę (w Katmandu) i była pyta, bo nasz taksiarz nie mówił po angielsku i przez 30min szukaliśmy miejscówki, która była po drugiej stronie Katmandu. Na szczęście mieliśmy nepalską kartę telefoniczna i kierowca autokaru nas poprowadzili (na biletach powninen być numer telefonu) . Dlatego sprawdźcie to dobrze! My jechaliśmy z Shuva Jagadamba – rusza spot Civil Mall w pobliżu Ratna Park. Inne busy ruszają z okolicy Thamelu.

katmandu przystanek.PNGNa mapce zaznaczyłam ulice (na czerwono), na której jest najwięcej miejsc, w których tanio kupicie bilety do Pokhary czy Chitwan, oraz miejscówki, z których odjeżdżają autobusy. Koniecznie ustalcie to w miejscu, gdzie kupujecie bilety, a najlepiej po kupnie biletów zadzwońcie pod numer firmy przewozowej, żeby się upewnić (numer jest na bilecie lub w internetach). Pamiętajcie, że w święta nie wszystkie firmy sprzedają bilety.

Guesthouse w Pokharze Om Sweet Home, w którym spaliśmy, również sprzedaje bilety na autobus i to dużo taniej, dlatego polecam wcześniej się z nimi skontaktować, również jeśli planujecie wizytę w Chitwan.

Jak tylko dotrzecie na miejsce, włącznie chill. Pokhara to jeden wielki relaks, pot lub adrenalina.
pokhara mapka.PNG

Noclegi

Ogromna baza noclegowa! tak naprawdę gdzie wybierzecie, tam będzie dobrze. My spaliśmy w Om Sweet Home przy Lakeside (główna ulica/punkt orientacyjny zaznaczona na mapce powyżej). OSH Guesthouse zamieszkuje nepalska rodzina + Austriak i Japończyk, którzy również prowadzą sklepik. Zawsze jest z kim pogadać, ludzie byli fantastyczni, pomocni i przekochani! A co najważniejsze…bezinteresowni. Kiedy Kozieł był chory, zaraz ogarnęli nam Dhal i herbatę z lokalnym winem, chętnie dzielą się nasionami bazylii azjatyckiej – świętej w Nepalu (również dobrej na wszelkie na choroby), a kiedy wyjeżdżaliśmy, zaproponowali ze nas podwiozą na skuterach, bo po co mamy kasę wydawać, skoro i tak przepłaciliśmy za autobus, bo u nich były tańsze. Polecam również to miejsce ze względu na piękne wschody i zachody słońca na dachu oraz cudowny widok na himalaje…niezapomniany. Zwłaszcza, kiedy miasto jeszcze śpi. Hostel znajduje się w cichym miejscu, pare kroków od głównej ulicy Lakeside i jeziora Phewa. Dookoła mnóstwo dobrego jedzenia (dzielnicę zamieszkują również Tybetańczycy).

PASZA

Zdecydowanie warto spróbować totalnie wszystkiego. Zaplecze sanitarne w Nepalu jest duzo lepsze niż w Indiach. Dlatego można zaszaleć – to istny raj! Możecie spróbować prawdziwej kuchni chińskiej, japońskiej, indyjskiej, tybetańskiej, nepalskiej, bhutańskiej. W menu sprawdzajcie czy opłata za serwis została doliczona, jeśli nie – zostawcie jakieś hajsy. DOBRY TIP – jeśli planujecie jadać w tym samym miejscu (my mieliśmy swoja miejscoweczkę), to zostawiajcie napiwki, naprawdę dużo to daje. Np. dodatkowy chai, większe porcje następnym razem, uśmiech i miłą rozmowę.

ZWIEDZANIE

  1. Przede wszystkim warto z buta uderzyć w miasto! Idąc Lakeside jak na mapce powyżej, idźcie za strzałką dalej! Mijacie wypożyczalnie łódek i przedzieracie się przez takie pole z krowami i kozami i dochodzicie do hippisowskiego raju z jedzeniem i tanim piwkiem
  2. Sarangot – szczyt paralotniarzy. Jak zobaczycię chmarę ludzi na niebie krążących nad górą – to Sarangot. Miejsce polecane na wschody i zachody słońca. Opcje:
    • pisza wędrówka, która trochę zajmie
    • ostre targowanko z taksiarzem (da się wjechać autem na samą górę)
    • wynajęcie motoru (ale ostrzegam, że droga może być  wyzwaniem )
  3. Chamere Gufa (Bat Caves!) – prawdziwna ciemna jaskinia! latarki można nabyć w punkcie sprzedaży biletów, a najlepiej zabrać ze sobą. Nie zakładajcie jasnych ciuchów, bo się uwalicie. Wyjście jest ciaśniutkie.
  4. W Pokharze znajduje się 6 niezłych muzeów. Warto wypożyczyć rower i sobie je objechać w ciągu jednego luźniejszego dnia.
    1. Gorhka Memorial Museum
    2. Annapurna Museum
    3. Potala Handicraft
    4. Regional Museum
    5. International Mountain Museum
    6. Buddha Darśan
  5. Stupa Pokoju (World Peace stupa, wejście free)- warto wypożyczyć łódź z Lakeside ONE WAY i przepłynąć na drugą stronę jedziora Phewa. PATRZCIE NA PRAWO, z za krzaków powinien wyłocić  się widok zapierającego dech w piersiach pasma Annapurny i Fishtail, do którego basecampu trekkingowaliśmy (Mardi Himal). Po kilkunastu minutach dopływamy na drugą stronę jeziora i wysiadamy u podnóża góry. Czeka nas mały trekking na górę. Ze stupy oraz pobliskiej restauracji rozstacza się przepiękny widok na Himalaje i Pokharę. Na górze znajduje się również niedroga restauracja, w której warto się zatrzymać i pogabić się trochę dłużej…Tutaj możecie zejść i załapać się na jaką powrotną łódkę, albo trekkingować dalej dooo
  6. Tashi Ling Tibeta Village (Wioska uchodźców z Tybetu) – droga ze stupy jest przepiękna, dlatego zachęcam. Zobaczycie inne oblicze Pokhary. Wioska rownież posiada swój unikalny klimat. Witają nas kozy, muły i wrzeszczące kochane Panie ustawione w idealnym targowym kwadracie. Jeśli ktoś planuje zakup pięknych tybetańskich pamiątek – maski, flagi, biżuteria i inne rękodzieło – TO WŁAŚNIE TU!. UWAGA – targujcie się! Tybetańczycy łatwo nie mają, ale mają trochę bardziej zacięty charakter niż Nepalczycy i nie pierdzielą się krótko mówiąc.
  7. Rzut beretem od tybetańskiej wioski znajduje się wodospad Patale Chango „wodospad poziemny”. Ma on ok 150m i wpada 30m pod powierzchnię ziemi, przepływając przez jaskinię Gupteśwor Mahadev. Znany jest jednak jako Davi’s Falls. Historia jest ponura. Para austriaków postanowiła wziąć kąpiel (naprawdę głupi pomysł i jak na niego wpadli?!)…niestety Pani turystka utonęła. Wyłowiono ją po 3 dniach w rzece Phusre. Niestety nie pamiętam ile kosztuje wstęp (chyba ok 200Rs/os – 3zł)
  8. Po powrocie warto odpowcząć w klimatycznym Parku Basundhara Park, gdzie znajduje się najwęższy odcinek jeziora Phewa

(PUNKTY 5,6,7,8 stanowią fajną bazę pod caaaaaały jeden dzień wycieczkowy – MAPKA PONIŻEJ)

pokarazwiedzanie.PNG

SPORTY

  • Łodzie – wypożyczalnie oferują różne opcje, włącznie z wypożyczeniem łódki na caly dzień (bez Pana wioslującego), wystarczy przejść się wzdłuż Lakeside
  • Kajaki/spływy – również wystarczy przejść się Lakeside
  • rowery – wypożyczalnie na każdym kroku/hotelach i guesthousach
  • paralotnie – na każdym rogu biura wycieczkowe/wypożyczające sprzęt (500zł lot)
  • trekking – ogromna sieć tras trekkingowych – możliwa opcja bardziej skomplikowana – samotna – wymagająca odpowiednich pozwoleń, oraz opcja wygodniejsza – biuro treekingowe – z tragarzem/przewodnikiem. Pozwolenia również są potrzebne, ale dodatkowo opłacamy przewodnika + hajs dla biura.
  • downhill (rowery ale bardziej)
  • ZBIEGANIE. Nie za bardzo rozumiem, ale ludzie wchodzą/wbiegają na górę i zbiegają
  • Ścianka wspinaczkowa 
  • Tor wrotkarski/rolkarski 

WYMIANA PIENIĘDZY

  • na Lakeside bankomaty stoją co 50m, tak samo jak miejsca umożliwiające wymianę hajsów (warto sprawdzić lub zapytać, które bankomaty nie pobierają prowizji, jeśli takie istnieją). Bankomaty widoczne są na mapach google.

TRANSPORT 

  • z buta – Pokhara jest malutka. My powędrowaliśmy na obrzeża w poszukiwaniu nasion, a znaleźliśmy szkolne zagłebie (całkiem ciekawe). Ale 4km od centrum to max, dalej nie ma nic ciekawego.
  • rower
  • skuter/motór
  • taxi

 

Jeśli potrzebujecie pomocy w organizacji podróży do Nepalu lub Indii piszcie – tuktukiem@gmail.com  oraz @tuktukiem

Okolice Katmandu – ucieczka przez kurzem!

Kiedy tylko opuściliśmy Katmandu i spotykaliśmy innych włóczęgów, każdy ze zdziwieniem pytał, jak długo tam wytrzymaliśmy. Jak to możliwe, 7 dni?!

Katmandu to bardzo zanieczyszczone miasto. Piach zgrzyta w zębach, a świadomość nepalczyków o zanieczyszczeniu środowiska oraz tego jaki wpływ na zdrowie ma palenie plastiku o poranku jest raczej żadna. To strasznie smutne, bo to wspaniali ludzie. Jednak, faktycznie po tygodniu Katmandu staje się dość uciążliwe. Ponieważ mieszkaliśmy praktycznie w oku cyklonu, każda wyprawa czy to na autobus, zwiedzanko, załatwienie jakiś papierów, wiązała się z przeprawą przez najbardziej zatłoczoną, zakupową ulice (czerwony kolor na mapce), co zajmowało godziny…jednak to był tez jedyny sposób aby odpocząć od tego szalonego miasta i udać się na jego spokojniejsze, XVI wieczne obrzeża. Taki był nasz sposób. W 7 dni nie udało nam się zobaczyć wszystkiego.

Na mapce zaznaczyłam okolicę (rondo z kładką nad drogą), z której odjeżdząją busy do Bhaktapur, Patan itp. Jak widzicie przystanki są zaznaczone na mapie i faktycznie odpowadają rzeczywistemu stanowi, także bez problemu znajdzieje rozklekotany autobus i Pana wykrzykującego kierunki jazdy. Nie ma się co stresować, bo prostu bądźcie trochę wcześniej żeby zorientowac się w sytuacji i PYTAJCIE. Ludzie bez problemu wskażą wam również miejsce na mapie.

mapka katmandu.PNG

Kowalski, jakie mamy opcje?

  • Dhulikhel, piękna newarska miejscowość położona na wzgórzu 1150 m.n.p.m. z piękna średniowieczną starówką, świątynia Wisznu i Siwy, kampus. Możemy również podziwiać piękną panoramę himalajów. Jest to również dobra baza wypadowa na trekking np. 8h (trasa tam i z powrotem) do Namobuddy, gdzie znajduje się trzecia po Buddhanath i Swajabunath stupa. Według sutr, właśnie tam Budda oddal część swojego ciała głodnej tygrysicy. Znajduje się tam Brownie klasztor Thrangu Tashi Yangtse.
    • Dojazd z Ratna Park (na mapce) w Katmandu, 2h autobusem ok 50Rs (nepalskich rupii) – kiedy podróżujecie autobusami, zawsze pytajcie kiedy odjeżdża ostatni powrotny autobus!
  • Nagarkot, warto odwiedzić ze względu na taras widokowy, z którego można podziwiać Himalaje. Przy bezchmurnej pogodzie widać Dhaulagiri, Mount Everest, Kanczendzongę, Ganesh Himal, Langtang Lirung, Dorje Lakpę i Gauri Shankar. Dobra baza wypadowa na trekking do Dhulihkel (4-7h) lub Changu Narayan (4.5h). Warto zwiedzić Bhaktapur, a później udać się do Nagarkot i zostać na jedną noc, ponieważ najlepsza przejrzystość powietrza jest zaraz przez świtem. Wysiadając z autobusu, skasują nas 200Rs…chyba jakaś oplata klimatyczna, jak nad morzem .
    • Dojazd z Katmandu zajmuje ok 2-2.5h. Najpierw trzeba dojechać do Bhaktapur (autobus rusza z Bagbazaar, 25rs), a następnie przesiąść się  w autobus do Nagarkot (50rs). Droga jest hardkorowa. Normalny, rozklekotany autobus, wbija na 1600 m, gdzie nie ma asfaltu (miota nim jak szatan!) i siłą umysłu starasz się sprawić żeby nie spadł w przepaść. Niesamowite doznanie. Ostatni autobus powrotny jest o 17:30 dlatego jeśli nie chcemy zostać na noc, trzeba wyruszyć wcześnie rano.
  • Park Narodowy Sziwapuri Nagardżun, 500NPR + rower 500NPR, bo są tu super trasy rowerowe, najbardziej popularna Scar Road, uznawana za jedną z najtrudniejszych. Można również wybrak się na wędrówkę do Nagi gompy i Budhanilkanthy. Jest również opcja dla fanów wspinaczki skałkowej
  • Kirtipur– 5km od Katmandu, dwie piękne świątynie buddyjskie, niestety dotkliwie zniszczone przez trzęsienie ziemi
  • Pharping – jeśli ktoś nie ma ochoty na zwiedzanie, to jest to dobra opcja żeby zahaczyc sie na kurs medytacji w klasztorze buddyjskich i wziąć udział w pielgrzymce
  • Bhaktapur – 1500 NPR, Trzecie najważniejsze miasto Doliny Katmandu, zwane również „Miastem Wielbiących”. Dumnie widnieje na liście światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. Czyste, zadbane i etniczne jak się masz! Sami newarczycy! (96%). Spacerując ulicami można spotkać mężczyzn w topi – tradycyjnym nakryciu głowy. Z biletem, mamy wstęp również do muzeów. Piękna architektura, piękne świątynie, uśmiechnięci ludzie. Dużo zwiedzania. Przy wejściu dostaniemy mapkę, jednak najlepiej zainwestować w przewodnika, albo dużo internetu, bo można się pogubić w tylu świątyniach i małych uliczkach
  • Patan, 1000 NPR  i kolejne piękne miasto z równie pięknym Durbar Square i uroczymy uliczkami. Zdecydowanie warto odwiedzić, ponieważ architektura Nepalu jest cudowna. Sporo chodzenia, jeszcze więcej zwiedzania. Niestety architektura Nepalu znacznie ucierpiała podczas trzęsienia ziemi, dlatego sporo budynków, jest w obecnie zabezpieczonych lub w trakcie odbudowy. Na szczecie widać na co idzie kasa w biletów!
  • Panauti – jeśli lubicie niewidzialne rzeki i rytualne kąpiele oraz więcej świątyń – polecam
  • Kodari, aż 4.5h drogi od Katmandu, znajduje się tu most przyjaźni łączący Nepal z Tybetem

Podróżowanie po Nepalu jest ciężkie ze względu na tragiczny stan dróg, albo ich brak. To istna serpentyna, z przepaściami i osuwiskami, ale podobno dopóki Nepalczycy nie krzyczą, to jest ok. Trzeba więc wziąć to pod uwagę planując przemieszczanie się oraz zwiedzanie.  Warto również sprawdzić czy nie wypada żadne święto, ponieważ wtedy autobusy nie kursują. O dziwo nie doświadczyliśmy żadnych opóźnień, chyba po prostu są wpisane w rozkład 🙂

Na pewno warto wyposażyć swój telefon w maps.me lub zapisać offline mapy z google.maps. Zasada jest taka, że warto pytać – w hostelu w restauracji np. gdzie jest przystanek lub ile powinnna kosztować taksówka/autobus. Zazwyczaj autobus dojeżdża wszędzie, więc jeśli taksówskarz się upiera, że koniecznie musicie z nim jechac albo rząda chorych sum, możecie powiedziec, że idziecie na autobus (który jest w sumie dużo tańszy i dostarcza atrakcji).

Podróże na własną rękę mogą być frustrujące i męczące, ale bardzo zachęcam do odwagi i kreatywności, ponieważ dzięki temu lepiej poznamy lokalną kulturę oraz pozwolimy zarobić lokalsom, a nie wielkim firmom wycieczkowym.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

 

Zakurzone Katmandu i skradzione nerki

WIZA (on arrival)

Wizę można ogarnąć sobie za pomocą pośrednika, czyli drożej lub na miejscu. W przypadku pierwszej opcji, wystarczy wrzucić wyszukiwarkę ‚wiza do Nepalu’ w i wyskoczy wam masa opcji. Jednak nie widzę sensu aby przepłacać. W Polsce nie ma Ambasady Nepalu, najbliższa znajduje się na terenie Niemiec, więc koszta rosną. My, jak i większość przybyłych do Katmandu, wybraliśmy opcję ogarnięcia wszystkiego na miejscu.

Po przylocie udajemy się do totalnego chaosu. TŁUM LUDZI z jakimiś papierami, to jedyne co widzimy. Po chwili tłum, zaczyna kształtować się w coś przypominającego kolejkę, albo trzy. Czytałam, że w dwójkę jest łatwej, bo jedno może stanąć w kolejce, kiedy drugie ogarnia papiery. W praktyce, wszyscy biegali i pytali o co chodzi i jakie papiery są potrzebne i po co automaty (po lewej). Otóż:

IMG_20181102_144454

KROK 1:

a) JEŚLI MAMY ZDJĘCIA WIZOWE wchodzimy na salę i udajemy się do Pana, siedzącego po lewej stronie (za podestam do pisania) i nabywamy u niego formularz wizowy, który wypełniamy (dane, miejsce noclegu, ilość gotówki itp.) – Pan nie mówi po angielsku. Więc mamy 2 zdjęcia, paszport, formularz, gotówkę do zapłaty i karteczkę z samolotu, którą zawsze wreczają do wypełnienia białaskom.

b) JEŚLI NIE MAMY ZDJĘĆ WIZOWYCH – również po lewej stronie, za Panem, stoją automaty, w których możemy uzupełnić wszystkie dane (i formularz nam nie potrzebny) oraz możemy zrobić zdjęcie

(w tym czasie, druga osoba może już trzymać kolejkę, jest  tak długa, że spokojnie uda wam się wszystko wypełnić)

KROK 2:

Następnie udajemy się z wypełnionymi dokumentami i paszportem do okienka, gdzie pobrana zostanie opłata za wizę. Opłata może być pobrana w wielu (wypisanych nad okienkiem) walutach, jednak najbardziej popularna jest Rupia Nepalska i dolce. Obok okienka ( z prawej strony), znajduje się również punkt wymiany walut i bankomat (warto wypłacić/wymienić sobie kasę na Prepaid taxi). Zdecydowanie polecamy prepaid taxi, aby nie przepłacić.

CENY WIZ:

  • 15 dni– 25 USD
  • 30 dni – 40 USD
  • 90 dni – 100 USD

Kolejka jest naprawdę długa, więc faktycznie warto, aby jedna osoba zajęła miejsce, a druga ogarnęła formularze, które można wypisać stojąc w kolejce. W tym czasie można również załatwić np. kwestię pieniędzy na taksówkę czy wizę. Po upływie ok 1h/1,5h…podchodzimy do okienka, gdzie Pan nakleja zdjęcie na formularz wizowy i zabiera gdzieś drugie. Płacimy i dostajemy potwierdzenie zapłaty, z którym udajemy się do drugiej kolejki

KROK 3

Druga kolejka, stoi po stempelek w paszporcie. Jest dość chaotyczna, więc warto pilnować miejsca. Należy też zwrócić uwagę na to, po jaką wizę stoimy – na ile dni. Na okienkach i nad nimi widnieją odpowiednie informacje. Oczywiście ustawiamy się w kolejce dla osób bez nepalskiego paszportu. Po kolejnej godzinie jesteśmy wolni.

KROK 4

Po takim czasie, nasze bagaże już dawno przyjechały i leżą rozwalone wokół taśm.

KROK 5

Prepaid Taxi – cena na Freak Streat (Plac Durbar) to 800Npr (24zł). Są dwa okienka, które mijamy wychodząc – pierwsze, po lewej i drugie, kawałek dalej, po prawej. Ceny są takie same, jednak wybraliśmy drugą opcję. W żadnym punkcie nie wiedzieli gdzie leży nasz hotel, więc wybraliśmy Pana, który wcześniej zadzwonił do hotelu i ustalił co i jak.

NOCLEG

  • Himalayan Guest House, prywatna toaleta/osobno ciepły prysznic na piętrze/wentylator/7 nocy/ 2os/ 265PLN – bardzo dobra miejscówka, na legendarnej, hippisowskiej Freak Street, dosłownie za rogiem znajduje się Durbar Square. Mieszkając w tej okolicy, warto wyrobić sobie specjalny permit na okres ważności wizy (za free). Wchodząc od strony Freak street (w kierunku Durbar), dochodzimy na plac i skręcamy w lewo, do końca (biały budynek). DSC07646.JPGHotel prowadzony jest przez fajną parkę Chinkę i Nepalczyka, więc można zjeść u nich dużo dobroci w niskiej cenie.

ZWIEDZANIE

  • Durbar Square1000NRr/os. Bilety kupujemy w budkach przy wejściu na plac. W celu przedłużenia permitu, udajemy się do Site Office na Placu Durbar lub do Katmandu Metropolitan City Office na planu Basantapur od  Freak Street (7:00-18:00)
  • Stupa Swayambhu200NRs/os – Śnieżnobiała pagoda, będąca symbolem stworzenia, którą zdobią wszyskowidzące oczy Buddy. Według legendy powstała z kwiatu lotosu, który rozkwił na środku jeziora, jakim zlane były ówczesne tereny Katmandu. Piękne okolice stupy, zostały niestety zniszczone w trzęsieniu ziemi w 2015 roku. UWAGA NA MAPŁY!
  • Buddhanath400NRs (wieczorem bez opłat). Znany ośrodek buddyzmu tybetańskiego, których tradycja jest starannie kultywowana. O godzinie 4:00 i 15:00 w można wziąć udział w Pudży i doświadczyć buddyjskiej modlitwy. Na przeciwko wejścia do stupy znajduje się świątynia Tamang (5:00-11:00/15:00-17:00), z której można podziwiać piękny widok na pagodę. Mistycyzmu dodają zapalone przez mnichów, lampki maślane. Warto również odwiedzić świątynie Shechen Tennyi Dargyeling, gdzie również można zatrzymać się w prowadzonym przez mnichów hotelu
  •   Paśupatinath- 100NRs, (4:00-19:00) – jedyna z 4 największych na subkontynencie indyjskim DSC08108.JPGświąty-nia Śiwy. Przewodnik – kolejne 1000NRs. Miejsce to przywodzi na myśl indyjskie Waranasi. W świętych wodach Badmati odbywają się rytualne kremacje, które inaczej niż w Waranasi – można fotografować. Niestety…do głównej świątyni TURYŚCI WSTĘPU NIE MAJĄ i można jedynie podziwiać z daleka złoty posąg wierzchowca Śiwy – Nandi. Najlepszy widok na świątynie i ceremonie, znajduje się na drugim brzegu rzeki. Jest to jedna z nielicznych świątyń, której nie składa się ofiar ze zwierząt.
  • Spacer/ zakupy na backpakerskiej dzielnicy Thamel – warto wpaść tu na koncert, piwko, i dobre jedzenie oraz zakupy przed trekkingiem lub po suweniry
  • PATAN (Lalitpur) – 1500NRs – na zwiedzanie Patanu i Bhaktapur, dobrze jest wyposażyć się w bardzo rozbudowany treściowo przewodnik, poczytać w internecie lub wynająć przewodnika. Są to piękne starożytne miasta, każde z nich posiada plac Durbar i mnóstwo zabytków dookoła. Każde miejsce, nawet najmniejsza światynka ma swoją piękną historię. Płacimy za wstęp do miasta, muzea są w cenie.
  • BHAKTAPUR- 1000 NRs
  • NAGARKOT – 200NRs punkt widokowi na Himalaje w klimatycznej, górskiej wsi. Droga pod górę i z góry jest pełna wrażeń (urwiska i brak dróg). Jednak piękne widoki gór i pól ryżowych rekompensują wszystkie zdobyte siniaki. Najlepsze widoki ukazują się zaraz o wschodzie słońca, dlatego warto zostać na noc i wspiąć się na najwyższy hotel, ponieważ żaden konkretny viewpoint tak naprawdę nie istnieje.  Przy bezchmurnej pogodzie można dojrzeć  szczyty Dhulikhel, Everestu, Kanczendzongi i wielu innych. Jest to też baza wypadowa na krótki trekkingi.

Poza tym klawe okolice, o których warto poczytać i je odwiedzić, jeśli mamy dodatkowy czas i chcemy uciec od kurzu miasta:

  • Park Narodowy Sziwapuri Nagardżun
  • Kritipur
  • Pharping
  • Panauti
  • liczne muzea (np. narodowe lub militariów)
  • W opcji jest także pałac Narajanhiti – 500NRS, do którego nigdy  nie udało nam się dotrzeć. To była rezydencja nepalskich królów, która stała się miejscem krwawej masakry, podczas której zginęła ówczesna para królewska. (Monarchia została obalona w 2007r. i na banknotach zamiast króla, widnieje Mt. Everest)

Odradzam, albo byłam po prostu zawiedziona:

Garden of Dreams – rozumiem, że dla lokalnej społeczności, takie czyste, zadbane miejsce z przystrzyżoną trawką jest super, bo można schować się przed tłumem ludzi i kurzem. Jednak dla żądnych przygód, miejsce to jest dość nudne. Ładne, ale jest tam tylko restauracja i zielona trawka, na której można posiedzieć i odpocząć za 200NRs (6zł). Obszar jest mały i po ogrodach mogołów…ni to garden ni to park. Jak macie kasę i dużo czasu –  ok.

ŚRODKI KOMUNIKACJI

NO NIE! NIE MA TUKTUKÓW!

Po Katmandu najlepiej poruszać się pieszo lub lokalnymi autobusami, które odjeżdżają zazwyczaj z okolicy Ratna Parku. Niestety w Nepalu TUK TUK to bardzo rzadki widok, więc alternatywą jest również skuter lub TAXI. Skutera nie polecam na początek, ponieważ azjatyckich technik jazdy lepiej uczyć się w mniej zatłoczonych miejscach.

LOKALNY AUTOBUS vs TAXI

Lokalny bus w gruncie rzeczy nie trudno znaleźć, jednak warto pytać przechodniów gdzie dokładnie znajduje się przystanek (są oznaczone na maps.me). Przed autobusem stoi taki ważny ziomeczek, który wykrzykuje cel podróży oraz listę przystanków. Zbiera on również hajs w trakcie podróży lub przy wysiadaniu.

PORADY:

  1. nie siadaj z przodu
  2. powiedz kompanom podróży gdzie jedziesz, to powiedzą Ci gdzie wysiąść (chociaż nie mówią po angielsku)
  3. Przy wysiadaniu, tłum ludzi może utrudniać to zadanie, więc krzycz! Bo nie wysiądziesz i pojedziesz dalej

Oczywiście, że podróż autobusem trwa troszkę dłużej niż taxi, jednak dostarcza wielu przygód i znajomków. I JEST BARDZO TANIO!

BHAKTAPUR – taxi 400NRs(12zł) w jedną stronę/ Bus – 20NRs (0.86gr) (ok 30min)

O ile w Indiach nie odważyłabym się na lokalne środki transportu, tak w Nepalu jest cacy! Oczywiście, wszędzie trzeba się pilnować, jednak nepalczycy są z reguły bardzo pomocni i serdeczni.

ŚWIĘTA!!!

Bardzo ważne przy planowania zwiedzania, zakupów bądź podróże po mieście lub między miastami jest sprawdzanie czy nie zbliża się lub nie odbywa się żadne święto. W tym czasie ceny biletów mogą wzrastać, większość sklepów i zabytków może być zamknięta, a autobusy mogą nie jeździć. My musieliśmy przesunąć o jeden dzień podróż do Pokhary, ponieważ okazało się, że nasz zarezerwowany autobus nie kursował w apogeum Diwali, jakim okazał się być 9.11.2018. Tym samy straciliśmy trochę kasy za opłacony hostel.

BEZPIECZEŃSTWO 

W Nepalu ani razu nie poczuliśmy się zagrodzeni. Gubiliśmy się, łaziliśmy, piliśmy – nic. Po Indiach bałam się patrzeć na stragany, bo wiedziałam ze sprzedawcy rzuca się na mnie jak tylko zauważą zainteresowanie z mojej strony, a w Nepalu – luz. Chcesz kupić, kupuj, chcesz się targować – proszę bardzo, ale jak nie chcesz, nikt cie nie będzie zmuszał i za tobą biegał. To było bardzo dziwne. Ludzie w Nepalu są bardzo mili i pomocni, oczywiście nie wszyscy, wiec nie ufajcie każdemu. Ludzie albo szczerzą zęby i mijając nas krzyczą „namaste”, albo w ogóle nie zwracają uwagi na białych. W Indiach przejście 50m potrafi trwać godzinę, jeśli ustawi się kolejka do selfie.
Jeśli planujecie nocne eskapady, nocny przylot itp. – nie lękajcie! Nepal jest naprawdę spoko, łatwo wpaść na jakąś fajna imprezę, szczególnie w rytmie rocka. Maja jakieś rockendrolowe zapędy no! My zdecydowanie pokochaliśmy Nepal, który wygrywa z Indiami (tylko drogi mogliby ogarnąć).

Nie zgubcie nerki!

Jedyne przed czym nas ostrzegano, to wypadki drogowe. Po prostu lepiej nie trafić do szpitala, ponieważ handel narządami kwitnie i najczęściej wychodzi się z niego bez nerki. Z tego samego powodu, stan krytyczny lub po prosty no „nieciekawy”, kończy się śmiercią. 

No i warto tez uważać na latanie awionetkami, które krążą nad miastem jak szalone. Niestety, czasem gaśnie silnik. 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

NEPAL – przygotowania do podróży

Kolejną przygodę czas zacząć.

DSCN4778.JPG

Tym razem celem jest Nepal, jednakże jako typowi indiofile, chociaż na chwilę musimy postawić stopę na subkontynencie.

Na tę podróż chcieliśmy dać sobie co najmniej  2 lata…ale nie daliśmy rady. Rok po powrocie z Indii….WRACAMY. Decyzja zapadła w styczniu, więc znowu ciśniemy na 100% żeby zdążyć do Listopada.

Czemu do Listopada? Listopad-Grudzień + Marzec do najlepsza pogoda na podróże oraz trekking w Nepalu. Chcąc doświadczyć piękna Himalajów, należy wziąć to pod uwagę!

PRZYGOTOWANIA

Jak zwykle zaczęliśmy od zakupu biletów lotniczych – dość tanio, bo 3500zł 2os/2str. Od tej pory trzymam kciuki za Ukrainian Airline, bo opinie są dość przerażające. Research zaczęliśmy już zimą, ponieważ trzeba było trochę pokombinować. Jak wynika z moich obliczeń, bardziej opłaca się lecieć przez Indie, zamiast kupować bilety prosto do Katmandu. Znacznie częściej trafiają się promocje do Delhi, dlatego warto osobno kupić tani lot do Nepalu (oczywiście im wcześniej tym taniej, jak w PKP). No i tym sposobem zahaczymy o Indie ♥ (jeśli ktoś planuje jedynie transfer, wiza nie będzie potrzebna).

⇒ JAK SZUKAĆ I KUPOWAĆ BILETY LOTNICZE – „Jak tylko kupisz bilet, wszystko samo się układa” – Bilet do Indii

W między czasie kumulujemy kasę! Choć Rupia Nepalska jest 2x tańsza od Indyjskiej, ceny po trzęsieniu ziemi w 2015 trochę wzrosły.

Booking już klepnięty, nie ma co czekać i liczyć na szczęście na miejscu, tracąc czas na poszukiwania. Pamiętajmy – mamy SEZON podróżniczy, jest to też idealny czas na zdobywanie szczytów, więc oczekujemy inspirujących tłumów. Co więcej, w listopadzie wypada również Diwali – święto świateł, które automatycznie powoduje wzrost cen dla przybyłych białasów.

  • Booking – 6 miesięcy przed podróżą (i już brak miejsc w hostelach) – pozostaje couchsurfing.
  • Samoloty Indie-Nepal – 4 miesiące? trochę za późno się za to zabraliśmy i zapłacimy za to 😦 +500zł – lecieliśmy z JetAirways i Royal Nepal Airlines
  • Główny przelot – poszukiwania zaczynam bardzo wcześnie 10 miesięcy wcześniej, ponieważ muszę wcześniej klepnąć urlop w pracy
  • Kondyszka – 4 miesiące wcześniej + cały rok rowerowania ok 20km dziennie + weekendowe trasy ok 80km

Trasa podróży

Kraków » Kijów 1 dzień» Delhi (szybki transfer) » Katmandu i okolice (8 dni)» Pokhara(11dni)» Sauraha (Chitwan)(3dni)» Katmandu (2dni) » Delhi (4dni) » Kijów (szybki transfer) » Kraków

Co zabieramy?

  • zdjęcia do wizy nepalskiej, zdjęcia do legitymacji trekkingowca (ok 8sztuk)
  • leki na chorobę wysokościową – 1,5USD/150NPR – pół z rana i pół na wieczór. Kiedy na szlaku jest źle – schodzimy niżej i pijemy dużo wody mineralnej!
  • wszystko co zniechęci pijawki do krwawych drinków ( wsytępują od lutego do kwietnia)
  • coś co ukoi ból i powstrzyma ewentualna infekcję, jeśli jednak nieświadomie oddamy krew
  •  ciepłe ciuchy (wrzesień-styczeń), szczególnie jeśli planujemy trekking (temp. do -5 stopni, brak ogrzewania)
  • rękawiczki
  • softshell
  • polar
  • śpiwory (wrzesień-styczeń w base campach temp. -5/-10, w lodgach jest bardzo zimno)
  • okulary przeciwsłoneczne
  • odpowiednie ciuchy (poliestrowe! – szybko schną i wchłaniają pot, więc nie zmarzniemy)
  • wysokie skarpetki
  • kijki trekkingowe
  • mugga! 50% deet
  • tabletki do uzdatniania wody (w przypadku trekkingu)
  • batoniki Granola zwane w Nepalu: Trekkers Fuel/ orzechy nerkowca (kupujemy na miejscu!)
  • dobre, wygodne buty trekkingowe! (proszę tu nie oszczędzać!)
  • power bank solarny (z prundem w górach ciężko, noo chyba że wódka)
  • APARAT + dodatkowe baterie
  • Reszta po staremu: Co zabrać do Indii. Left hand free!

Kondycja!

Każdą podróżą się przejmuję i nie chciałabym żeby coś mnie ograniczało, np. ja sama. Więc wracamy do treningów! Na wysokości 4500 m.n.p.m wysiłek fizyczny to mega wyzwanie (zwłaszcza z zerwanym więzadłem), więc wzmacniamy siły, serducho i ciśniemy dobre kardio, bo stalowe łydki od rowerowych kilometrów już mamy!

Do trekkingu namówił nas Szef Kamila, który wraz żoną poliglotką gotuje i zwiedza świat:

https://www.kuukandtravel.com/jak-dotarlismy-na-himalajski-mbc-4500m-npm-i-jak-to-zrobic-zeby-sie-nie-zajechac-p/

 

Refleksja

W pewnym momencie, jak już postawi się człowiek życiu temu, zamanifestuje swoją obecność i ustali co mu pasuje, a  co nie, jakie ma cele i potrzeby, to się wszystko samo układa. Inspirujący i mądrzy ludzie pojawiają się na drodze i wtedy już ciśniemy prosto do celu.

Mumbaj 2.0

Koniec

Podróż zatoczyła koło.

Eskapada z Udajpuru trwała około 20 godzin, a pogoda zaczynała dawać się we znaki. Zbliżał się ogromny upał i wysoka mumbajska wilgotność powietrza, która robi ten klawy, egzotyczny klimacik.

Podróżując po dużych miastach, warto sprawdzić sobie, na której stacji chcemy wysiąść, eliminując te najbardziej zatłoczone. W dniu naszego przyjazdu do Mumbaju, panował ogólny spokój (jeśli można to tak nazwać), jak się okazało była to cisza przed burzą, którą wykorzystaliśmy na zwiedzanko, zaraz po zalogowaniu się w hotelu:

Hotel Holiday Inn – 3 noce, dwie osoby – 242 zł Rs. 4 500 – Największy highlife zostawiliśmy na koniec, żeby odpocząć, umyć się porządnie i zregenerować przed powrotem. Najdroższy i najładniejszy hotel i tylko tu spotkaliśmy karaluchy ♥

Galeria zdjęć obiektu

Warto pamiętać, że w Mumbaju ceny w ogóle nie są adekwatne do oczekiwanego poziomu. Moim zdaniem w tym jednym mieście warto przepłacić. Oczywiście hotel 2 gwiazdkowy kompletnie nie odpowiada europejskim standardom. W ogóle nie ma co się tym sugerować. Czytamy opinie i jeśli jest czysto i estetycznie, bierzemy. Tutaj najmniejsza wątpliwość zdecydowanie może przerodzić się w dramat, jeśli ją zignorujemy.

JEŚLI MACIE ZNAJOMKÓW W INDIACH SPYTAJCIE W KTÓREJ DZIELNICY SZUKAĆ, bo może być przypał 😡

Nasz hotel był idealną bazą wypadową. Daleko od Dharavi – Mumbajskich slamsów, blisko plaży Chowpatty i raczej ogarniętych dzielnic, w bliskiej odległości od wszelkich znanych miejsc, ale nie na tyle blisko żeby za tą odległość płacić. Najwięcej backpakerskich opcji noclegowych znajduje się na Colabie, ale jeśli nie chcecie spać innymi osobami w pokoju, to zwykle hostele i hotele będą droższe, bo Colaba jest dość fancy.

Bez tytułu

Zachód na Dalekim Wschodzie

Mumbaj dużo czerpie z Zachodu. Większość kobiet zrzuca tu sari dla dżinsów i wbija do klubów, uroczych kawiarenek i parków. Wszędzie widać również eko-propagande, co jest super, ponieważ świadomość ludzi w związku z zanieczyszczeniem szybko się zmienia. Młodzi ludzie przyjeżdżają tu z miast takich jak Waranasi aby mieć szansę na lepsze życie. Po prostu.

Zachód zachodem, piękne parki z nietoperzami, dosko plażo, imprezki…ale zapachu szczochów i truchła tak szybko pozbyć się nie da.

Śmierdzi. No śmierdzi, gwarantuję wam, że gdyby w Polsce było tyle ludzi na metr kwadratowy i pora monsunowa, śmierdziałoby 2x gorzej.  Stąd okropnie wyglądające fasady budynków, niedopracowany system kanalizacji…ale w Dharavi (slamsach) na prawie każdym, blaszanym dachu dumnie sterczy antena telewizyjna! 🙂

Ale!

Lubicie stereotypy o slumsach i biedzie w Indiach?

DSCN3181.JPG

Pewnie, że jest bieda. Jak i u nas. A co państwo z nią robi? Buduje wieżowce, które niestety stoją puste, ponieważ biedni ludzie, którzy dostają mieszkania, wolą je sprzedać i wrócić na ulicę.

Holi, kolorowy proszek i śmierć

Crazy Mumbaj jest naprawdę spoko. W końcu można założyć bluzkę na ramiączka i się nie przejmować (tak bardzo). Chyba że wpada Holi. Bębny, płonące stosy, imprezy, woda i mega chemiczny proszek, którego lepiej unikać, jak radzą sami Indusi.

HOLI jest odpowiednikiem naszego śmigusa-dyngusa, jednak da się zauważyć, że to Ci najbiedniejsi bawią się po staremu, oblewając wodą i rzucając proszkiem, a „wyższe sfery” walą na cool imprezki i specjalnie posypują się proszkiem żeby wrzucić zdjęcia na insta. W tym aspekcie jestem zawiedzione Mumbajem, ponieważ w innych miastach świętuje się z większa pompą. Oczywiście nie zapominając o uciesze turystów.

Co warto zobaczyć w Mumbaju:

  • Plaże Chowpatty, na której podczas Holi jest imprezka
  • przejść się Marine Drive
  • odwiedzić muzeumChhatrapati Shivaji super fajne!
  • zobaczyć Bramę Indii jeśli chce wam się stać w kolejce (nam nie chciało się stać)
  • Odwiedzić Kanheri Caves w Parku Narodowym Sanjay Gandhi. Jaskinie, w których medytują mnisi. Odbywają się tam również wykłady przez nich prowadzone – na miejsce dojeżdżamy taxą/tuk tukiem, kupujemy bilet i po terenie parku możemy przemieszczać się wypożyczonym rowerem, rozklekotanym autobusem (super przygoda, bilet kupujemy w środku), albo z buta!. Najlepiej sprawdzić sobie też godziny odjazdów i wziąć jedzenie!
  • Warto po prostu pospacerować po Mumbaju
  • przejechać rozpędzoną motorikszą przez Dharavi. Podobno są tam wycieczki i jest luz, ale jakoś wolałabym unikać…
  • Handing Garden – park z wielkimi nietoperzami i spokojem
  • dworzec główny Chatrapati Shivaji Maharaj Terminus – piękno brytyjskiej architektury
  • Ogólnie warto połazić i podziwiać kolonialne budowle

I wiele innych atrakcji jak rejs na wyspę Elephanta, na którą zabrakło nam czasu, zwiedzenie Navi Mumbaju etc. Jest co robić!

 

Ofiary Udajpuru

„Udajpur jest niczym drogocenny klejnot, otoczony połyskującymi w słońcu wodami jeziora Pićola i zielonymi wzgórzami Arawali.”

Przynajmniej dopóki nie wejdziesz w nieodpowiednią uliczkę i nie rozszarpią Cię bandy dzieciaków. W skali poczucia bezpieczeństwa w ciągu dnia 10/10, nocą 5/10. W sumie to w każdym z miast przekroczyliśmy tą magiczną, nocną granicę bezpieczeństwa i weszliśmy gdzie nie trzeba. Uważam, że mieliśmy OGROMNEGO farta.  Chcą skrócić sobie drogę wleźliśmy w uliczkę gdzie celebrowano narodziny dziecka, więc wszyscy zlecieli się wokół nas i zaczęli nas szarpać krzycząc „BABY! BABY! BABY!”…źle trafili, bo dzieci to my nie lubimy. Dostłownie uciekaliśmy!

Shakirrrra w Udajpurze!

Jednakże warto odwiedzić. Cudowne miasto, ogrom punktów do odhaczenia, ale lokalsi i tak najbardziej szczycą się tym, że była tam Shakira i kręcona była Ośmiorniczka (1983), której pokazy odbywają się wieczorami w każdej knajpce.

Niestety jest to też jedno z miast,w których biura turystyczne mają duże pole do popisu (zaraz po Agrze). Wcisną wszystko, nawet zwiedzenie restauracji, gdzie jadła nasza kolumbijska gwiazda. Dlatego odwiedzając niektóre miejsce np. Pałac maharadżów Udajpuru (City Palace), które stanowi kompleks 11 innych, mniejszych pałaców, muzeów, hoteli…trochę wybulimy. Ale nie trzeba wchodzić wszędzie, sami możecie zdecydować co chcecie zobaczyć w środku. Co ciekawe, wciąż mieszka tam rodzina Maharadży, stąd część kompleksu jest niedostępna zwiedzającym. Szału nie ma, ale wejdźcie. Nie polecam również drogiego rejsu po jeziorze, który kończy się na wyspie Nehru, na której jest tylkooo wspomniana restauracja. Plusem jest to, że można obczaić dzięki temu City Palace z innej strony i przyjrzeć się bliżej sławnemu hotelowi z XVII w. (Lake Palace) na wyspie Dźagniwas (Jagniwas).

WYWALCIE PRZEWODNIK!

Ale tylko trochę. Po prostu nie bójcie się wyjść poza propozycje przewodnika. Pytajcie lokalsów co warto zobaczyć, łaźcie, gadajcie i testujcie. I tak wszędzie będą wam się naprzykrzać lokalni przewodnicy, którzy narzucą wam pewną trasę i klimat zwiedzania, więc zdecydujcie sami. My mieliśmy internet i dobry, papierowy przewodnik bogaty w opisy również mniej znanych miejsc.

Zwiedzanie od kuchni

Jest coś fajnego w tym mieście i może być to związane z jedzeniem. To jedno z niewielu miejsc, które oferuje szeroki wachlarz warsztatów kulinarnych, z których oczywiście nie przepuściliśmy. Ludzie są super i tak pozwalają wbić Ci do kuchni, dzięki czemu można uczestniczyć w przygotowaniach swojego posiłku. Jak przypomnę sobie te wieczory w restauracji na dachu z widokiem na Udajpur, to czaję tą całą romantyczność.

MUST-SEE!

  • Ślipgram oddalony od centrum Udajpuru 3km w pobliżu wioski Havala. Jest skansen poświęcony lokalnym grupom etnicznych (rękodzieło, chaty, kult itd.), a codziennie o 17.30 można zobaczyć folkowe występy artystyczne i zakupić czadowe rękodzieła, napić się czaju z miłym staruszkiem i poczuć zupełnie inny klimat Indii. Czill i otwarci ludzie.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

  • Sahelion Ki Bari – ogród dam dworu z XVIII w. Piękny park, gdzie można uwalić się na trawsku i odpocząć od zgiełku ulic, takie oko cyklonu.
  • Sadźdźangarh – Pałac Monsunowy na wzgórzu. Strasznie zaniedbany, ale panorama klawa jak cholera.
  • Królewskie Cenotafy i muzeum Ahar – zdecydowanie piękne miejsce, wśród skalistych gór gdzie możemy uciec przed turystami
  • Muzeum Bagore ki Haveli – malutkie muzea w Indiach raczej leżą i kwiczą, często zalane wodą, walają się tam jakieś przypadkowe taczki, miotły. Kasa z biletów raczej nie idzie na renowację, ale muzea są warte odwiedzenia. W Bagore możemy zobaczyć np. największy turban na świecie! CZAD?! eeheee.
  • STEPWELLS!!! – NIE ZNAJDZIECIE TEGO W PRZEWODNIKU, dlatego polecam sobie wrzucić stepwells na mapce i zobaczyć zajebistość architektury Indii. Do spaczangowania! → http://www.walkthroughindia.com/walkthroughs/10-ancient-popular-stepwells-india/
  • Eklinji Tempel XVw, piękna no piękna…nie można robić zdjęć i stoczycie walkę z okropnymi dziećmi żądającymi słodyczy i pepsi, ale warto. (Naprawę bezczelne dzieciaki). Cudowne rzeźbienia.
  • Warto wjechać sobie kolejką linową na Sunset Point. Mocna prowizorka, balustrady z bambusa i trochę syf, ale kto tam się przejmuje.
  • GALERIA HANDLOWA → McDonald! Punkt główny każdej szkolenj wycieczki. Dostępne są wege opcje, bardziej rozbudowane menu ostrości oraaaaz najlepsze lody na świecie. Więc warto go odwiedzić po wizycie w KINIE! Które wygląda jak drogie kasyno, fotele są rozkładane i mega wygodne, a kosztuje jedyne 200Rs (12zł). Co ciekawe, przed seansem należy odśpiewać hymn narodowy, oczywiście jeśli będzie on śpiewany w filmie przez aktorów, należy wstać i śpiewać z nimi. Pozostaje nam hindi, albo angielskie napisy.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

ALE ALE! HOLA HOLA! Nie mogę nie wspomnieć o zajebistych ludziach!

IMG_20170310_200921.jpg

Mahendra, Monis, Honey i reszta śmiesznej ekipy, która umilała nam każdy wieczór w Cafe Chillax (https://www.facebook.com/CafeChillaxUdaipur/) w hotelu Kaveri Palace. Absolutnie najlepsze wieczory, ciężkie nocne rozkminy na dachu, boolywoodzkie tańce, wspólne pichcenie i najlepszy tandoordi chicken na świece całym! Cholernie polecamy tych panów:) Na dodatek Monis przygotował mi super owsiankę z jakiejś kaszy, która wyleczyła mnie z żołądkowych problemów, z którymi walczyłam przez caaaaaaałą niemal podróż. SZACUN.

 Strasznie ciężko było nam opuścić piękny Udajpur i nowych przyjaciół. Zwłaszcza, że ostatnim przystankiem był Mumbai…kres naszej podróży.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

 

Hippisowski Puszkar

Puszkar, to jedno z najbardziej zajebistych miast Indii jakie odwiedziliśmy. Nie sposób opisać co tak naprawdę w nim urzeka. Czysty chill, Bob Marley, ale wciąż po indyjskiu!DSCN2289.JPG

ŚWIĘTA ŚWIĘTOŚĆ ŚWIĘTOWANIA

Na początek kilka ważnych informacji. Puszkar to święte miasto położone nad równie świętym jeziorem, nad którym wznosi się jedyna w Indiach ŚWIĘTA ŚWIĄTYNIA Brahmy. Co więcej, w mieście nie zjemy pysznego kurczoka tandoori, gdyż panuje całkowity zakaz jedzenia mięsa. Oficjalnie nie można również pić alkoholii i zażywać

DSCN2317.JPG

substancji odurzających…czego akurat jest tu pod dostatkiem (nasz host był tak zjarany, że mieliśmy problem z zameldowaniem się w hostelu:)).

Inną ważną regułą, której należy przestrzegać jest nie afiszowanie się z uczuciami. Trochę krzywo na to patrzą.

 

Satisfy My Soul

Pomimo surowych restrykcji, ta piękna mieścinka położona pośród gór powala swoim hippisostwem i zajebistością. Przede wszystkim to schronienie dla wszystkich, którzy mają wywalone na przereklamowane Goa i chcą przy muzyce Boba Marleya napić się czaju. TO CO UDERZA to średnia wieku…albo młodzi ludzie, albo hippisy po siedemdziesiątce – SZANUJĘ. Ale też rodziny z dziećmi, wyluzowane mamuśki i tatuśki. A najbardziej powala fakt, że…TO WŁAŚNIE TU ZAOPATRUJĄ SIĘ WSZYSTKIE INDYJSKIE SKLEPY NA ŚWIECIE! Bez jaj. To raj. Więc jeśli planujecie odwiedzić Puszkar, wstrzymajcie się za zakupami…tutaj dostaniecie wszystko i nie przepłacicie. Ceny zazwyczaj są spoko i nie trzeba się targować, chociaż warto próbować. Lokalsi raczej dostosowali się pod tym względem. I tym samym możemy tu nabyć np. super etniczne nerki za 12 zeta, plecaki za 6zeta, pięknie zasłony/narzuty w charakterystyczne wzory i mandale NIE NIE NIE! NIE ZA 120zł jak w Polszy…ale za 12zł. Interes życia.

No i tak.

Bob marley, hipisi, dzieci, zakupy, ale też KLIMAT. Klimat, bo wciąż indyjski pomimo tego wszystkiego. Nie ma takiego syfu jak w Waranasi, nie jest też tak zachodni jak Mumbaj czy Dżajpur, posiada swój indywidualny klimat tzn. krowie placki, trochę cyndzi, trochę strasznie szybko zapiżdżają nocą najebusy na skuterach, ale jest też chill, warsztaty jogi, mehendi, wyrób biżuterii, darmowe warsztaty gry na didgeridoo czy bębnach czy WIELBŁĄDZI TARG. Jest co robić. Fajnie wbić tu na dłużej i trochę odpocząć, wynająć skuter i pojechać na pustynię czy coś.

Nawet nie piszę co warto zobaczyć. Na pewno warto się poszlajać. My już mieliśmy dość nagabywania w hinduistycznych świątyniach więc obchodziliśmy je szerokim łukiem, zagłębiając się w niezbadane uliczki Puszkaru.

Pod pewnym względem Puszkar przypomina mi ul. Sławkowską w Krakowie – masa naganiaczy wciskających ulotki o bibce, albo menu.

No i szpital mają klawy -> ChECK!

Pewne jest to, że każdy tam wraca. Klimatu tego miejsca nie da się opisać, po prostu trzeba tam wbić i posłuchać transów z hinduistycznej kapliczki, na szczycie góry o zachodzie słońca.

DSCN2494.JPG

JAK DOTRZEĆ DO PUSZKARU?

Pędzimy pociągiem do Adźmeru, a następnie Jeepem za 250Rs jakieś 11km. Taxa dowozi nas tylko na obrzeża, ponieważ do miasta samochody mają zakaz wjazdu. Pewnie da się pojechać taniej, da się też drożej, można się z kimś zrzucić. Ale panowie się tam nie pierdzielą, jak nie pasuje cena – nie jedź:) Za przejechanie tej trasy i piękne górskie widooooooki dałabym i 500Rs. Z powrotem również nie ma się o co martwić, w mieście pełno jest miejsc, gdzie zaklepiemy sobie autko na powrót. Riksze raczej nie jeżdżą, autobusy również.

POGODA – klimat pustynny – gorąco za dnia, piździ nocą. Mimo wszystko  są to góry, więc jest chłodniej niż w tym cholernym Dźajpurze. 

Musicie zwrócić uwagę na:

  1. przerośnięte ryby w jeziorz, które karmione są kwiatkami (będą próbowali wam je wciskać czasem za hajs, czasem za free)
  2. NAD JEZIOREM NIE MOŻNA ROBIĆ ZDJĘĆ
  3. NA GHATACH ZDEJMUJEMY BUTY! można schować je do plecaka jak nikt nie widzi, albo zostawić w takiej śmiesznej szafeczce przy zejściu

ZAKUPY

  • Gdyby ktoś skusił się na paczuszkę z etno ciuchami – cena do polski 250zł/10kg
  • warto kupić kadzidełka (prawdziwe takie), wszystkie ciuchy i narzutki świata, piękną biżuterię, HERBATĘ i PRZYPRAAAAWY

70 lat hippisowania

A ja i tak nie zapomnę tego pierwszego dnia, kiedy błądziliśmy spoceni szukając hostelu, GPS nawalił, oblazły nas mrówki, trochę penialiśmy, bo nie wiedzieliśmy czym zaskoczy nas to miasto, aż natrafiliśmy na 70 letnią hipisiarę w kolorowej zwiewnej sukience, z laską niczym druid, która tylko rzekła „Follow me…” w tej chwili zupełnie wyluzowaliśmy i tylko się uśmiechęliśmy… w jej ślimaczej wędrówce umilanej pogawędką, doprowadziła nas dokładnie do bazy.

(Fajnie było tez jak podczas zakupów, ziąber pojechał do domu, żeby przywieźć mi narzutę w Buddą i kazał nam pilnować sklepu! no i ten magiczny wieczór z transami na górze Gayatri w świątyni Pap Mochani Mandir. No dosko tak ♥).

I JEDZENIE TEŻ JEST DOSKIE!

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

CHOLERNY DŹAJPUR

Po kolejnej podróży pociągiem już dawno zapomniałam o poradach dotyczących unikania podróży nocą, więc standardowo – do Dźajpuru przybyliśmy właśnie wtedy.

 

 

MIAMI W INDIACH

Jedyne miasto , którego przedmieścia nie były śmietnikiem. Szokowały natomiast scenerią rodem z Miami. Palmy, piękne białe domki, same markowe sklepy i neony, wszędzie neony. I kolejny szok – sygnalizacja świetlna! Sprawna! Efektowna i efektywna!

I to by było na tyle.

Poszliśmy szukać naszej bazy. Jak się później okazało, znajdowała się w najgorszym z możliwych miejsc. Plątanina uliczek, paskudnych dzieci i dzikich świń. Z czego dzikie świnie i uliczki były najbardziej spoko. Po drodze spotkaliśmy też radosny kondukt weselny, co tchnęło w nas trochę pozytywnego myślenia

Dotarliśmy do hotelu. Nasz pokój DELUX ĄĘ znajdował się na parterze, przy recepcji. Zaskakujące? Bez okien. Wyłożony w całości białymi, łazienkowymi płytkami i pajęczynami. Łóżkiem była dykta z 5cm materacem – ponoć dobre dla kręgosłupa! Co więcej, nasz weselny kondukt przybył z bębnami i śpiewami za nami! A konkretniej – za ścianę, która drżała z każdym dźwiękiem ♥ Do tego doszedł armagedon – gorączka, drgawki, skurcze brzucha, biegunka. Raczej mamy wywalone na hotelowe standardy, na głowę się nie lało, ale po kilku dniach, taka komora może męczyć psychicznie… no i ten BAS.

RÓŻOWE MIASTO WITA!

37 stopni, suche pustynne powietrze, gorączka – więc idziemy szukać różowego miasta zaznaczonego na mapie w przewodniku. Po kilku godzinach błądzenia z gps-em w tym cholerny upale, pytamy:

„Heloł Mister, du ju noł hał tu get tu pink siti? hę?”

” ooł stjupid pipol! Ol dźajpur is nołn as de pink siti!”

Serio? Kurde serio?! Gdzie?!

Przekonani, że Indusi pewnie wymalują jakąś starą część miasta na różowo, gdzie wszyscy będą strzelać foteczki, nie wpadliśmy na to, że ten łososiowy kolor wszędzie „widoczny”, wymieszany z kurzem, to właśnie sławetny róż. Face palm.

Dżajpur nie zawsze był „różowy”, dopiero dla uczczenia wizyty księcia Alberta, wymalowano budynki na powitalny róż. Ten design jest utrzymywany po dziś dzień i to pod groźbą kary jeśli od odświeżenia ścian będziemy się wykręcać.

MUST-SEE!

Ruszyliśmy dalej. Do odhaczenia w ciągu 4 dni:

Pałac Wiatrów – Hawa Mahal  z cudowną fasadą składającą się z pierdyliona małych okienek, które umożliwiały odizolowanym od społeczeństwa Damom Dworu, podglądać życie ulicy. Jesto miły akcent przywieziony przez mogołów (tzw. Parda).

 

  • Pałac Miejski
  • Dźantar Mantar
  • Fort Amber –  warto dać strażnikowi w łapę, żeby zabrał nas w zamknięte dla turystów części fortu
  • Nahargarh
  • Jaigarh
  • Royal Gaitor

Pałac Wiatrów – Hawa Mahal 

Znany z klawej fasady, bryzy i świstu wiatru. W środku – no cóż – szału nie ma. Warto pytać o bilet studencki (jeśli mamy legitymację).

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Fasada przypominać ma koronę Kriszny. Składa się z 953 malutki okienek, które umożliwiały kobietą obserwowanie życia ulicy. Jest to związane z tradycją pardy, która z  przywędrowała wraz z mogołami. Kobiety nie mogły brać działu w uroczystościach odbywających się na ulicy, więc przyglądały im się z ukrycia. Małe okienka i charakterystyczne koronkowe zdobienia, zapewniają w pałacu przyjemny chłodek i ten świst, którego nie słyszałam. W każdym radzie – warto zobaczyć.

IMPREZA U MAHARADŻY

Pałac miejski – siedziba Maharadży, którego rodzina wciąż zamieszkuje część tej hulaszczej hacjendy. Drugą część wynajmują bogaci ludzie słuchający dubstepu, żeby zrobić sobie wesele. Teren pałacu jest spory. Fajne są największe na świecie srebrne kadzie, w których maharadża rzekomo przewoził wodę z Gangesu (na zdjęciu poniżej). Poza tym jest tam kantor, luksusowy sklep, sale audiencji, muzeum powozów, sklepy, sklepy i jeszcze raz sklepy, zdjęcia za hajs, wróżenie z twarzy, 4 fajne drzwi okupowane przez rosyjskie instagramowiczki.

Ogólnie za taki hajs (jak na Indie sporo, ale nie pamiętam ile dokładnie 300rs/os?) i sławę, baaardzo rozczarowuje, no i ten dubstep…

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

SAMOBÓJSTWO W DŻANTAR MANTAR

Dźantar Mantar olaliśmy. Żałuję. Ale było za gorąco. DM to obserwatorium astronomiczne, gdzie znajduje się również największy na świecie zegar słoneczny i astrolabium – cały kompleks widnieje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Historia dźantaru jest fajna, dlatego polecam zgłębić wiedzę i odwiedzić to znane z samobójstw miejsce.

NIE ZAPOMNIJCIE DAĆ W ŁAPĘ STRAŻNIKOWI!

Fort Amber i Jaigarh fort – oba warto zobaczyć! Naprawdę robią wrażenie.

WARTO ZACZĄĆ ZWIEDZANIE OD FORTU! bo istnieje tu szansa zakupienia biletu na podobnych zasadach jak w Taj Mahal – kupujemy jeden bilet do np. 3 miejsc i wychodzi to taniej, niż jakbyśmy kupowali je osobno. Warto tylko sprawdzić przez ile dni, albo godzin, taki bilet jest ważny, żeby się nie okazało, że dwa inne miejsca tego dnia są zamknięte i za wejście do samego fortu, zapłacimy jak za trzy wejścia. To Indie, więc wszystko jest możliwe. Nad samym fortem nie ma co się rozwodzić, jest ogromny i warto przeznaczyć na niego trochę czasu (3h?). Warto też dać strażnikowi w łapę, żeby zabrał nas w miejsca niedostępne dla turystów. Nam nie udało się zobaczyć wszystkiego, bo już zaczynałam konać w chorobie.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Nahargarh zobaczymy następnym razem, tym również nie dałam rady. Indie 2:0 Ja. Odsyłam do google grafika. Jest to fort, zwany również tygrysim, który wznosi się na Dźajpurem. Sam Dźajpur otoczony jest ze wszystkic stron wzgórzami, co wygląda zacnie.

DSCN2085
Royal Gaitor

W między czasie pojechaliśmy również zobaczyć imponujący Royal Gaitor – polecamy. Cisza, spokój, mało turystów.

Żeby wynagrodzić sobie dźantar mantar i tygrysi fort, pojechaliśmy do Świątyni Słońca. Szybka akcja. Mieszka tam rodzinka, która zarabia na robieniu mehendi na czas. Ze świątyni Surya, potoczyliśmy się do pieprzonej świątyni małp.

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

CHOLERNE MAŁPY – ale polecam!

Monkey Temple – brzmi obiecująco. Droga również jest obiecująca, piękne widoki, jarający blanty jogini z dredami śmigający na skuterze. Klimacik. Jest to w sumie kompleks świątyń – Siv Mandir, Hanuman Temple i pewnie coś jeszcze.

Po dotarciu na miejsce, przywitał nas ten dupek ze zdjęcia poniżej. Gadał jakieś głupoty, chciał datki na coś tam, a później jeszcze kasę za bilet, zawiązał nam sznurki na rękach (NA ZŁYCH RĘKACH -,-), kazał zjeść rodzynkę, namalował kropkę na czole, aby na koniec wypisać rachunek – NORMALNIE NA BLOCZKU.

Poszliśmy dalej. Piękna architektura, świątynie w skale, małpy, krowy – no super! Po prawej stronie stare panie z gołymi cyckami biorą kąpiel i machają dzwonkami. Mijamy kolejnego pana przy donation box’ie i strażnika, który krzyczy, że mamy dać hajs na indyjskie krowy. Wchodzimy do kolejnej świątyni, gdzie nic nie ma oprócz gościa z ajfonem za pazuchą, który pieprzy głupoty, wali nas po głowie zakurzonymi pawimi piórami, rysuje kropki na czole i chce hajs. Gdybym prawie nie zemdlała, to bym ich rozniosła. Zrezygnowaliśmy z wejścia do drugiej „świątynki” w obawie, że nas na to nie stać. Masakra. Wydymani na hajs, ze złością zmazaliśmy czerwone kropy z czół i ruszyliśmy pod górę, w poszukiwaniu naszego rikszarza, konając powoli, gdyż choroba osiągnęła apogeum. NEGATYWNOŚĆ – to miejsce jest naprawdę super! idźcie tam! po prostu nie miałam siły się tagować, bo umierałam i wspominam to źle, ale chętnie stawiłabym czoła raz jeszcze tym naciągaczom. A gość z ajfonem opowie wam o trójcy, specgrupie od rozwałki: Wisznu, Śiwie i Brahmie.

 

WUJEK McDONALD

Były też plusy. Po prawie 2 tygodniach indyjskiego jedzenia, jednym zatruciu samosami(?), upale i wkurzeniu – znaleźliśmy wujka McDonalda ♥ Jeśli kogoś to interesuje, to menu znacznie się różni od znanego nam. Głównie poziomem ostrości, wielkością porcji, lodami w czekoladzie, opcją wege, albo kurczakiem w środku (świnieł i króweł w Indiach nie dostaniemy). Nazewnictwo również jest odpowiednie. O dziwo, jak na zachodnie żarcie, jest chyba tańsze od naszego.

 

DŹAJPUR? OOOO NIE!

Nam Dźaipur nie przypadł do gustu. O to lista powodów:

  1. Ciężko było znaleźć miejsce, gdzie można było normalnie zjeść. Knajpki były albo zrobione pod turystów i drogie, albo były mrocznymi spelunami
  2. W centrum – UPORCZYWY chaos, kurz i zamęt, ale zupełnie inny niż np. w Waranasi
  3. Niezwykle nachalni, bezczelni rikszarze i sprzedawcy!!! – to chyba najgorsze. Kłamstwa i naciąganie zupełnie na innych poziomie niż w innych miastach.
  4. UPAŁ PUSTYNNY przez betonową zabudowę odczuwany x2 bardziej
  5. Wszystko jest tak chamsko turystyczne, że aż robi się niedobrze

Prawie umarłam

Oczywiście patrzę na Dźajpur przez pryzmat choroby, która mogła skończyć się bardzo źle. W życiu tak się nie bałam i nie cierpiałam, więc gdy tylko jest źle, warto wydać te 2000Rs na lekarza i nie bać się. I chodź bolało, na weselu bawiłam się tak:

 

Oczywiście nie z własnej woli. Uprzejma starsza pani, siłą wciągnęła mnie na scenę przerywając występy, kazała mi tańczyć. Ostatecznie rozkręciłam ZACNĄ imprezę!

ZŁOTE RADY

  • uwaga na małpy, dzikie świnie i dzieci, które szarpią za nogawki i wyszarpują banany z ręki
  • jak w większości indyjskich miast – lepiej uważać nocą, albo nie wychodzić w ogóle
  • SŁONIE- NIE NIE NIE! NIE! ciemna strona turystyki – będziecie ciągnięci przez rikszarzy do wioski słoni, gdzie za patrzenie, dotykanie, karmienie, jazdę trzeba słono zapłacić. Wcale nie są to miejsca, gdzie słonie się ratuje, ale wykorzystuje! 
  • Obok fortu amber znajdują się STEP WELLsy – rozrzucone po różnych częściach Indii. Odpowiadają za gromadzenie wody, wyglądają nieziemsko. Nigdy nie piszą o nich w przewodnikach, warto je zobaczyć!
  • Alber Hall Museum – warto zobaczyć, ale i tak Chatrapati Shivaji w Mumbaju – robi większe wrażenie!

TRANSPORT

  • najlepiej wynająć jednego rikszarza na cały dzień i wynegocjować dobrą cenę, adekwatną do przejechanych kilometrów, trzeba ustalić sobie strategiczny plan zwiedzania
  • nie dajcie się zabrać przez rikszarza gdzieś, gdzie nie planowaliście jechać, inaczej zabiorą was do jakiegoś turbo drogiego sklepu, gdzie będą wciskać wam kit, że wszystko robione jest ręcznie, pokażą jak itd. – BULLSHIT! jak rikszarze będą proponować wycieczkę, to nawet się nie domyślicie, że może chodzić o sklep
  • Bierzcie klasycznie, dobrze znane wam riksze (jest tam dużo innym modeli riksz, melexów itp. – dużo droższych)
  • ceny za riksze są dużo wyższe niż w innych częściach Indii (tak tak, w każdej części ceny są inne i trzeba uczyć się negocjować od nowa), jak macie możliwość – bierzcie prepaid taxi

ZAKUPY

  • nie róbcie zakupów w Dźaipurze!!! chyba, że jest to jedyne radżastańskie miasto, w którym się zatrzymujecie. Ogólnie ceny są mega zawyżone, ciężko jest spotkać „normalne” stragany, zazwyczaj są to prawdziwe sklepy, z prawdziwymi wysokimi cenami i niską jakością. Na pewno nie polecam kupować tam ubrań.
  • usłyszycie pierdylion historii o tym jak sprawdzać czy kaszmirowy szal jest naprawdę kaszmirowy, usłyszycie również, że te historie to brednie
  • jeśli coś jest robione ręcznie, na zapleczu, to na 100% nie jest (chyba, że jest to duża manufaktura, którą wcześniej obczaimy w internetach)

WESELA

Wesela w Indiach trwają nawet 2 tygodnie. My trafiliśmy na sam początek uroczystości, które skupiały się na okrążaniu domu panny młodej codziennie wieczorem, waląc w gary i śpiewając. W ciągu dnia ulica była zablokowana, wszystkie kobiety gromadziły się i bawiły. Muzyka była tak głośna, nie dało się mówić…nawet będąc w pokoju. Nie ma takiego sound systemu, który przebije indyjskie wesela. Nie ma. Dlatego może warto zmienić hotel, jeśli czujemy że coś się święci. Indie potrafią zmęczyć człowieka, uczynić go umierającym i naprawdę dać popalić, dlatego ważnych jest tych kilka godzin na regenerację w ciszy, po całym dniu otaczającej nas kakofonii. My tego nie zrobiliśmy i te 4 dni były naprawdę ciężkie. Polecam więc wybrać bardziej strategiczne miejsce, a na bibkę i tak się wprosić:)

wskazówka: do miejsca wesela prowadzi zazwyczaj kolorowy (różowy) proszek rozsypany na ulicy

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Na pewno Dźajpur można eksplorować tygodniami. Dla nas był krytycznym punktem operacji  „Indie”.

Śladami Buddy – Bodh Gaya

40x30 bodh gaya.jpg

W perspektywie mam czytanie procedur dotyczących nowej, smutnej pracy albo pisanie pracy magisterskiej, równie smutnej. Jedyną ucieczką od depresyjnej rzeczywistości jest wspomnienie Bodh Gaya, a wszystko po to, żeby przypomnieć sobie Cztery Szlachetne prawdy – pierwszą o cierpieniu, drugą o przyczynie cierpienia, trzecią (bardziej entuzjastyczną) – o ustaniu cierpienia i taką w duchu korpo, trochę coach buddyzmu– ścieżce prowadzącej do ustania cierpienia.

Żarty na bok.

Nie ma bezpośredniego pociągu do Bodh Gaya, ale jest do miejscowości oddalonej od  Bodh Gaya o 14km – Gayi (Gaya). Trochę przerażającej. Sam rejon (Bihar) nie należy do najbezpieczniejszych, dlatego warto, co również nam radzono, nie wychodzić po zmroku. Przewodnik mówi o Gayi, jako dość depresyjnej miejscówce ♥  Oczywiście my z 11h [!] opóźnieniem przyjechaliśmy w środku nocy z nadzieją, że nasz hotelowy ziomek przyjmie nas dzień wcześniej niż było umówione. Było strasznie. Ziomek przypominał raczej bollywoodzką wersję ojca chrzestnego ze złotym zębem i był mega creeperem, jak i jego kompania przybyła z południa Indii. Ale udało się! Dostaliśmy pokój. Na przeciwko recepcji. Z zamalowanymi oknami wychodzącymi na ulicę, myszą, przerwą pomiędzy sufitem (jakieś 20cm), a ścianą (również w toalecie) aby móc cały czas uczestniczyć w życiu recepcyjnym, które skupiało się wokół oglądania do późnych godzin nocnych, niezwykle interesujących teleturniejów – na full. A Kamil zaczął mieć taki sam żołądkowy armagedon jaki ja przeżyłam dzień wcześniej w Waranasi. Więc trochę zemścił się na recepcji 😉

Przez obsuwę pociągową, na zwiedzanko został nam praktycznie jeden dzień, a nie jak planowaliśmy dwa – co głupie tak, bo trzeba zostać tam minimum 5-6 dni i zwiedzać wszystko dookoła! Jest tak pięknie. To jedno z najbardziej urzekających miejsc w Indiach. Jedno z najbardziej buddyjskich i jedyny obszar Indii (z tego co mi wiadomo), gdzie spotkamy mnichów. To głupie, ale robią klimacik i ładne zdjęcia.

DSCN1098.JPG

Śladami Buddy

Bodh Gaya to przede wszystkim miejsce oświecenia Buddy. Dlatego kluczowym punktem jest drzewo Bodhi, pod którym medytował , a także świątynia, w której znajduje się odcisk jego stup. Wszystko to znajduje się w kompleksie zwanym MAHABODHI. Naprawdę warto spędzić tam caaały dzień. Medytując, wędrując, odpoczywając, obserwując. Atmosfera jest nieziemska. Można (za drobną opłatą) odpocząć od zgiełku w parku medytacyjnym, poszwendać się pomiędzy stupami, udać się na targ (tak od du*py strony). Jest to naprawdę spory obszar.

DSCN1149.JPG

Oczywiście wejście jest płatne (300Rs/os?), osobno liczą za aparat. Wszelkie pierdoły jak telefon, tablet etc. można, a nawet TRZEBA zostawić w skrytce przy kasach. Dalej przechodzimy kontrolę (bramki), przed wejściem zostawiamy kapciochy – biegamy po kompleksie na boso! (warto mieć skarpety, bo uwaga! ziemia = lawa!)

Wrzuć na luz

Bodh Gaya jest najfajniejsza pod każdym względem. Jest luz. Są super stragany z pamiątkami i ciuchami – KUPUJCIE U NEPALCZYKÓW! Indusi walą w… jak zawsze, dlatego nie tylko trzeba się zawzięcie targować, ale i sprawdzać towar, aby uniknąć np. zakupu badziewnych chorągiewek modlitewnych. Warto pamiętać, że jeśli jaramy się buddyjskimi pamiątkami, to później nie będzie okazji ich już kupić.

Plusy – jest dobra pasza, stosunkowo tanio, riksze też nie są drogie – ALE! niewielu rikszarzy mówi po angielsku, dlatego wybieramy MŁODYCH kierowców i sprawdzamy ich pod kątem umiejętności językowych, żeby nie okazało się, że kompletnie nie czai czego chcemy i cena wcale też nie jest oczywista, pomimo przytakiwania.

Jest to również dobra baza wypadowa, jeśli mamy w planach pozwiedzać okolice.

Buddyści świata łączcie się!

Jedną z jeszcze fajniejszych rzeczy w BG jest to, że każdy odłam buddyzmu, z każdego kraju na świecie, chce mieć tam swój klasztor. Tym sposobem możemy zwiedzić klasztor: chiński, japoński, tajski, kambodżański, bhutański itd. Wstęp wszędzie jest darmowy, napotkać możemy jedynie donation boxy.

Ogólnie BH jest malutkim miasteczkiem, więc warto uderzyć z buta, wziąć kokosa w łapę i wędrować od klasztoru do klasztoru.

UWAGA: przy świątyniach siedzą zawsze stare, wysuszone babki z wyciągniętymi grabami, wszędzie biegają upierdliwe dzieci (najgorzej przy świątyni kambodżańskiej), które chcą nam zabrać banany. OCZYWIŚCIE TO OLEWAMY i kierujemy je do Gurudwary, albo innej świątyni, gdzie dostaną darmowe papu 3x dziennie.

PAMIĘTAJCIE ŻEBY NIE UCZYĆ ICH ŻEBRAĆ! MAJĄ ŻARCIE! RZĄD INDYJSKI RÓWNIEŻ O TO PROSI (co ciekawe prawo w Indiach jest bardzo korzystne dla biednych, są specjalnie miejsca zaklepane tylko dla biednych, co jest powodem celowego obniżania statusu społecznego przez bogatsze rodziny)

Treści mniej, więc więcej zdjęć.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Pomnik wielkiej miłości – Taj Mahal i Agra

Myśl o Agrze budziła we mnie typową Grażynę. Wszystko za sprawą Taj Mahal, którego doczekać się nie mogłam. Szahdżahan też, dlatego wydał na ten piękny grobowiec tyle hajsu, że prawie zrujnował kraj.

DSCN1346.JPG

OcDSCN1504.JPGzywiście Indie nie ułatwiały nam szybkiego spotkania. Noc poprzedzająca długą podróż do Agry, uraczyła Kamila wymiotnym katharsis, które udało się stłumić w przyjemnie zapowiadającej się podróży pociągiem, którą rozpoczęliśmy od walki o miejsce ze starą babą oraz śmiesznymi 2h z ziomeczkiem zajmującym się rozprowadzaniem oleju konopnego w Indiach, oczywiście w celach leczniczych. Jeśli interesuje was tego typu terapia, koleżka polecał indyjskie Himalaje. Zdjęcia wyglądały obiecująco.

http://www.glm-india.com

Przyjemna podróż szybko zamieniła się w piekło.

W pewnym momencie podróżowaliśmy z wielką rodziną wracającą z wesela: z dziećmi, starą chrapiącą kobieciną, pierdylionem walizek, jedzeniem, bekaniem i bagażem innych ohydnych nawyków. To co działo się od tej chwili w naszym przedziale, nadaje się na osobny wpis, albo książkę.

Podróż ta nauczyła nas jednego – bierz dużo jedzenia i picia nawet jeśli nie jedziesz daleko. Skończyły Ci się zapasy? – nie wybrzydzaj! Jak tylko zobaczysz jakiegoś pociągowego sprzedawcę na horyzoncie – bierz co dają! (chyba, że wygląda to bardzo źle), ale lepiej jeść np. chipsy, niż nie zobaczyć go przez kolejne kilka godzin i umierać z głodu. W zależności od klasy pociągu, można przed podróżą zabukować sobie spory obiad (300Rs [12zł] za dwie porcje) lub czyhać na gościa, który notuje coś na papierowym talerzyku – on was nakarmi ❤ Przed podróżą warto odwiedzić stronę kolei indyjskich, gdzie podane jest pociągowe menu wraz z cennikiem, bo co zaskoczeniem pewnie nie jest, ceny czasem się różnią:). Jednak już po powrocie z Indii trafiłam na artykuł ukazujący gastronomiczne zaplecze w jakim przetrzymywane są te pociągowe obiadki. Więc jeśli mamy silne żołądki, lubimy szczury i karaluchy, można zaryzykować.

Poza tym polecam:

ZATYCZKI, ROZRYWKI zabijające czas, MIOTACZ OGNIA lub MACZETĘ.

Podróż miała trwać 6h, ale zamieniła się w 18 godzinne cierpienie.

Głodni, niewyspani, wymęczeni dotarliśmy do Agry o 3 w nocy. Jazda z dworca nocą wymiata i przeraża, bo rikszarze na pustej drodze wyciskają z biednego tuk tuka ile się da.

Co ciekawe – śmierdziało, ale inaczej niż w innych miastach. Niewietrzoną toaletą.

Dzień dobry

Agra, jak każde miasto w Indiach, zupełnie zmienia się o świcie. Tylko krowy stoją tam gdzie stały.

DSCN1240.JPG

Rano, czym prędzej pobiegliśmy na dach hotelu, gdzie znajdowała się restauracja z pięknym widokiem na Taj oddalonym o jakieś 200m oraz najzajebistrzy kucharzo-kelner na świecie. Są to tak bardzo nieopisywalne rzeczy, że aż łza się kręci.

Oczywiście spotkanie z Taj dalej było niemożliwe. Był piątek, a w piątki okupują go muzułmanie (w końcu to meczet), więc jest zamknięty dla turystów.

Zwiedzaliśmy więc wszystko inne.

Do Czerwonego Fortu poszliśmy pieszo przez piękny park Szah Dżahana, z ogromnymi nietoperzami (wegetarianami).

DSCN1260.JPG

 

Czerwony Fort (500Rs) natomiast miażdży. Czerwony piaskowiec prezentował się naprawdę zacnie. Spędza się tam trochę czasu, więc polecam wziąć wodę i jedzenie (ale uważać na małpy i kontrolerów plecaków, którzy jedzenie nam zabiorą, jeśli je znajdą). Z fortu widok na Taj Mahal dalej intrygował. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu fortu, przedarliśmy się przez Jamunę i odkryliśmy super fajne, mniej znane i oblegane miejsce zwane – Baby Taj (I’timād-ud-Daulah kā Maqbara).

DSCN1449.JPG

Nawet nie będę starać się przedstawiać wam arcyciekawych historii każdego z tych zabytków, po prostu dużo czytajcie przed i w trakcie podróży, bo znając historię, poszczególnych miejsc doświadcza się ich zupełnie inaczej. Oczywiście historie indologów itd. totalnie różnią się od historii opowiadanych przez lokalsów, więc zróbcie dobry research.

Baby Taj zdecydowanie polecam. Ostatecznie zrobił na mnie większe wrażenie, niż jego (chyba) mama.

Resztę dnia spędziliśmy na eksplorowaniu uliczek, targów, aptek oraz zakupie karty sim z indyjskim numerem. Co nas zaskoczyło, to przede wszystkim „normalne” sklepy (już nie stragan na środku ulicy), kostka zamiast asfaltu bądź piachu, ogromna ilość słodyczy (typowo tureckich), szyldy nad sklepikami, inna kultura naciągania. Ale okazało się, że takie ogarnięcie spotkamy tylko w najbliższej okolicy. Oddalając się od dzielnicy, którą rzekomo zamieszkują potomkowikie budowniczych Taj Mahal będzie dużo fajniej i brudniej – gwarantuje.

Nadszedł ten dzień.

Pobiegliśmy na spotkanie z Tadźem.

Ważne info:

  1. nie wpuszczają z plecakami i trzeba je targać do oczywiście płatnej przechowalni,
  2. najlepiej wyruszyć na podbój z samego rana, aby uniknąć stania w 3899km kolejce,
  3. z tego co pamiętam, najwcześniej otwarta zostaje zachodnia brama (ale trzeba to sobie zbadać)
  4. bilet kosztuje 1000Rs (ok 70zł), dostajemy do niego butelkę wody, takie szpitalne kapcie, które zakładamy podczas wejście do Tadźu. Z biletem tym wejdziemy z darmo do Czerwonego Fortu (więc możemy zaoszczędzić 500Rs), ale tylko w tym samym dniu

I wchodzimy. Nie ukrywam, że do tej pory mam ciarki. Jest to dość ekscytujące.

No i co? No trochę zawód. Taj Mahal jest piękny, ale ze względu na jego sławę, oczekujemy łamania żeber, urywania różnych części ciała, a spotykamy tłum ludzi, który znacznie utrudnia obiór. Ciężko jest nawet zrobić zdjęcie. Już w kolejce po bilet turyści głupieją, a po wejściu…serio, pozy jakie ludzie przybierali na tych ławeczkach, sari jakie ruskie baby odziewały do zdjęć (zdejmując biustonosz, żeby nie wystawał) przyprawiały mnie o mdłości. Być może to z nienawiści do ludzi w ogóle. Zrobiliśmy więc „słowiański przykuc” wywołując szok na twarzach modeli oraz modelek i poszliśmy dalej.

Warto skupić się na tym co Taj otacza. Piękny piaskowiec, Jamuna, klawy ogród, konserwatorzy, małpy, ogrom jastrzębi, papug, wiewiór… Czyli ogólnie uciekamy od tłumów.

OCZYWIŚCIE POLECAM, szalenie warto odhaczyć na liście „do zobaczenia”!

Wymarłe miasto

Po wizycie u Mumtaz, udaliśmy się do oddalonego o 40km opuszczonego miasta – Fatehpur Sikri. Taksówkarz dowozi nas do miasteczka u podnóża wzgórza (gdzie nie warto robić zakupów), następnie autobusem wjeżdżamy na górę (10Rs).

Zwiedzamy:

  • Zespół architektoniczny dawnej stolicy Wielkich Mogołów (bilet chyba 300Rs, ale z legitką wytargowałam zniżkę)
  • Wielki Meczet (Jama Masjid) – wjazd free

Opuszczone miasto jest bardzo cacy ♥

Meczet – piękny, ale ludzie ch**e.

Mówiłam o innej kulturze naciągania prawda? A więc, przyczepia się do nas chłopaczek, który mówi, że tu studiuje i gada z turystami żeby uczyć się języków. Zbija nas z tropu, bo zachowuje się normalnie, jak inni ciekawi studenci, których spotkaliśmy wcześniej. Jednak zaangażowanie z jakim pokazuje nam wszystko jest dość podejrzane, więc mówimy, że jest bardzo miły, ale nie potrzebujemy oprowadza i hajsu nie mamy żeby mu się odwdzięczyć. Oczywiście gość zaznacza, że chce tylko kontaktu z ludźmi z zagramanicy. Zwiedzamy, zwiedzamy, pokazuje nam mogiłkę gołębia – ulubionego zwierza tego typka, który spoczywa na środku placu. Fajnie jest… do momentu, w którym zwiedzanie kończy się na ukrytym w zakamarkach meczetu rodzinnym straganiku, gdzie do czynienia mamy z najbardziej nachalnym, upierdliwym, wkurzającym sprzedawcą świata, który czekał na nas nawet później przy wyjściu z meczetu żeby wepchnąć nam cokolwiek.

Wkurzył mnie bardzo. Dawno nie byłam tak wredna, na dodatek byłam chora i głodna, więc wiadomo :>. Szalę przeważyły wstrętne, bezczelne bachorzyska – tutaj gratuluję wszystkim *zje**nym turystom, którzy uczą je takich zachowań, zamiast olać je, jak rząd indyjski nakazuje. Eh.

Ostatni dzień, ostatnia noc

Następny dzień był oczekiwaniem na wieczorny pociąg, więc spędziliśmy go na ponownej eksploracji uliczek, malowaniu rąk henną (tzw. mehendi) oraz fieście i sjeście na dachu naszego hotelu. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że z daleka Taj Mahal wydaje się piękniejszy, taki jakiś magiczny…gapisz się i gapisz, a szybujące wokół jastrzębie sprawiają, że wygląda to tak, jakby czas wokół niego płynął wolniej.

DSCN1774.JPG

Zaczęła się również rozwijać, moja bolesna choroba, która osiągnęła apogeum na weselu w Dźajpurze

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Podsumowując – Mogołowie odwalili kawał dobrej, architektonicznej roboty.

 

,,Indie Cię odmienią. Zobaczysz."